Tarcza antykryzysowa rządu do tej pory była tylko zapowiedzią. Teraz czas na czyny. Projekt ustawy ujrzał światło dzienne i został przekazany do Sejmu, który w piątek się nią zajmie.
Wśród różnego rodzaju działań mających wspierać obywateli w tym trudnym czasie znalazły się zapisy dotyczący branży pożyczkowej. Rząd zdaje sobie sprawę z tego, że wiele osób może stracić źródło dochodów (pracę) i będzie potrzebować pożyczek. Żeby wielu z nich nie wpadło przez to w spiralę zadłużenia, biorąc pieniądze na bardzo wysoki procent, zdecydowano o ustawowym określeniu limitów kosztów związanych z udzielaniem tzw. "chwilówek".
- Staraliśmy się, żeby ten trudny okres nie był złotym okresem dla firm pożyczkowych, które żerowałyby na ludziach. Ustalamy maksymalną wysokość kosztów dla pożyczek. Jest to zapisane we wzorach dość przejrzystych, które będą ograniczały nadmierne oprocentowanie - tłumaczyła zmiany minister Jadwiga Emilewicz, podczas specjalnej wideokonferencji poświęconej prezentacji tarczy.
Może się jednak okazać, że efekt będzie odwrotny do zamierzonego. Kręcąc bata na nieuczciwe firmy pożyczkowe, rząd może skazać na niebyt całą branżę. Przynajmniej taką wizję wysuwają jej przedstawiciele.
Jarosław Ryba, prezes Polskiego Związku Instytucji Pożyczkowych wskazuje, że branżę pożyczkową może czekać fala bankructw i zwolnień nawet 40 tys. pracowników. Przez to osoby, które nie będą w stanie dostać pieniędzy z banku, mogą stracić szanse na jakiekolwiek finansowanie lub co gorsza, wpadną w sidła nielegalnych firm, które za pożyczony tysiąc zabiorą np. mieszkanie.
Jakie dokładnie zmiany szykuje rząd?
Zmiany zaproponowane przez UOKiK, które znalazły się w projekcie, wyznaczają dla pożyczek krótszych niż 30 dni maksymalny poziom kosztów pozaodsetkowych na poziomie 5 proc. Dotychczas, tylko przy zawarciu umowy, firmy pożyczkowe mogły pobierać maksymalnie nawet 25 proc.
Polski Związek Instytucji Pożyczkowych (PZIP) wskazuje, że tego typu "chwilówki" będą przynosić tylko straty i nikomu nie będzie się opłacać ich udzielać. Wskazuje, że koszty operacyjne dla pożyczek spłacanych w jednej racie są rzędu 15-27 proc. kwoty pożyczki. Mowa m.in. o kosztach badania zdolności kredytowej, utrzymania biur i sieci sprzedaży, wynagrodzeniach dla pracowników, reklamie, usługach prawnych czy IT.
Czytaj więcej: Boom na chwilówki. Czy szybkie pożyczki są bezpieczne?
To niejedyne ograniczenia. Dla pożyczek powyżej miesiąca, ale do roku, opłaty i prowizje nie będą mogły być większe niż 21 proc. (max 15 proc. przy podpisaniu umowy i 6 proc. w każdym roku obowiązywania umowy). Dotychczas roczny limit wynosił 55 proc. (25 proc. przy podpisaniu umowy i po 30 proc. za każdy rok).
Niezależnie od długości trwania pożyczki, poziom kosztów pozaodsetkowych po zmianach nie mógłby przekroczyć 45 proc., podczas gdy obecnie wynosi 100 proc. Zmiany są więc drastyczne.
Z danych PZIP wynika, że w przy pożyczkach na ponad miesiąc, spłacanych ratalnie, koszty operacyjne związane z ich obsługą wynoszą od 27,5 do nawet 51 proc. kwoty pożyczki. Tym samym rentowność całego biznesu szacowano do tej pory na zaledwie 3,2 proc. Po zmianach może z tego nic nie zostać.
"Tarcza antykryzysowa" zabije branżę pożyczkową?
Nie tylko PZIP apeluje do rządu o wstrzymanie zmian. Związek Przedsiębiorstw Finansowych (ZPF), a więc instytucja, która zrzesza m.in. pośredników finansowych i przedsiębiorstwa pożyczkowe, uważa propozycje za "całkowicie niezasadne, wysoce szkodliwe i w praktyce likwidujące część podmiotów rynku finansowego".
Warto zauważyć, że ograniczenie kosztów opłat i prowizji będzie obowiązywać też w bankach. Te jednak aż tak zmian nie odczują, co przyznał w rozmowie z money.pl prezes ZBP Krzysztof Pietraszkiewicz. Wynika to m.in. z faktu, że banki mocno selekcjonują klientów i ci bez zdolności kredytowej nawet nie mają co myśleć o pożyczce.
Dla tego typu klientów opcją były właśnie firmy pożyczkowe, które wyższymi kosztami niż w bankach nadrabiały sobie fakt, że średnio około 11 proc. wszystkich klientów w ogóle nie spłaca zobowiązań. Z kolei w 30-proc. przypadków występują mniejsze lub większe opóźnienia.
Przedstawiciele branży wskazują, że gdyby wszyscy spłacali pożyczki, to nowe przepisy oznaczałyby mniejsze zyski, ale nie groziłyby bankructwem. Rząd jednak nie zagwarantuje, że ludzie będą spłacać zobowiązania, a w najbliższych miesiącach z tym może być jeszcze większy problem niż przed kryzysem.
Warto też zauważyć jeszcze jedną różnicę między firmami pożyczkowymi i bankami. Te drugie udzielają kredytów z wpłat klientów. "Chwilówki" pochodzą z pieniędzy samych firm je udzielających. PZIP podaje, że średni koszt pozyskania kapitału to w ich przypadku około 8-12 proc.
Projekt rządu zakłada wprowadzenie zmian bez vacatio legis, a więc natychmiast po uchwaleniu przepisów. Branża obawia się, że może to oznaczać, iż od poniedziałku wszystkie firmy pożyczkowe będą musiały wstrzymać działalność, bo nie będą w stanie przystosować się choćby technicznie do nowych zasad. Co więcej, już słychać głosy o tym, że w najbliższych tygodniach może nadejść fala bankructw ponad 400 firm pożyczkowych.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie