- Płk Maciej Korowaj tłumaczy m.in., dlaczego szefem rosyjskiego MON został ekonomista, który zastąpił wojskowego.
- W ocenie wojskowego jednym z powodów inwazji na Ukrainę była próba zdobycia przez Władimira Putina technologicznego know-how.
- Rosjanie w kontekście ataku na Polskę nie wykluczają koncepcji granicznej bitwy ogniowej, która polega na niszczeniu naszych podejść, lotnisk, składów za pomocą artylerii i rakiet - mówi był szef SWW.
- Jak słyszymy, szczyt rosyjskich możliwości, jeśli chodzi o liczebność armii, nastąpi we wrześniu i wtedy można się spodziewać próby rozstrzygającej ofensywy na Ukrainie.
- Jeśli Rosja odważy się na dużą ofensywę, to jej straty mogą wynieść 5 tys. zabitych dziennie, a wówczas odbudowa militarna potencjału Rosji potrwa nawet dekadę - przekonuje nasz rozmówca.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, money.pl: Putin był ostatnio na Białorusi, wcześniej w Chinach. Rosja prowadzi manewry zakładające użycie broni jądrowej. Pojawiły się też doniesienia Reutera, że Putin jest gotów do zawieszenia broni. Do czego Rosja się szykuje?
Płk Maciej Korowaj, były oficer Służby Wywiadu Wojskowego, analityk specjalizujący w zagadnieniach bezpieczeństwa oraz taktyce, operacji, strategii Białorusi i Rosji: Rosji kończy się czas na rozstrzygnięcia w Ukrainie. Będzie dążyć do rozwiązań umożliwiających jej osiągnięcie celów politycznych. Metodą jest zwiększenie presji na Zachód, w tym także szantażem nuklearnym. Putinowi potrzebna jest konsolidacja wewnętrzna, co już realizuje od połowy maja poprzez zmiany na szczeblach władzy i w ministerstwie obrony, ale też konsolidacja i deklaracja wsparcia w planowanych działaniach wśród swoich międzynarodowych sojuszników, stąd wizyty w Chinach i na Białorusi.
USA i Zachód czyta te zamiary i odpowiada w adekwatny sposób patrolami bombowców B-52 w przypadku USA, czy też próbami rakiet nośników broni nuklearnej w przypadku Francji. Udane ataki ukraińskie na rosyjskie radary obrony strategicznej i systemy obrony powietrznej też się wpisują w tę zachodnią odpowiedź na rosyjskie prowokacje. Pokazują Rosji, że takie działanie nie pozostaje bezkarne. Kreml to rozumie, ale nie wiem, czy na tyle, by dalej nie eskalować.
Dlaczego Putin wymienił swojego szefa obrony z wojskowego na ekonomistę (w maju Siergieja Szojgu na stanowisku szefa rosyjskiego MON zastąpił Andriej Biełousow - przyp. red.), to znaczący ruch?
Putin potrzebuje marszałków zwycięstwa. Żeby zrozumieć, o co poszło, trzeba opisać sytuację w jego otoczeniu. W Rosji są dwie nieformalne grupy interesów - nazywam ich biznesmenami i patriotami. Obie są blisko Putina i próbują uzyskać polityczne frukty. Klasycznym przedstawicielem grupy biznesmenów jest Nikołaj Patruszew, do niedawna Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji, któremu Putin powierzył teraz stanowisko asystenta głowy państwa ds. przemysłu stoczniowego. Z kolei klasycznym przedstawicielem grupy patriotów jest Aleksiej Diumin, były gubernator obwodu tulskiego, awansowany właśnie na stanowisko doradcy prezydenta, a przez niektórych postrzegany jako przyszły następca Putina.
Co charakteryzuje te grupy?
