- Finansowo doszliśmy do granicy, której przekroczyć już nie możemy - alarmuje Juliusz Braun, prezes Telewizji Polskiej. Zapowiada zwolnienie nawet pół tysiąca osób i zatrudnienia ich na _ umowy śmieciowe _. Jak argumentuje: _ Dla dobrych dziennikarzy jest to szansa, a nie zagrożenie. _ Jego zdaniem, nawet po wprowadzeniu nowej opłaty audiowizualnej, telewizja publiczna nie może zrezygnować z nadawania reklam. Prezes odpowiada też na atak wicepremiera Janusza Piechocińskiego, który oskarżył telewizję o _ celebryckość _.
Money.pl: Telewizja publiczna rozpoczęła wrzesień z wielką pompą, przede wszystkim promocją nowej odsłony kanału informacyjnego TVP Info, ale nie pozbyła się starych problemów. Premier odwołał kryzys, a kiedy wreszcie Pan odtrąbi koniec kryzysu w telewizji publicznej?
Juliusz Braun, prezes TVP S.A.: Sytuacja w mediach jest pochodną sytuacji gospodarczej w kraju. Jeżeli ona się poprawi, to z naturalnym opóźnieniem, co najmniej kilkumiesięcznym, poprawi się sytuacja w telewizji publicznej. Zaznaczam jednak, że tylko się poprawi, bo jako kraj w Europie, pozostajemy kuriozum z telewizją publiczną za komercyjne pieniądze.
Czekanie na lepsze jutro, czy zmianę przepisów to nie jest chyba dobra strategia. Pieniędzy potrzebujecie już teraz, tym bardziej, że uruchomiliście projekty, które są bardzo kosztowne. Co Pan robi by było ich więcej?
Czasami się zastanawiam, jak to jest, że w ogóle robimy tę telewizję. Sytuacja finansowa jest fatalna i pracownicy robią to co robią za niewielkie pieniądze. Jest pewna granica, której przekroczyć nie można i właśnie doszliśmy do tej granicy. Jeżeli wpływy z abonamentu będą spadać, to coraz bardziej zacznie się to odbijać na jakości programów. W tej chwili dla specjalistów jest to już widoczne. Weźmy chociażby naszą sztandarową produkcję jaką jest_ "Czas honoru" _. Niektórzy zwracają nam uwagę na zbyt częste, zawężone plany, żeby trzeba było przygotowywać mniej scenografii, żeby trzeba było opłacać mniej ludzi. Widzowie może jeszcze tego nie dostrzegają, ale specjaliści już to widzą.
Jest jeszcze gorszy efekt od tego, że mizerię finansową widać na ekranie - zwolnienia pracowników. Jest Pan atakowany przez związkowców za pomysły zwalniania ludzi i zatrudniania ich na umowy zlecenia.
To bardzo trudna część mojej pracy, ale przecież media zmieniają się właśnie w tym kierunku. Coraz więcej dziennikarzy to wolni strzelcy czy, jak teraz się mówi, freelancerzy, albo dziennikarze, którzy pracują w ramach podmiotów gospodarczych. Stawiamy na luźniejszą współpracę. Uważam, że dla dobrych dziennikarzy jest to szansa, a nie zagrożenie.
Wypowiedzenia i zatrudnienie ich na umowy śmieciowe?
Przecież wtedy mogą szukać najlepszego dla siebie miejsca pracy, składać oferty w różnych miejscach. Zapowiedziałem dwa lata temu, że nie będę akceptował zwolnień grupowych i udaje się to robić.
Zwolnienie setek pracowników, to nie są zwolnienia grupowe?
To przeniesienie części usług dziennikarskich na zewnątrz. Szczególnie chodzi o dziennikarzy, operatorów i charakteryzatorów. To wyjście mniej bolesne dla naszych pracowników. Nie zwalniamy grupowo, ale dużą część przenosimy do firm zewnętrznych, gdzie przez rok mają gwarancje zatrudnienia. Rozpisaliśmy już konkurs na wyłonienie takiej firmy, a to przeniesienie dotyczyć będzie do 500 osób. Potem jakby się poprawiło finansowo, możemy się zastanowić nad przywróceniem tych ludzie na etaty. Wolimy jednak, by założyli własne firmy i wtedy moglibyśmy podpisać z nimi umowy.
