Polska gastronomia balansuje nad przepaścią. Na otwarcie restauracji się nie zanosi, więc i szanse na powrót do pionu są coraz bardziej nikłe. Za kilka tygodni warszawski lokal Kur&Wino może znikać z warszawskiego Muranowa.
Zdjęcie lokalu krąży od niedawna w mediach społecznościowych. Wszystko za sprawą wymownych napisów nad wejściem. - Po prostu reagujemy tymi napisami na bieżące wydarzenia - tłumaczy w rozmowie z money.pl współwłaściciel restauracji Aleksander Sawicki.
Dodaje , że jego ulubionym napis to "KAR NAWAŁ", który pojawił się wraz z masową akcją otwierania restauracji przez przedsiębiorców, gdy pracownicy sanepiu wizytowali miejsca.
Restauracja pojawiła się na mapie Warszawy dwa lata temu. Oprócz Sawickiego, współwłaścicielem jest znany dziennikarz Piotr Najsztub, który był również współwłaścicielem warszawskiej restauracji "Przegryź".
Pieniądzy brakuje z każdej strony
Po dwóch latach miejsce może zniknąć z mapy Warszawy. Pieniądze się kończą, a to oznacza, że utrzymanie restauracji wiąże się z sięganiem po środki z własnego portfela.
- Każdy bank odmawia w tym momencie kredytu. Ja mam jeszcze jedną działalność, dlatego dopłacam do restauracji z własnej kieszeni, próbujemy to utrzymać z własnych środków - mówi Sawicki.
Rządowego wsparcia też nie było. Pomoc finansowa z tarcz PFR nie objęła przedsiębiorców. Otrzymali dwa razy bezzwrotne świadczenie w wysokości 5 tys. zł oraz zwolnienie ze składek ZUS wiosną i w listopadzie.
- Renegocjujemy jeszcze czynsz za lokal, jednak idzie to opornie. Wiosną właściciel zmniejszył opłatę o 15 proc., natomiast od jesieni cena wróciła. Jak tak dalej pójdzie, wytrzymamy jeszcze jakieś trzy tygodnie - dodaje.
Luty z rekordowym spadkiem
Jak mówi Sawicki - ciekawie prezentuje się spadek przychodów w porównaniu do ubiegłego roku. W październiku przychód był o 15 proc. mniejszy niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Oczywiście - do momentu lockdownu. Potem krzywa zaczęła się przesuwać już tylko w dół.
W Kur&Wino listopad zakończył się z 54 proc. spadkiem przychodów względem tego samego miesiąca 2019 roku. Grudzień to było już - 61 proc., styczeń - 68 proc. Luty jest zaś rekordowy. Do połowy miesiąca spadek wyniósł ponad 75 proc.
- Mamy około 25-35 zamówień na wynos na dzień, w weekendy trochę więcej. Ale to i tak za mało, aby się utrzymać. Dziennie dopłacamy średnio około 900 zł, inaczej byśmy padli - mówi Sawicki.
Dania zamawiają zazwyczaj stali klienci, którzy w lokalu bywali i przed pandemią. Średni koszt za wynos to około 25-30 zł. - To są śmieszne pieniądze na utrzymywanie restauracji - dodaje.
Brakuje i środków na pensje dla pracowników. I chociaż żaden nie został zwolniony - niektórzy sami się na to decydują. Sawicki przyznaje, że spóźniają się z wypłatami, a młodzi kelnerzy czy kucharze są niepewni swojej przyszłości.
"Staramy się przetrwać"
Jeszcze niedawno działała wirtualna mapa otwartych restauracji, ale i siłowni czy chociażby miejsc rozrywki. I choć strona jest już niedostępna, Kur&Wino na niej nigdy się nie znalazło. Nie otworzyli się śladem innych rozgoryczonych brakiem zarobku przedsiębiorców.
- Nie bierzemy udziału w tej akcji przedsiębiorców „otwieraMY”. Dostosowaliśmy się do wymogów, natomiast liczyliśmy, że chociaż z drugiej tarczy PFR-owskiej dostaniemy jakąś pomoc. I nic - wnioski zostały odrzucone - mówi współwłaściciel Kur&Wino.
Innym sposobem, z którego decydują się korzystać niektórzy zdesperowani przedsiębiorcy, są zrzutki internetowe. Efekty przechodzą czasem najśmielsze oczekiwania. Jedna z warszwskich kawiarni w kilka dni zebrała ponad 20 tys. zł.
Sawickiego ten pomysł jednak nie przekonuje. - Nie myśleliśmy o zrzutce. Nasi klienci już i tak nam pomagają zamawiając jedzenia na wynos, bo to są najczęściej te same osoby. Nie apelujemy w żaden sposób o pomoc. My po prostu staramy się przetrwać - dodaje.
Natomiast światełko w tunelu się nie pojawia. Jeśli nic się nie zmieni, z lokalu zostanie tylko ironiczny, acz gorzki napis nad drzwiami - "Dobra zmiano! To bankructwo nam się po prostu należało!".