Fundusz maślany może zacząć działać równolegle z nowym funduszem energetycznym. To najnowszy pomysł rządu na udobruchanie rozjuszonych drożyzną wyborców - piszą w swoim prześmiewczym komentarzu Rafała Zasuń i Bartłomiej Derski z portalu wysokienapiecie.pl
Kilka dni temu do Kancelarii Premiera zostali wezwani na tajne spotkanie prezesi wszystkich spółek i spółdzielni mleczarskich, m.in. Mlekovity, Radzynia, Mlekpolu, Strzałkowa i Piątnicy. – Dlaczego tak podnosicie ceny masła – miał dopytywać się szefów mleczarni premier Mateusz Morawiecki wg informacji portalu WysokieNapiecie.pl. – Trzy lata temu moja żona kupowała w Lidlu kostkę za 3,50, wczoraj pokazywała mi paragon z ceną 6,50 zł. Nie wiecie, że ludzie się złoszczą?
Prezesi tłumaczyli, że winny jest splot czynników rynkowych – rosnący popyt w Chinach, zmiana organizacji rynku mleka w UE. – Przecież masłem handluje się na całym świecie, moglibyśmy nawet sprzedawać więcej za granicą, ale nie chcemy tracić polskiego rynku – bronił się prezes Mlekpolu.
W tej sytuacji w Ministerstwie Rolnictwa powstał zespół, który ma opracować system rekompensat dla zjadaczy chleba z masłem. – Chodzi nam o to, żeby przywrócić zaufanie do unijnej polityki rolnej. Są dwa pomysły. Pierwszy to dedykowany masłu system informatyczny w kasach fiskalnych – tłumaczy nam członek gabinetu politycznego w resorcie. - Sklep będzie skanował paragon w specjalnym urządzeniu, które rozpozna i wyodrębni na nim pozycję „masło”.
Następnie system prześle dane o naszych masłowych zakupach do nowo utworzonej Agencji Maślanej Optymalizacji Kompensacyjnej. AMOK przekaże nam wyliczone na podstawie paragonów sumy na rachunki bankowe lub do urzędów skarbowych, które odliczą nam część wydatków na masło od PIT lub podatku rolnego, np. 2 zł z każdej kostki. System będzie kosztował kilkaset mln zł, więc trzeba będzie znaleźć w budżecie jakieś pieniądze. Najlepiej byłoby gdyby wprowadziły go na własny koszt sklepy, zastanawiamy się jak je do tego zmusić. Gdyby były państwowe, to nie byłoby problemu, ale niestety zostały sprywatyzowane – ubolewa polityk.
Drugi sposób wymagałby zbierania paragonów przez klientów sklepów i własnoręcznego skanowania ich, a następnie wysłania mailem do AMOK-u. Agencja zwracałaby pieniądze na konto bankowe. – Ten system byłby prostszy, ale bardziej kłopotliwy dla zjadaczy chleba z masłem – mówi nasz rozmówca.
Absurd? Zapewne 99 proc. czytelników uzna, że tak. Na szczęście wszystkie powyższe wydarzenia i propozycje zostały przez nas wymyślone. Prawdziwe pozostaje jednak pytanie - dlaczego rząd zamierza rekompensować obywatelom wzrost cen prądu, a nie benzyny czy właśnie masła?
Projektu ustawy w tej sprawie ciągle nie ma, ale z zapowiedzi ministra energii wynika, że powstanie specjalny Fundusz Efektywności Energetycznej i Rekompensat, do którego trafi część przychodów fiskusa ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2. Także koncerny energetyczne mają zasilić fundusz kwotą ok. miliarda zł. Dla gospodarstw domowych faktury będą od razu pomniejszane o rabat, a Fundusz zrekompensuje spółkom energetycznym stratę. Małe i średnie firmy mają wypełniać wnioski o rekompensatę. Minister energii Krzysztof Tchórzewski stwierdził, że planowana ustawa ma przywrócić zaufanie Polaków do unijnej polityki klimatycznej.
Z przedstawionych przez resort energii danych wynika jednak, że to nie tylko wzrost cen uprawnień do emisji CO2 jest przyczyną rosnących hurtowych cen prądu. Przypomnijmy, że ceny prądu dla gospodarstw domowych są regulowane - zatwierdza je Urząd Regulacji Energetyki, który ma pilnować, aby firmy nie przerzucały na klientów nieuzasadnionych kosztów. Resort wyliczył, że ceny prądu dla domów mogą wzrosnąć o 69 zł na MWh rocznie. Przeciętne gospodarstwo w Polsce zużywa ok. 2 MWh, co oznacza, że miesięcznie płacilibyśmy 11 zł więcej.
URE zapowiedziało już jednak, że nie uwzględni wniosków o tak duże podwyżki, firmy zostały wezwane do korekty wniosków. Taki „koński targ” mamy co roku, w rezultacie można się spodziewać, że zamiast 11 zł miesięcznie podwyżka wyniesie od 5 do 7 zł. Cena prądu dla domów będzie wówczas wynosić ok. 210 zł za MWh. Tymczasem w 2013 było to 286 zł, a przecież od tamtego czasu i ceny innych towarów, i płace poszły w górę. Przy okazji resort energii wyliczył, że na owe 69 zł podwyżki za 1 MWh wzrost cen uprawnień do emisji to 39,75 zł a pozostałe koszty (głównie wzrost cen węgla) to 27,65 zł.
Czy rekompensaty są potrzebne? Podwyżki cen prądu mogą irytować, tak jak irytuje wszystkich, łącznie z niżej podpisanym, wzrost cen masła i benzyny. Ale zachowajmy rozsądek. Większość społeczeństwa stać na to, żeby zapłacić za prąd 5-7 zł miesięcznie więcej. Firmy mają wciąż ogromy potencjał oszczędzania energii, polska gospodarka na jednostkę PKB zużywa więcej prądu niż niemiecka czy skandynawska.
Nawet gdyby URE bardzo hojnie zgodziło się na ok. 20% wzrost końcowych rachunków za energię (w górę poszłaby i cena samej energii i koszty dystrybucji), to dla przeciętnej rodziny oznaczałoby to wzrost wydatków o ok. 20 zł miesięcznie. Już dziś ta sama rodzina płaci o ok. 17 zł miesięcznie więcej za masło.
Najbiedniejsi obywatele od 2014 roku otrzymują dodatki energetyczne. Obecnie to ok. 11-19 zł/m-c w zależności od wielkości rodziny. Jeżeli rząd bardzo chce kogoś obdarowywać, to być może warto zadbać o tę grupę odbiorców. Rząd mógłby obniżyć też akcyzę na prąd (20 zł na MWh), która jest czterokrotnie wyższa niż unijne minimum.
Mógłby wprowadzić zachęty finansowe dla firm do inwestycji w oszczędzanie energii. Mógłby uruchomić program Światło Plus, w którym wymieniano by ludziom żarówki na energooszczędne. Z punktu widzenia PR byłoby to nawet dużo lepsze – telewizja pokazałaby ministra (w końcu elektryka) albo nawet premiera, jak osobiście wykręca stare żarówki w domu jakiejś polskiej rodziny i wkręca ledy.