Patrioci to ludzie koncentrujący działania na wzmocnieniu państwa, zależy im na rozwoju federacji. Oni mieli bardzo duży wpływ na Putina w poprzedniej dekadzie. Biznesmeni byli bardziej zaangażowani w działania służb specjalnych i korumpowanie Europy, bo wtedy ten rosyjski biznes najlepiej się rozwijał. Tak więc patrioci konsolidowali Rosję, naprawiali smutę po Jelcynie, a biznesmeni budowali pozycję rosyjskiej gospodarki w Europie i na świecie. Ten układ przynosił spore korzyści Putinowi. Po jakimś czasie pewne rzeczy zaczęły mu się wymykać z rąk, szczególnie jeśli chodzi o kraje byłej Wspólnoty Niepodległych Państw. Przede wszystkim wymknęła mu się Ukraina.
Z powodu Majdanu w 2014 roku?
Wszystko szło dobrze. Mieli już zainstalowanego swojego człowieka Janukowycza w Kijowie, tylko pojawiły się silne napięcia społeczne w Ukrainie. Plan zakładał wyhodowanie "ukraińskiego Łukaszenki" i do czasu Majdanu wszystko na to wskazywało. Po rewolucji do władzy doszedł Juszczenko, który nie umiał tak lawirować pomiędzy Rosją a UE, jak Łukaszenka. Swego czasu białoruski przywódca miał przecież bardzo dobre kontakty z Unią Europejską. Gdy na Kremlu zdano sobie sprawę, że Ukraina zaczyna wymykać się Rosji z rąk, zareagowała grupa patriotów. Diumin, będący dekadę temu szefem służb, tak te służby zreformował, że były one w stanie bardzo szybko reagować na tego typu zagrożenia. Operacja zajęcia Krymu w 2014 r. czy wojna w Donbasie to był przecież majstersztyk.
Dlaczego Krym udało się Rosji tak łatwo zagarnąć?
Bo Rosjanie już tam byli - mieli swoje wojsko, swoje struktury. Wystarczyło tylko przejść za próg. Tam, gdzie takie struktury siłowe trzeba było stworzyć - notabene były one stworzone na bazie grup przestępczych, zasilających szeregi armii republik donbaskich i ługańskich - było o wiele trudniej. Tak więc Krym i zielone ludziki w Donbasie to operacje i autorskie pomysły Diumina. Dzięki temu wzrosła popularność Putina, nastąpiła konsolidacja państwa, odżyła koncepcja ruskiego miru.
To dlaczego w 2014 r. Rosji poszło tak gładko, a teraz ma spore problemy w realizacji swoich militarnych założeń?
Wydarzenia z 2014 r. dzielą lata świetlne od tych z lat 2022-2024. Biznesmeni wiedzieli, że na Europie interesów już nie ugrają. Wcześniej wyobrażali sobie, że będą się dogadywać pod stołem, jeśli chodzi o podział stref wpływów czy kwestie bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej. Tyle że ani Europa, ani Stany Zjednoczone na to nie poszły, bo Rosja to nie Związek Radziecki, z którym trzeba ustalać jakieś strefy wpływów. Przyjęto postawę, że z Rosją można robić interesy, ale bez dopuszczania jej do stołu. To Putinowi się nie spodobało. W 2020 r. nastąpiła silna zmiana polityki Kremla. Trzeba było odrzucić patriotów, sporo pisano o tym, że Diumin ma ambicje prezydenckie, więc Putin zesłał go na gubernatora średniej ważności regionu. Ten pokornie tam pojechał, by pokazać, że jest lojalny wobec Putina. Szojgu z Patruszewem stwierdzili, że trzeba Putinowi dać całą Ukrainę, a wtedy podzielić się zyskami i wpływami, bo to daje możliwość wpływania na globalny rynek żywności czy zdobycie wpływów w Afryce. Doszedł do tego Prigożin ze swoimi służbami, którego farmy wpływały na wybory w innych krajach czy Brexit.
Mówimy o przepychankach frakcji w Rosji, ale czy istotnej roli nie odegrały także dążenia krajów europejskich, by ich miks energetyczny miał się stawać coraz bardziej zielony, a w konsekwencji niezależny od rosyjskich węglowodorów? Rosyjski gaz był wypierany z tej części Europy, jak to było w Polsce.
Oczywiście, że tak. Pierwotnie Polacy byli wręcz zapraszani do projektu Nord Stream 2. Rosjanie sporo inwestowali w to operacyjnie, ale z różnych przyczyn to się nie udało. Rosja ma jeden poważny problem: w cywilizacji zachodniej dużo jest technologii, następuje odejście od paliw kopalnych, które gdzieś w połowie tego stulecia zaczną się kończyć, trwa przygotowanie do wyścigu kosmicznego. Tymczasem Rosja może i ma swoją technologię kosmiczną, tyle że zimnowojenną i nie tak wydajną, jak Zachód, który potrafi latać rakietami, które potem same wracają na Ziemię. Putin dobrze zdiagnozował, że potrzebny mu jest technologiczny know-how, a Ukraina zawsze była zagłębiem technologicznym Związku Radzieckiego. To tam składano rakiety i czołgi, tam były najlepsze instytuty badające elektronikę, potencjał ludzki. Najlepsze uniwersytety technologiczne to właśnie kijowski czy charkowski. Gdy w 2014 r. Putin zajmował Donbas, pierwsze co zrobiły jego służby, jeździły po domach w Donbasie, zbierały wszystkich techników, naukowców, których potem wywozili do Rosji i dawali im rosyjskie paszporty. To było zbieżne z celami biznesmenów, stąd zaoferowanie Putinowi całej Ukrainy, a nie tylko jej skrawków. Uznano, że - obok wody - to technologia i żywność staną się podstawową walutą na świecie w połowie tego wieku. Walutą, której dotąd Rosja w takim wymiarze nie miała. A bez Ukrainy jej zdobycie byłoby niemożliwe. I dziś pewien Rosjanin mówi mi: "my tej Ukrainy już nie oddamy, bo dla nas jest to być albo nie być jako państwo i pomysł cywilizacyjny na Federację Rosyjską".
Ale chodzi o podbicie całej Ukrainy czy określonych jej terytoriów?
Trzeba rozumieć, że we współczesnym mniemaniu nie zdobywa się terenu. To koncepcja z XIX wieku. Teren jest ważny, ale on ma tylko służyć wywieraniu nacisku politycznego. Bo czy zajęcie Donbasu coś Rosjanom gospodarczo dało? Nie, ale spowodowało, że Ukraina nie może wejść do NATO czy UE. Krym był ważny strategicznie, bo daje możliwość kontrolowania Morza Czarnego.
Gdy powołany został nowy minister obrony, pojawiły się dwie koncepcje - albo że Putin nie chce mieć potencjalnego politycznego rywala, albo że to ma być ktoś, kto zajmie się zbudowaniem potencjału rosyjskiej armii, przygotowaniem machiny wojennej.
Obie tezy są zasadne, ale tylko powierzchownie. Rosja nigdy nie robi czegoś w jednym celu, wszystkie działania mają wiele celów. Jak mówiłem, pojawił się pomysł, jak zdobyć Ukrainę dla Putina. Stoją za tym biznesmeni - Szojgu, Patruszew i szef FSB. Przeciwni są temu Gierasimow i szef SWR (służby wywiadu zagranicznego). Gierasimow to tzw. cichy generał, lojalny wobec swoich przełożonych - nawet jak się nie zgadzał z Szojgu, to przygotowywał wszystko tak, jak Szojgu mu kazał. Natomiast szef SWR był bardzo przeciwny i zaskoczony tym wszystkim, bo to oczywiście była też jakaś wewnętrzna rozgrywka biznesmenów.
A co z patriotami?
Skrajne skrzydła patriotów zostały odsunięte. Proszę zauważyć, że nikt z weteranów 2014 r. nie uczestniczył w działaniach 2022 r., a część zwyczajnie wybito, np. w zamachach bombowych. Tak więc wojna trwa, operacja się nie udała, wchodzimy w długotrwały konflikt.
Szojgu i ekipa musieli ponieść jakieś konsekwencje. Tyle że Putin nie robi tego od razu. Zamiast tego rozciąga to w czasie, daje ludziom szansę na poprawienie błędów. Wie, że gwałtowne zmiany rozbijają spójność władzy i poddaje ją wpływom. Tymczasem otoczenie Putina jest hermetyczne i lojalne, on tylko zdrady każe śmiercią. Putin wiedział, że Szojgu popełnił dużo błędów, ale trzymał go na stanowisku, by w razie czego było na kogo zwalić winę za porażkę na Ukrainie. Gdyby do tego doszło, to wszyscy by to kupili, włącznie z Zachodem.
Był taki moment, kiedy w listopadzie 2023 r. Putin odrzucił kierowniczą rolę Szojgu w prowadzeniu operacji wojennej i powołał Gierasimowa. A ten pościągał swoich ludzi, których Szojgu wcześniej odsuwał od siebie. Następuje zmiana koncepcji prowadzenia wojny na zrównoważoną. Gierasimowowi towarzyszy generał Aleksiej Kim, szef sztabu, który jest obok Gierasimowa od czasów wojny czeczeńskiej. To jeden z najlepszych akademików wojskowych, który potrafi zarządzać deficytem armii rosyjskiej, by pomimo niego armia osiągała swoje cele. Kim stwierdził, że Rosja nie pokona Ukrainy bez kosztu w postaci zapaści. Dlatego uznał, że trzeba działaniami wojennymi degradować możliwości bojowe ukraińskie, ale jednocześnie utrzymywać swoje zdolności bojowe.
Przy jednoczesnym dostępie do wspomnianych technologii i rozwoju cywilizacyjnego.
Tak, tyle że nie ma już rosyjskiego soft power, nie ma już biznesmenów mogących na dużą skalę korumpować. Teraz rosyjski biznes jest passé na Zachodzie. Można próbować z Chinami, ale one nie są tak łatwe do skorumpowania, jak Zachód, podobnie Indie. O ile jednak Rosja nie może oddziaływać już na Zachód metodą soft power, to jednak ma coś takiego jak projekcja agresji i zrównoważona wojna, którymi może Zachód straszyć. Rosjanie zdają sobie sprawę, że wojny w Ukrainie nie wygrają na Ukrainie. Trzeba gdzieś indziej osiągnąć założone cele.
Czyli Rosji bardziej opłaca się utrzymywać obecny stan wojny bez wyraźnej perspektywy na jej zakończenie, niż ostatecznie Ukrainę podbić?
Mogą spróbować, Rosjanie potrafią ryzykować. Tylko że oni na tę wojnę poszli zupełnie nieprzygotowani. Amerykanie ocenili, że wojna wybuchnie na podstawie podsłuchanych decyzji politycznych, a nie bazując na indykatorach militarnych, bo te ostatnie przez długi czas przeczyły tej tezie, przynajmniej do okresu na kilka tygodni przed inwazją.
Ale ta rosyjska armia, która zaatakowała w 2022 r., to już kompletnie inna armia.
Oczywiście, teraz Rosjanie są o wiele lepsi. Przetestowali cały system doktryny, sprawdzili, co działa, a co nie. Ciągle mają masę problemów z armią, głównie z powodów generowanych strat, ale właśnie dlatego generał Kim zaproponował koncepcję zrównoważonej armii, by zrobić z Ukrainy legendę.
Legendę?
