Dług publiczny Polski ma wynieść w tym roku 50,5 proc. wartości PKB. Albo 62,2 proc. PKB. Która prognoza jest prawdziwa? Obie. Wszystko zależy bowiem od tego, co zastanie wliczone do długu.
Pierwsza mniejsza wartość nie uwzględnia ani tarczy antykryzysowej PFR, ani Funduszu Przeciwdziałania Covid-19 utworzonego w BGK. Drugi sposób obliczeń, według tzw. metodologii unijnej, bierze natomiast pod uwagę te dwa obciążenia.
W przyszłym roku nie będzie lepiej - zadłużenie, w zależności od metody, ma wzrosnąć do odpowiednio 52,9 proc. oraz 64,7 proc. PKB. Pierwsza wartość jest liczona na podstawie ustawy o finansach publicznych, która wymienia wprost, które instytucje są częścią finansów publicznych, a które nie.
Jednak to druga, unijna metoda, czyli tzw. dług general government daje najpełniejszy i rzetelny obraz polskiego zadłużenia i pokazuje, ile kosztuje walka ze skutkami pandemii COVID-19.
Aby finansować wydatki, państwo może wyemitować obligacje, co zwiększa zadłużenie. W Polsce dług instytucji sektora rządowego i samorządowego (czyli inaczej general government) na koniec 2019 roku wyniósł 1 045,12 mld zł. W ciągu pierwszego kwartału wzrósł do 1103 mld zł, czyli o prawie 58 mld zł.
Z kolei w przeliczeniu na jednego mieszkańca, dług instytucji sektora rządowego i samorządowego rośnie z 28 102 zł na koniec 2019 roku do 34 564 zł na koniec 2020 roku, wynika z danych dlugpubliczny.org.pl.
Wszystko wskazuje na to, że dług publiczny będzie rekordowy. Pojawiają się więc pytania o negatywne konsekwencje tej sytuacji. - To, czy konsekwencje dla państwa są negatywne, wcale nie jest takie oczywiste. Przyrost długu wynika z tego, że wspieramy gospodarkę. Pytanie, co jest bardziej negatywne: recesja, bezrobocie, powszechne bankructwa czy przyrost długu - zwraca uwagę profesor Jacek Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego (ALK)
- Wspieramy popyt, którego brakuje ze strony sektora prywatnego. Firmy nie inwestują, konsumenci wydają mniej, zaciągają mniej kredytów. Spadający popyt ze strony sektora prywatnego jest zastępowany przez popyt z sektora publicznego - dodaje.
Jest jednak faktem, że stosując "metodę unijną”, przekraczamy limit długu publicznego zapisany w Konstytucji, który jest ustanowiony na poziomie 60 proc. PKB.
Co więcej, tarcza PFR oraz "antycovidowy” fundusz BGK sprawiają, że jest coraz większa różnica między tym, co pokazujemy UE, a tym, co pokazujemy jako państwowy dług publiczny. Dlaczego zatem niektóre pozycje są pomijane w "polskiej metodologii"?
Nie jest to pierwszy raz, kiedy tak się dzieje. Ekspert ALK zwraca uwagę, że w 2011 roku, aby nie przekroczyć progu, z państwowego długu wykreśliliśmy fundusz drogowy, czyli instytucję, która finansuje budowę dróg, emitując obligacje.
Również dług publiczny wynikający ze zobowiązań OFE został w 2013 roku zamieniony na zapis księgowy w ZUS. - Zapis księgowy w ZUS, to nic innego, jak zobowiązanie państwa, że w przyszłości wypłaci emerytury. Natomiast to nie jest otwarty dług publiczny. Zdjęliśmy otwarty dług publiczny, a zwiększyliśmy zobowiązania państwa, czyli tzw. ukryty dług. Robimy tak, żeby spełnić określone parametry, które mamy w ustawie - mówi profesor Tomkiewicz.
Mimo argumentów, że wzrost długu publicznego jest mniejszym złem, zadłużanie państwa budzi sporo emocji. Wynika to z co najmniej dwóch czynników. Pierwszym jest świadomość, że zadłużamy przyszłe pokolenia. Pożyczamy pieniądze, jednak ciężar tych zobowiązań odczują nasze dzieci i wnuki.
Druga kwestia dotyczy obaw obywateli, że państwo może w końcu stać się niewypłacalne. W tym przypadku istotną rolę odgrywa m.in. struktura długu. Obligacje emitowane przez Skarb Państwa mogą być bowiem kupowane przez podmioty zagraniczne. - Ostatnio na rynek wszedł Narodowy Bank Polski, więc siłą rzeczy udział inwestorów zagranicznych spadł - ocenia ekspert ALK.
Zwraca też uwagę, że co do zasady dług zagraniczny nie jest pożądany, bo uzależnia kraj od nastrojów na rynkach światowych. Przykładowo Japonia ma dwa razy większy dług publiczny niż Grecja, a nikt nie mówi, że Japonia stoi na krawędzi bankructwa.
Japończycy pożyczają od Japończyków, podczas gdy obligacje wyemitowane przez Greków, znalazły się w rękach francuskich i niemieckich banków. Co więcej, jeśli my obsługujemy dług, spłacamy raty kapitałowe i odsetki, to w przypadku długu krajowego, pieniądze zostają u nas.
Ostatnio podczas konferencji wiceminister finansów Piotr Patkowski podkreślił, że tarczę PFR trzeba będzie spłacać i są na to konkretne terminy - rok 2025, 2026 i kolejne lata. - To będą trudne lata dla sektora finansów publicznych - dodał.
Można spierać się, czy lepiej spłacić zadłużenie szybko, czy też "rozciągnąć” spłatę na kolejne dekady. - To trochę tak, jak z kredytem na mieszkanie. Nie bierzemy go na 3 lata, bo wtedy miesięczne raty byłyby bardzo wysokie. Bierzemy go na 20 lat, żeby raty były niższe. Natomiast gdybyśmy wyemitowali dług o zapadalności np. 50 lat, jest to bardzo nie fair w stosunku do następnego pokolenia - ocenia profesor Tomkiewicz.
Jednak czasem zaciąganie długu o krótkiej zapadalności może mieć uzasadnienie. Stopy procentowe są dziś rekordowo niskie, co w przyszłości może się zmienić. A wyższe stopy oznaczają większy koszt obsługi długu.