Na pewno Pan niecierpliwe czeka na rozwiązanie kwestii finansowania mediów publicznych? Minister kultury Bogdan Zdrojewski jeszcze przed wakacjami zapowiadał wprowadzenie nowej opłaty w miejsce abonamentu. Miała ona obowiązywać od stycznia przyszłego roku.
Już wiemy, że to niemożliwe i przy takim tempie prac nad tym rozwiązaniem wcale mnie to nie dziwi. Mamy już wrzesień i nie ma możliwości wprowadzenia nowego systemu pobierania nowej opłaty, kiedy nawet jeszcze nie ma ustawy. Co najmniej kilka miesięcy będzie trwało samo budowanie systemu poboru i kontroli. Mamy ostatni dzwonek do tego, by rozpocząć pracę nad tą ustawą, tak by zaczęła ona obowiązywać od stycznia 2015 roku. Jeżeli w najbliższym czasie to się nie stanie, to nie ma co liczyć na nową opłatę w tej kadencji parlamentu.
O tym mówi się już od wielu lat. Może politykom rządzącej koalicji nie zależy na tym, by wzmocnić finansowo media publiczne, albo boją się wprowadzenia de facto - kolejnego podatku jakim jest opłata audiowizualna?
Brakuje woli politycznej. Tę ustawę można by było przyjąć bardzo szybko, zwłaszcza że wszystko zostało przedyskutowane na wszelkie sposoby i strony. Tak zwany model niemiecki czyli ustawa o opłacie audiowizualnej, która obowiązuje tam od początku roku, wiadomo, że działa, jest konstytucyjna, a Komisja Europejska, którą u nas się straszy, nawet nie uznała za konieczne, żeby była notyfikowana. Uznano to za ciągłość poprzedniego systemu czyli opłaty abonamentowej i myślę, że jakbyśmy przyjęli podobny system stało by się podobnie. Drugim rozwiązaniem, którego bym jednak nie rekomendował, jest model fiński, powszechny podatek od każdego obywatela. Wszystko mamy jednak na talerzu, jaki podatek, jak go zbierać, jak kontrolować, nic tylko czerpać przykłady.
Pan jest za rozwiązaniem niemieckim. Jak to miałoby wyglądać u nas?
Najlepiej, gdyby była to opłata powiązana z rachunkiem za prąd. Sprawa jest wtedy jasna, jest mieszkanie, jest licznik elektryczny i właściciel płaci.
W dyskusji na ten temat padła propozycja wysokości opłaty audiowizualnej czyli 10 złotych miesięcznie od gospodarstwa domowego. Zgadza się Pan z tym?
Wszystko zależy od tego, co chcielibyśmy osiągnąć. Gdybyśmy mieli ograniczyć liczbę reklam na antenie, to na pewno nie starczy. Trzeba pamiętać chociażby o tak prostej rzeczy, że jeśli zniknęłyby bloki reklamowe, to jakoś ten czas trzeba by było wypełnić, a to kosztuje. Mielibyśmy więc zdwojone działanie ustawy in minus. Nie dość, że stracilibyśmy wpływy z reklam, to musielibyśmy wydać więcej pieniędzy na produkcję i to nawet piętnastu minut programu na godzinę. Poza tym pytanie, co chcemy uzyskać jeżeli chodzi o program?
Jeżeli chcielibyśmy zwiększyć tematykę kulturalną, edukacyjną i informacyjną, a powinniśmy chcieć, to trzeba na to znacznie więcej pieniędzy. Wszyscy zarzucają nam, że teraz za mało jest programów kulturalnych, choćby symbolicznych spektakli teatralnych, jest ich kilka w roku, a mogłoby nawet 50. Potrzeba jednak znacznie więcej pieniędzy.
