Na osiedlu Dębinka w Nowym Dworze Mazowieckim pomiędzy blokami jest dzika łąka. Zasiedlają ją ptaki, jest na niej mnóstwo młodych drzew i zarośli oraz... zwały odpadów, wśród których wyróżnić można takie okazy jak: połamane zderzaki samochodowe, zużyte akumulatory, podziurawione kanistry, walizki podróżne, fragmenty mebli ze sklejki i morze plastikowych butelek.
Odpady pojawiły się kilka miesięcy temu. Nie wiadomo, kto je tam zostawił. Jedna z teorii jest taka, że ktoś pierwszy wyrzucił uciążliwe odpady, a kolejni - traktując to miejsce już jako wysypisko - podrzucali swoje śmieci.
Jak wynika z relacji straży miejskiej, która dzikie śmieci oglądała i obfotografowywała, teren należy do dewelopera, któremu śmieci wcale nie przeszkadzają. Nakłanianie go, by je sprzątnął trwa już kilka miesięcy. Na razie bez sukcesu.
Opłaty za wywóz odpadów komunalnych w całym kraju znacząco wzrosły. W niektórych gminach, w najbardziej skrajnych przypadkach, aż pięciokrotnie. To jednak nie mieszkańcy najczęściej próbują bezkosztowo pozbywać się swoich śmieci.
Największy śmieciarz - mały biznes
Największym śmieciarzem jest mały biznes. - To drobni przedsiębiorcy najczęściej przyczyniają się do tworzenia dzikich wysypisk – słyszymy od służb w całym kraju.
Chciwość i chęć zaoszczędzenia kilkuset lub nawet kilkunastu tysięcy złotych zaślepia właścicieli firmowych odpadów. - To, co znajdujemy na nielegalnych wysypiskach śmieci, może świadczyć o tym, że tworzą je głównie firmy budowlane czy warsztaty samochodowe – wylicza Piotr Odorczuk, rzecznik prasowy krakowskiego MPO.
Odorczuk opowiada, że na obrzeżach miast znajdują m.in. tony wysypanego gruzu albo silniki samochodowe. – Przecież zwykli ludzie tak nie śmiecą – zauważa rzecznik.
Dodaje, że wszystko to wynika z wysokich opłat, ale nie za składowanie odpadów, lecz za ich obowiązkową utylizację. Zutylizowanie tony gruzu to dziś koszt ok. 350 zł. - Pozostawienie jej w przydrożnym rowie lub lesie kosztuje tylko chwilę strachu – mówi nasz rozmówca.
Nie miał komu oddać śmieci
Jacek Pytel z katowickiej straży miejskiej też nie ma zbyt dobrego zdania o niektórych drobnych przedsiębiorcach. Niedawno patrol strażników z Katowic znalazł w lesie porozrzucane zużyte tonery do drukarek. Ich liczba wskazywała, że były one przeznaczone do użytku firmowego. Strażnikom udało się ustalić, kto jest właścicielem leśnych odpadów.
– Kiedy nasi funkcjonariusze odnaleźli właściciela tej firmy, z której pochodził sprzęt, ten opowiedział im historię, jak długo nikt nie chciał od niego przyjąć zużytych odpadów, aż w końcu znalazł firmę w internecie, która za 2 tys. zł zgodziła się odebrać tonery – opowiada Pytel.
Dodaje, że gdyby biznesmen oddał zużyte tonery do utylizacji, musiałby zapłacić kilkanaście tysięcy złotych. Oszczędność była więc oczywista.
Pytel przyznaje, że to niejedyny taki przypadek, gdzie biznesmeni odegrali rolę czarnych charakterów.
– Mamy też filmik z ukrytych kamer, jak dwóch panów wysiada w lesie z drogiego samochodu w garniturach i następnie wyrzucają w krzaki zużyte opony samochodowe – opowiada i dodaje, że panowie ci, jadąc do lasu, po drodze mijali punkt odbioru zużytych opon, gdzie mogli je oddać za darmo. Minęli go i zrobili jeszcze 10 km, by pozbyć się opon w lesie.
Będą nowe kary. Bardziej skuteczne?
Niestety na razie często to ktoś niewinny płaci za cudze śmieci.
- Śmieci należą do tego, do kogo należy nieruchomość, na której są one składowane, dlatego wiele np. nadleśnictw ma ogromne wydatki liczone w skali całego kraju nawet w dziesiątki milionów złotych. Muszą oni czyścić swój teren z pozostawionych w lasach odpadów – mówi Pytel i dodaje, że przydałyby się dużo surowsze kary, niż te dotychczasowe, gdyż 500 zł mandatu nie odstrasza.
Wkrótce życzenie strażnika miejskiego z Katowic zostanie spełnione. Do konsultacji publicznych trafił właśnie projekt ustawy ws. przeciwdziałaniu przestępczości środowiskowej.
Rząd projektuje kary. Będzie ostro
Nowe kary za śmiecenie mają odstraszać. "W projekcie zaproponowano przepisy dotyczące zwiększenia sankcji za nieprawidłowe postępowanie z odpadami, w tym zwiększenie sankcji za zaśmiecanie" – informuje biuro prasowe resortu klimatu i środowiska.
Urzędnicy przyznają, że "praktyka stosowania dotychczas obowiązującego prawa pokazała, iż obecne sankcje karne są niewystarczające".
Jak podano w uzasadnieniu do ustawy, samorządy, na których barki również spada ciężar sprzątania po śmieciarzach, wydają krocie na utylizację podrzucanych odpadów. W przypadku Gorlic jest to rocznie kwota blisko 49 mln zł.
Dlatego poza katalogiem dotychczasowych grzywien, ustawodawca chce nałożyć na sprawców przestępstw środowiskowych obligatoryjny obowiązek wypłacenia nawiązki na rzecz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w kwocie do 10 mln zł.
To nie wszystko. Proponuje również nowelizację Kodeksu wykroczeń i wprowadzenie kary ograniczenia wolności za zaśmiecanie lasu albo składowanie w lesie odpadów.
W ramach kary sąd mógłby dodatkowo nałożyć na sprawcę obowiązek wykonywania nieodpłatnej pracy na cele społeczne. Może być to np. dozorowane sprzątanie lasu ze śmieci i odpadów.
Przybywa dzikich, ubywa legalnych składowisk
Warto zaznaczyć, że przestępstwa przeciw środowisku naturalnemu stały się w ostatnich latach masowe. W lasach państwowych w 2020 r. zebrano w ubiegłym roku aż 91 tys. metrów sześciennych śmieci. Ich utylizacja kosztowała podatników 18,6 mln zł.
Nielegalne wysypiska wyrastają jak grzyby po deszczu. Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że w 2020 r. przybyło ich 9006, a w okresie od stycznia do 30 czerwca 2021 r. potwierdzono 4587 nowych zgłoszeń. Ogółem od 2018 r. odnotowano w kraju blisko 26 tys. dzikich wysypisk.