Money.pl: Jakie są perspektywy dla rynku pracy w najbliższym czasie?
Jerzy Hausner: Chciałbym do końca roku utrzymać stan z września, kiedy bezrobocie spadło poniżej 19 proc. Jeżeli chodzi o poszczególne miesiące, to raczej spokojny jestem o sytuację w październiku - stopa i poziom bezrobocia najprawdopodobniej spadnie. Natomiast pod znakiem zapytania stoją dane za listopad, bowiem od wielu, wielu lat, wszystkie listopady były to miesiące, w których bezrobocie wzrastało. Myślę jednak, że w tym roku jest szansa, aby sytuacja przynajmniej nie uległa pogorszeniu. Największe problemy będą w grudniu, gdy praktycznie nie ma już żadnych prac sezonowych, urzędy pracy tradycyjnie trochę zasypiają.
Powtórzę jednak, że chciałbym abyśmy skończyli rok 2004 z liczbą bezrobotnych poniżej 3 mln i stopą bezrobocia poniżej 19 proc. Co powodowałoby, że łącznie spadek liczby osób bezrobotnych w roku 2004 wyniósłby 200 tys. osób. Gdyby tak się stało, to rok 2004 można będzie nazwać rokiem bardzo umiarkowanej poprawy sytuacji na rynku pracy.
Money.pl: Kiedy więc są szanse na taki spadek bezrobocia, aby osiągnąć poziom "starej" UE?
J.H.: Oceniam, że liczba bezrobotnych w roku 2005 spadnie poniżej 2,5 mln osób, stopa bezrobocia poniżej 17 proc., a ogólny spadek liczby bezrobotnych będzie rzędu 500 tys. Jeżeli tak się stanie, to rok 2005 według moich przewidywań - co do których nigdy zasadniczo się nie pomyliłem w kwestii sytuacji na rynku pracy i brałem za swoje słowa odpowiedzialność - będzie rokiem odczuwalnej poprawy na rynku pracy. Moim zdaniem zejście poniżej 2 mln bezrobotnych będzie możliwe już w roku 2006, a standardy europejskie, czyli te, które dzisiaj są przeciętne w UE, możemy osiągnąć w roku 2008. Gdyby tak się stało, będzie to ogromne osiągnięcie Polski. Jeżeli nam się to uda zrobić w takim czasie, to będzie on wielokrotnie krótszy niż w Hiszpanii, czy Irlandii.
Money.pl: Od czego będzie zależał tak dynamiczny spadek poziomu bezrobocia?
*J.H.: *Zależy to od wysokiego tempa wzrostu gospodarczego, który będzie musiał wynosić powyżej 5 proc. rocznie. Taki poziom jest zapewniony w roku 2004, który skończymy ze stopą wzrostu blisko 6 proc. I taki poziom wzrostu jest zapewniony - moim zdaniem - również w roku 2005.
Money.pl: Czy po 2005 roku też uda nam się utrzymać tak wysoki wzrost gospodarczy?
J.H.: Moim zdaniem będzie to zależało od szybkiego wzrostu nakładów inwestycyjnych. Niestety w pierwszych dwóch kwartałach wzrosły one jedynie o 3,3-3,4 proc., a to zdecydowanie za mało. Polsce jest potrzebny wzrost nakładów inwestycyjnych, rzędu 10 proc. Taki poziom jest absolutnie niezbędny aby tworzyć kolejne nowe miejsca pracy.
Obecnie inwestycje stały się kluczowym czynnikiem dalszego postępu w zakresie naprawy gospodarki. Bez nich nie nastąpi przeniesienie wysokiego tempa wzrostu gospodarczego na wzrost zatrudnienia, a w dalszej perspektywie brak inwestycji spowoduje wyhamowanie wzrostu gospodarczego. Nie zapominajmy, że obecnie mamy ożywienie gospodarcze, ale jednak daleko nam do boomu
Money.pl: Dlaczego nie ma tego boomu?
J.H.: Moim zdaniem, po pierwsze jest to spowodowane przeszkodami biurokratycznymi związanymi z uruchamianiem inwestycji. Drugim elementem, który osłabia skłonność do inwestowania w Polsce, to niestabilność polityczna. Ciągle mamy przed sobą kolejny próg polityczno-parlamentarny, jakim jest uzyskiwanie votum zaufania dla obecnego rządu. W związku z tym oczywiste jest, że inwestorzy działają w klimacie niepewności czy ta linia polityki gospodarczej, która jest obecnie realizowana, zostanie utrzymana. Trzeci czynnik, to trudno dostępny kredyt. Kolejnym czynnikiem, który dzisiaj zaczyna rzutować na brak uruchamiania przedsięwzięć inwestycyjnych - póki co mniejszej wagi, ale nie wolno go już lekceważyć - to niejasna polityka monetarna. W tej sprawie, chcę wyrazić niepokój.
Money.pl: Dlaczego? *
*J.H.: Polski wzrost gospodarczy, który jest ewidentnym osiągnięciem polskich przedsiębiorców i polskiej administracji publicznej, jest wzrostem ciągnionym przez eksport. Teraz potrzebne są inwestycje, przy umiarkowanym wzroście konsumpcji. Chcę podkreślić, ze wzrost stóp procentowych i zapowiedzi kolejnego podnoszenia stóp procentowych muszą spowodować, bo to już się dzieje i ten związek ewidentnie widać - aprecjację złotego, czyli sytuację, która pogorszy warunki eksporterów.
Kurs waluty polskiej powinien być kształtowany przez mechanizm rynkowy. Natomiast obecna polityka RPP i NBP oraz zapowiedzi dalszego zaostrzania polityki monetarnej, powodują pogłębianie się tendencji do wzmacniania kursu złotego, a więc pogarszania warunków działalności eksporterów. Podnoszenie stóp procentowych oznacza również wzrost kosztu kredytu. Nie ja jestem autorem stwierdzeń, że polityka RPP i NBP jest nieczytelna. Ja nie chcę mówić o nieczytelności, ja chcę powiedzieć o tym, że moim zdaniem ta polityka powoli staje się niesłuszna.
Money.pl: Sam wzrost gospodarczy nie wystarcza jednak, aby poprawić sytuację na rynku pracy, potrzebne są także konkretne rozwiązania dla osób poszukujących pracy?
*J.H.: *Potrzebna jest promocja zatrudnienia, dla której decydujące jest usuwanie barier i bodźców dezaktywizacji zawodowej. Pod tym względem fundamentalne znaczenie ma program uporządkowania i ograniczania wydatków publicznych, który nie jest zorientowany wyłącznie na cele fiskalne, lecz także na reorientację w zakresie polityki społecznej, na pobudzanie aktywności zawodowej.
Money.pl: A co konkretnie?
J.H.: Po pierwsze chcemy zmienić sposób podziału środków z funduszu pracy. Chcemy preferować tych, którzy są skuteczniejsi w zagospodarowywaniu tych środków. Jeżeli będzie odpływ z rejestru do zatrudnienia, to będzie miał prawo do większych środków � bo jest skuteczny. Chcemy zmienić także konstrukcję zasiłku, by zachęcała do aktywnego poszukiwania pracy.
Dzisiaj grupą coraz bardziej krytyczną na rynku pracy stają się osoby powyżej 50 roku życia. Stąd idea programu "50+", która ma na celu zróżnicowanie zarządzania personelem w różnych grupach wiekowych. Kolejna grupą bardzo krytyczną, są osoby długotrwale bezrobotne. Chcemy wprowadzić dla nich formy aktywności gospodarczej i zatrudnienia, które są "non for profit", czyli "nie dla zysku", w postaci prac interwencyjnych, ale z myślą o przywracaniu zdolności dla zatrudnienia. Chcemy także rozwiązać problem zatrudnienia w szarej strefie, w szczególności dotyczy to problemów tzw. pracowników domowych i samozatrudniających się ajentów. Przypominam problem spółki Avon i sytuacji, w której parę tysięcy osób współpracuje z tą firmą na zasadach, które są poza oficjalnym obiegiem, które nie mają zarejestrowanej żadnej działalności, i które powinny być zarejestrowaniem tej działalności zainteresowane.
Money.pl: Ostatnio dużo się mówi o tzw. klinie podatkowym. Na czym mają polegać rozwiązania z tym związane?