Co z zapowiedzią większej liczby kanałów tematycznych. Sam Pan kiedyś przyznał, że to przyszłość i wzór dla TVP?
Dzisiaj to nawet nie kwestia dylematu, tworzyć kanały tematyczne czy nie, to już codzienność. Świat telewizji poszedł właśnie w tym kierunku. Jeśli nie będziemy tego robić, to większość widzów nas nie zauważy na multipleksach. Kanały tematyczne pozwalają dotrzeć do ściśle określonego targetu, choć nie lubię tego słowa i wolę mówić o określonej grupie widowni. One stanowią dobre uzupełnienie kanału uniwersalnego.
Czyli te kanały ogólne, Jedynka, Dwójka, powinny Pana zdaniem zostać?
Jak najbardziej. Będzie w nich dominować klasyka i produkcje współczesne, ale skierowane do jak najszerszego widza. Bez eksperymentów. Od tego jest TVP Kultura, tam mogą być trudniejsze, bardziej wymagające formy. Podobnie powinno być z edukacją, gospodarką. W tej chwili kanał informacyjny daje nam możliwość radykalnego zwiększenia tej tematyki, chociażby poświęcenia większej uwagi takim wydarzeniom jak Forum Ekonomiczne w Krynicy. W jedynce widzowie by tego nie zaakceptowali.
Mówiąc o treści i poziomie programów, reprymenda wicepremiera, ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego była bardzo ostra. Zarzucił telewizji celebryckość, a szczególnie mocno zaatakował Pana za program Tomasza Lisa. Będą konsekwencje?
Co do _ "Wiadomości" _ na pewno się z ocena nie zgodzę. No może temat gejów-sportowców, o których mowa była w programie _ "Tomasz Lis na żywo" _ nie był tego dnia najistotniejszy. Pan Lis ma bardzo dużo niezależności w tym co robi i jego program jest bardzo dobrym przykładem walki pomiędzy misją, a oglądalnością, żeby przyciągnąć widzów za wszelką cenę. Może czasami idzie za daleko w poszukiwaniu, nowej, szerszej widowni.
Przewiduje Pan w tej sytuacji karę dla Tomasza Lisa, albo przynajmniej rozmowę z nim na ten temat?
Nie, my cały czas rozmawiamy. Jest dyrektor Dwójki, który ma stały kontakt, ale nie w kategoriach rozmów dyscyplinujących.
Prezes Janusz Braun, nie chciał jednak komentować wyraźnej próby wywarcia nacisku na niego, jako na szefa telewizji publicznej i ewidentnych gróźb, że trzeba w niej zrobić prządek. Z biura prasowego TVP S.A. otrzymaliśmy jedynie lakoniczny komunikat w tej sprawie: _ Jesteśmy przekonani, że oceną zawartości programów telewizyjnych powinni zajmować się widzowie a nie politycy. Dlatego opinię wicepremiera jako widza przyjmujemy z zainteresowaniem; jako polityk jednak zdecydowanie przekroczył on swoje kompetencje. _
Czytaj więcej w Money.pl | |
---|---|
Piechociński groził prezesowi TVP SA: Zrobię w telewizji porządek! Nagraliśmy to Wybuch furii i atak wicepremiera na szefa TVP, wywołał program o... gejach sportowcach. | |
Nawet koledzy z rządu ostro atakują Piechocińskiego: to bezsensowna szarża! Politycy nie pozostawiają suchej nitki na wicepremierze za awanturę, jaką urządził szefowi telewizji publicznej. | |
Janusz Piechociński domaga się... - _ Telewizja publiczna pada przed komercją na kolana _ - mówi wicepremier, ostro oceniając program. Wicepremier żąda zmian, a potem... rekonstrukcji rządu. | |
Od nowej daniny nikt się nie wymiga? Te przepisy muszą zapewniać wysoki poziom ściągalności opłaty - podkreślają autorzy zmian. Każda rodzina zapłaci po 10 złotych. |
_ _