Wysłać w świat wyraźny sygnał: "spójrzcie, co się dzieje, gdy decydujecie się z nami walczyć - jak zastopujemy wasz rozwój cywilizacyjny. Możecie być silni, ale kto u was zainwestuje. Czy ludzie będą chcieli żyć i pracować w państwie ciągle zagrożonym wojną?". Aby ta legenda była żywa, wojna musi trochę potrwać. Dlatego też Rosjanie strzelają z rakiet m.in. w cele cywilne.
Co pan sądzi o scenariuszach, jakie rysują także polscy politycy, według których Rosja może zaatakować któreś z państw NATO?
To jest możliwe. Jak mówiłem, Rosjanie zdają sobie sprawę, że wojny z Ukrainą nie wygrają na Ukrainie. Rozstrzygnięcia muszą szukać poza nią, dlatego mogą poważyć się na taki krok i to bez nadziei zwycięstwa. Ale im nie chodzi o to, by wygrać z NATO, ale by zaburzyć rozwój i poczucie bezpieczeństwa tych krajów. Bo zaatakowanie jednego z członków powoduje efekt domina - automatycznie wszystkie znajdą się w stanie wojny, a Rosja wie, że my mentalnie i militarnie nie jesteśmy na to gotowi. Putin powiedział kiedyś, że wola kroczy przed decyzją, on ma wolę podejmować działania więc działa, a na Zachodzie politycy, żeby działać, muszą podjąć decyzję, co oznacza skomplikowany proces. On działa, a Zachód jest reaktywny.
Jakie grożą nam scenariusze?
Rosjanie uważają basen Morza Bałtyckiego za bardzo obiecujący dla siebie. Dlatego Finowie i Szwedzi, którzy mają świetnych analityków, jak tylko zaczął się konflikt w Ukrainie, natychmiast poprosili o przyjęcie do NATO, a przecież wcześniej bronili się przed tym rękami i nogami. Rosjanie uważają, że na tym terenie możliwa jest eskalacja, łącznie z użyciem broni jądrowej, ponieważ basen Bałtyku nie jest strategicznie ważny dla Amerykanów. Oczywiście Amerykanie będą bronić swoich sojuszników, ale jeśli zostanie użyta broń jądrowa, to Rosja i USA mogą się wymienić pojedynczym uderzeniem i zasiądą do rozmów.
Rosjanie ostatnio opublikowali dokument o jednostronnej zmianie granic morskich na Bałtyku z Finlandią i państwami bałtyckimi. Po pewnym czasie dokument zniknął.
To przygotowanie do konfrontacji. Opisałem trzy możliwe scenariusze pod kryptonimami Murena, Koń Morski i Aurora. One opowiadają o różnych wariantach w Przesmyku Suwalskim, na Morzu Bałtyckim, a Aurora opisuje użycie broni jądrowej.
Rosjanie ponieśli przecież na Ukrainie poważne straty...
Ale oni nie potrzebują dużo wojska do zajęcia państw bałtyckich. 30-50 tys. żołnierzy, których w pierwszych godzinach mogą wystawić te kraje, nie są problemem dla rosyjskiej armii.
NATO nie będzie miało determinacji, by bronić państw bałtyckich?
Będzie, tylko nie zdąży. NATO powinno tam utrzymywać około 200 tys. żołnierzy, by to przypominało sytuację z RFN w czasie zimnej wojny, gdzie armia NATO była gotowa od razu do starcia. Ostatnio w ramach gry wojennej, w której uczestniczyłem jako strona rosyjska, rozegraliśmy konflikt w przesmyku suwalskim, ale nie naszym polskim, a po stronie litewskiej, gdzie Rosjanie upatrują swoich szans na sukces militarny. Używając założeń rosyjskich, udało mi się przedrzeć do Królewca w ciągu doby, a do obrony użyliśmy sił deklarowanych, które NATO będzie miało tam za około 10 lat. Po stronie rosyjskiej dysponowałem stosunkowo niewielkimi siłami. Były to trzy armie liczące w sumie około 80 tys. ludzi. W tej symulacji po trzech dniach NATO zebrało siły do kontrataku, użyłem broni jądrowej i zaczęły się rozmowy.