J.H.: Klin podatkowy to obniżenie kosztów pracy związanych z podatkami i parapodatkami oraz składką na ubezpieczenie społeczne w stosunku do osób, które uzyskują bardzo niskie dochody na rynku pracy, a jednocześnie osób, które mają bardzo niskie kwalifikacje. Dzisiaj nie chcę tego rozwijać. Swego czasu próbowałem formułować pewne propozycje, jako podstawę do dialogu i szukać porozumienia, w związku z tym przekazywałem te propozycje partnerom społecznym. W rezultacie było więcej szumu, niż rzeczowej rozmowy. Teraz już nie zamierzam najpierw przedkładać takich propozycji do dyskusji, tylko przedstawić przemyślaną, całościową i uzgodnioną z ministerstwem finansów propozycję. Teraz po przyjęciu tego dokumentu chcę uruchomić konkretną inicjatywę legislacyjną. Czyli mówić wprost. Nie pokazywać koncepcji i szukać rozwiązania, lecz pokazać rozwiązanie i szukać drogi do jego wprowadzenia.
Money.pl: Jak te wszystkie plany zmniejszania bezrobocia maja się do propozycji podniesienia składki na ubezpieczenie społeczne dla przedsiębiorców? Według przedsiębiorców, jeśli nawet nie zwiększy się w ten sposób bezrobocie, to na pewno zahamuje jego spadek.
J.H.: Po pierwsze różni przedsiębiorcy, mówią w tej sprawie różne rzeczy. I to, że mówią, to nie znaczy, że mają rację. Problem składek na ubezpieczenie społeczne od osób samozatrudniających się, polega zasadniczo na dwóch kwestiach. Po pierwsze, mamy system, w którym jest ryczałtowo określona wysokość składki na ubezpieczenie społeczne, która jest kształtowana w oderwaniu od rzeczywistego poziomu dochodów z działalności gospodarczej.
Problem drugi polega na tym, że przy tych samych dochodach osoba zatrudniona jako pracownik płaci wyższą składkę od osoby prowadzącej działalność gospodarczą.
Moją intencją jest po pierwsze obniżenie składki na ubezpieczenie społeczne osób, które rozpoczynają po raz pierwszy własną działalność gospodarczą. Po drugie nie pogorszenie sytuacji przedsiębiorców, którzy uzyskują przeciętne dochody. I po trzecie podniesienie składki tym którzy uzyskują dochody wyższe niż przeciętne, w taki sposób, aby nie pogorszyć w istotny sposób ich możliwości rozwijania działalności gospodarczej.
Czy propozycja rządowa spełnia te kryteria, to rzecz do dyskusji, ale przecież ja zapowiedziałem gotowość do rozmowy w tej sprawie. Przypominam, ze składka na ubezpieczenie społeczne jest w dużej części inwestowana i będzie miała wpływ na wypłacaną w przyszłości emeryturę. Jeżeli zarzut jest, ze to może szkodzić rynkowi, to ja ten zarzut traktuję bardzo poważnie, ale jeżeli zarzut jest, że ja zmieniłem front i nie jestem już za przedsiębiorczością, to chcę powiedzieć, że to jest nadużycie.
Money.pl: Tak więc przedsiębiorcy nie mają co liczyć na rezygnację z pomysłu podwyższania składki na ZUS?
J.H.: Nie podwyższenie składki na ubezpieczenie społeczne, gdy chodzi o samo-zatrudniających się przedsiębiorców, wydaje mi się być postulatem nierozsądnym, niesłusznym. Oczywiście w parlamencie wszystko może się zdarzyć, tylko pytanie: czy powinno się zdarzyć?
Natomiast to, żeby rozwiązanie, które parlament przyjmie nie szkodziło, to jest moja rzeczywista troska. I mam wrażenie, że przestrzeń do kompromisu jest znacząca. Bardzo chciałbym, żeby taki kompromis wypracować. Niestety do tej pory jest więcej w tym temacie szumu medialnego, niż gotowości do rozmowy. Chciałbym to zmienić.
Money.pl: Przedsiębiorcy bardzo krytykują fakt, że podstawą do różnicowania tych składek miałby być ubiegłoroczne dochody. Czy tutaj istnieje możliwość odejścia od tej zasady?