Rosji nie chodzi o wygraną, a zrobienie Zachodowi tego, co wcześniej Ukrainie z Ługańskiem i Donbasem.
Bo to się sprawdza. Chodzi o zaburzenie równowagi, uniemożliwienie rozwoju gospodarczego, erozję odporności państwa.
To jak się przed tym bronić?
Na początku zdając sobie sprawę, jakie są możliwe scenariusze. Czy w naszym przypadku Rosja będzie chciała zdobyć teren? Nie. Oni sami piszą o koncepcji granicznej bitwy ogniowej, która polega na niszczeniu naszych podejść, lotnisk, składów za pomocą artylerii i rakiet. Rosjanie widzą, że będziemy trudnym przeciwnikiem, chociażby dlatego, że to trudny teren logistyczny, że mamy inny rozstaw torów, to znaczy, że z ich perspektywy sprawna logistyka jest możliwa na głębokość do 70 km, choć tu wspomnę, iż na Białorusi powstają już odcinki torów o zachodnim rozstawie. Natomiast Rosjanie mogą się odważyć, żeby zdobyć np. 20 km terenu Polski, ale po to, by zmusić nas do reakcji i niszczyć nasze kontrataki w celu ich odbicia. Tak robią teraz na Ukrainie pod Charkowem. Wiążą siły ukraińskie, zużywają ich rezerwy i zadają starty.
Chodzi o to, by niszczyć nasz potencjał militarny, byśmy nie mogli przyjść na pomoc broniącym się przed rosyjską agresją Bałtom. To samo może spotkać Finów. Dlatego dobrze, że kupujemy tyle środków rażenia. Jeśli zakupy zostaną zrealizowane, to będziemy mieli największą po USA liczbę rakiet manewrujących, więcej niż Francja i Wielka Brytania razem wzięte. Ale działania militarne to nie wszystko. Jesteśmy dla nich wyzwaniem jako duży kraj, więc chcieliby spowodować najpierw u nas erozję polityczną, społeczną, gospodarczą. Giersimow opisywał to w formie wojny hybrydowej, ale podobną koncepcję ma generał Kim w ramach wojny zrównoważonej.
Tarcza Wschód to projekt PR-owy, czy nagle wyciągnięte z szuflady pomysły?
Nie ma twierdzy nie do zdobycia, ale z drugiej strony warto być gotowym. Na pewno jest dużo do zrobienia, żeby przygotować inżynieryjnie teren do walki, trzeba mieć magazyny, drogi manewru. Po drugiej stronie Białorusini i Rosjanie robią to od 2005 r., budując rampy, rozbudowując sieć łączności podziemnej, podziemne magazyny, miejsca, w których może być chroniona amunicja.
Rosyjscy stratedzy może i będą wymyślać nowe koncepcje, tylko czy ich wojenna machina się nie załamie? Do służby wchodzi im 1000 czołgów rocznie, ale z tego tylko 200 to nowe wozy, a reszta to przywracane do służby stare maszyny z magazynów. W Afganistanie stracili ponad 20 000 żołnierzy i to był jeden z powodów załamania ZSRR, a tu zabitych jest kilkunastokrotnie więcej. Teraz ich państwo się nie załamie?
Nie, bo Putin je skonsolidował na różnych poziomach. W Związku Radzieckim informacje o stratach przechodziły pocztą pantoflową, a teraz, choć oczywiście przekaz jest sterowany, to rodziny zabitych są zaopiekowane socjalnie i informacyjnie. Wdowy dostają odszkodowania, sieroty jeżdżą na wakacje opłacane przez rząd, mają wstęp na studia. Zwykli Rosjanie ze wsi, z których zginęło masę żołnierzy, nie obwiniają o to Putina ani nawet Ukraińców. Dla nich winny jest Zachód, który chce zgładzić Rosję.
Czemu minister ekonomista, a nie wojskowy?
Bo wojna to głównie ekonomia. Jak u nas minister próbował sterować ręcznie armią, to nie wychodziło. To samo było w Rosji. Jak mówiłem, Putin dał już Szojgu żółtą kartkę w zeszłym roku, bo ingerował w prowadzenie działań bojowych. W pewnym momencie Putin to przerwał i jasno powiedział, że resort jest od zabezpieczenia armii, a od prowadzenia działań sztab. Szojgu dostał czas na poprawę, tyle, że byłego ministra i jego biznesmenów świerzbiły palce do interesów na wojnie, a on sam miał trudności z powstrzymaniem się od wtrącania do działań, które nic nie przynosiły. Został odwołany, ale w stylu Putina.
To znaczy?
Trafił na miejsce swojego patrona Patruszewa jako sekretarz Rady Bezpieczeństwa, a sam Patruszew został doradcą Putina do spraw stoczni, co trudno nazwać awansem, ale z drugiej strony zostaje przy prezydencie. Jednocześnie Putin ściągnął do siebie Aleksieja Diumina i uczynił go wpływowym doradcą do spraw przemysłu zbrojeniowego. W ten sposób ma przy sobie reprezentantów dwóch frakcji, bo zbliża się trudny okres dla Rosji, więc nie może sobie pozwolić na walki wewnętrzne.
Dlaczego trudny?
Między wrześniem a październikiem muszą nastąpić rozstrzygnięcia w sprawie Ukrainy - czy wojna jest kontynuowana, czy kończona. To znaczy, czy nastąpi duży wysiłek i próba rozstrzygnięcia jednym dużym uderzeniem, czy może nadal będzie prowadzona wojna zrównoważona.
Skąd ten wniosek?
Od października trwa rotacyjna rosyjska ofensywa, która zaczęła się uderzeniem na Awdiejewkę, która ostatecznie została zdobyta, ale znacznie później, niż zakładali Rosjanie. Potem nastąpiły uderzenia na worek siewierski i Czasiw Jar, następnie była Kremienna, a obecnie Charków. Celem tej rotacyjnej ofensywy jest utrzymanie inicjatywy do września. Wówczas Rosja będzie miała pik swoich możliwości militarnych.
A jak to może wyglądać w liczbach? Wiemy, że armia, która zaatakowała Ukrainę, liczyła 300 tys. ludzi.
W tej chwili rosyjska armia lądowa liczy około 890 tys. żołnierzy, z których 490 tys. jest w linii na froncie walk, około 300 tys. może służyć do rotowania jako rezerwa i jest jeszcze około 300 tys. poborowych w kontynentalnej Rosji, w tym w pozostałych rodzajach wojsk. Całość armii Rosji zamyka się w liczbie ponad 1,5 mln żołnierzy, oczywiście licząc wszystkie rodzaje wojsk - żołnierzy w ramach służby zasadniczej i kontraktowej. We wrześniu tego roku na froncie Rosjanie mogą mieć razem 800 tys. żołnierzy, do których wliczam około 300-osobową rezerwę frontową, złożoną z żołnierzy kontraktowych.
Należy tu dodać około 300 tys. służbę zasadniczą oraz liczący około 100 tys. "kontyngent specjalny" - najemników, żołnierzy rekrutowanych z więzień, czyli tak zwany "Sztorm-Z". Oceniam, że wrzesień będzie pikiem możliwości Rosji pod względem ilościowym i jakościowym wojska, bo właśnie kończy swój okres szkolenia pobór wiosenny, który będzie gotowy do działań bojowych latem tego roku. Do tego dochodzą żołnierze z zeszłorocznego poboru. W tej sytuacji zadaje sobie pytanie, co się z nimi stanie, czy zostaną wypuszczeni do rezerwy. Dziś na tę decyzję Kremla czekają analitycy, by ocenić, co się wydarzy. Czy Rosja rzuci wszystkie swoje siły...