J.H.: Istnieje. Trzeba jednak rozmawiać, jaka miałaby być zasada w miejsce tej, którą zaproponowaliśmy. Niestety dotychczas słyszałem jedynie pretensje. Przykładowo na spotkaniu z Radą Przedsiębiorczości na moje pytanie: a jaka jest wasza propozycja, usłyszałem: dopiero ją przygotowujemy. No więc czekam. Byleby była ona logiczna i praktyczna.
Money.pl: Czy rząd jest w stanie ustąpić pod naciskiem związków - i być może parlamentu - w kwestii, wyższego niż zakładano, wzrostu płacy minimalnej?
J.H.: Formalnie zakończyliśmy niepowodzeniem negocjacje dotyczące poziomu minimalnego wynagradzania w roku 2005. Jest już rozporządzenie mówiące o tym, że płaca minimalna w 2005 roku wynosi 849 zł. Tak więc żadnej przestrzeni do ruchu w tej sprawie już nie ma. Jestem jednak gotowy rozmawiać na temat ustawy, w kontekście problematyki klina podatkowego.
Absolutnie rozsądne wydaje mi się oczekiwanie, że część netto minimalnego wynagrodzenia mogłaby być wyższa o ile nie prowadziłoby to do takiego wzrostu części brutto - oraz kosztu pracodawcy - jak to wynika z obecnego mechanizmu. Obecnie wyraźnie widać, że mechanizm tej ustawy będzie prowadził do jednego z dwojga: albo do obniżania relatywnej wartości minimalnego wynagrodzenia i zwiększania się dystansu pomiędzy minimalnym wynagrodzeniem, a przeciętnym wynagrodzeniem, czyli będzie zniechęcało do zatrudniania się; albo będzie prowadził do szybszego niż minimalny wzrostu minimalnego wynagrodzenia, czyli do podnoszenia kosztów zatrudnienia, a tym samym do pogorszenia sytuacji na rynku pracy.
Przesłanki do rozmowy są poważne i wkrótce będę gotowy do przedstawienia własnej konkretnej propozycji. Przestrzegam działaczy związkowych, przed próbą załatwienia tego w parlamencie, dlatego że próba dokonania zmiany tej ustawy i narzucenia ustawowego - pomijając problemy konstytucyjne, które się z tym będą wiązały - będzie oznaczała tak naprawdę, że działacze związkowi zrywają dialog społeczny w komisji trójstronnej z rządem. To, moim zdaniem, zaszkodzi ludziom, a nie pomoże.
Money.pl: Niektórzy przedsiębiorcy skarżą się na utrudnienia w świadczeniu swoich usług na rynkach krajów UE, czy faktycznie jest to duży problem i czy rzeczywiście odbija się on na sytuacji polskich przedsiębiorców?
J.H.: Jedna sprawa, to jest to, jak wygląda traktat akcesyjny i jakie reguły naszej obecności w UE zostały wynegocjowane. A druga sprawa, czy te reguły są przestrzegane.
Co do samych reguł, to w krajach członkowskich następuje w tej chwili rewizja początkowego nastawienia. Ograniczanie dostępu do rynków pracy, pracowników z nowych krajów członkowskich będzie powodowało, że to do tych krajów przyjdzie kapitał. Stąd jedna z prób refleksji - próba refleksji francuskiej - czyli uderzenie nas i zmuszenie, żebyśmy podnieśli podatki, żebyśmy zmniejszyli naszą atrakcyjność inwestycyjną. Po tej nieudanej próbie, przyjdzie druga, czy nie lepiej jest otworzyć rynki, bo nie ma żadnego zagrożenia, a w sumie ma się większe korzyści.
Natomiast co do działalności przedsiębiorstw, to tutaj liberalizacja będzie przebiegała nieco dłużej. Mogę powiedzieć, że są przypadki krajów, gdzie dostrzegam praktykę dyskryminowania, niezgodną z traktatem europejskim. Dlatego skierowałem m.in. list do ministra w rządzie holenderskim, sygnalizując mu, że praktyki, które tam wprowadzono uderzają w możliwość dostępu do rynku pracy, poza to co zostało wynegocjowane.
Rozmawiała: Donata Wancel