A co może zrobić Ukraina?
Jeśli na Kremlu zapadła decyzja, to w tej chwili nic. Kijów może przygotować się do obrony i uzupełnić swoje siły ale oceniam, że to nie wystarczy, jeśli Rosja postawi na scenariusz zagrania va banque. Za mało czasu i zasobów. Samej Ukrainie będzie trudno się przed Rosją obronić. Zaznaczam, to też będzie dla Rosji bardzo kosztowne. Pytanie powinno brzmieć, co zrobi Zachód, NATO, Polska.
A pakiety pomocowe z Zachodu, które dostała Ukraina?
To za mało i za późno. Są one obarczone wieloma ograniczeniami. Ukraińcy nie mogą atakować terenu Rosji zachodnim uzbrojeniem i amunicją. A ze swojego terytorium Rosja może wyprowadzić decydujące uderzenie. Dla Rosji taki scenariusz jest bardzo ryzykowny. Oceniam, że będzie miała straty rzędu 5 tys. zabitych dziennie. Wtedy odbudowa militarna potencjału Rosji potrwa nawet dekadę, a przecież nie chodzi o samych żołnierzy, ale także o sprzęt, kadrę młodszych oficerów, których już dziś jest mało.
Jeśli taka operacja dojdzie do skutku, to jej celem będzie dojście do Dniepru. Taki cel ofensywy dla Rosji będzie ważny z dwóch powodów. Po pierwsze po takiej ofensywie będą bardzo osłabieni militarnie, a duża rzeka stanowi dobrą linię obrony. Po drugie, skoro przeprowadzą taką ofensywę jesienią, to zimą trudno będzie Ukraińcom kontratakować. Tu dochodzimy do pytania z początku rozmowy. Skoro taka ofensywa tak mocno osłabi ich armię, to kto jest najlepszy do odbudowy jej potencjału?
Minister ekonomista, specjalista od zarządzania zasobami..
Tak. Biełusow jest najlepszy do tego celu. Jest bardzo inteligentny, zna się na zarządzaniu, ekonomii, logistyce. To jeden z najlepszych specjalistów w Rosji, który potrafi sobie zbudować zespół kompetentnych współpracowników i rozumie technologie. To on przewidział wiele zdarzeń ekonomicznych, w tym zapaść finansów światowych w 2008 r. Putin bardzo wysoko go ceni, przy tym nie jest on pazerny na kasę i jest najlepszym przedstawicielem kremlowskich "patriotów’.
Jak to się ma do zagrożenia dla nas?
Pocieszające jest to, że przy takim hazardowym posunięciu koszt dla nich może na tyle duży, że pozbawi ich możliwości ataku na NATO na wiele lat. Ten czas możemy przeznaczyć na zbudowanie swojej odporność na przyszłą projekcję rosyjskiej agresji.
Rosjanie mogą wprawdzie zaatakować bronią jądrową Ukrainę, ale tu muszą się liczyć z reakcją NATO i innych krajów, a szczególnie przychylnego im "południa". Krytyczną barierą dla użycia tego typu broni przez Kreml są i będą Chiny, z którymi Rosja musi się liczyć. Moskwa już miała pomysł użycia broni jądrowej w tym konflikcie, ale Pekin był przeciw i dał to Putinowi odczuć. W tej chwili Rosja jest bardziej uzależniona od Chin, niż była na początku wojny z Ukrainą. Chcemy tego czy nie, to Chiny będą dążyć do tego, aby stać się gwarantem naszego europejskiego bezpieczeństwa, gdyż chcą uchodzić mocarstwo, które bardziej kontrolują agresję rosyjską, niż obawa przed reakcją na nią USA.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl