Przypomnijmy: w czwartek eurodeputowani w rezolucji w sprawie Polski wezwali Komisję Europejską do wstrzymania akceptacji projektu Krajowego Planu Odbudowy, do wstrzymania lub zawieszenia płatności i do wdrożenia procedury mechanizmu warunkowości. Zobowiązali Brukselę, by "znalazła kanały przekazania Polakom funduszy z pominięciem obecnego rządu, tak by nie karać narodu polskiego".
Zapytaliśmy samorządowców, czy w razie takiej konieczności samorządy wzięłyby na siebie ciężar dystrybucji potężnych środków unijnych. Wszak one mają największe doświadczenie w obsłudze programów unijnych, zajmują się nimi już od 2004 r.
Samorządy: jesteśmy gotowi, ale nic z tego!
- Polskie regiony doskonale dałyby sobie radę z obsługą unijnych funduszy, gdyby zaszła taka potrzeba. Mamy za sobą lata doświadczeń oraz wykwalifikowane zespoły ekspertów – podkreśla Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Dodaje, że z punktu widzenia bezpieczeństwa tych środków nie byłoby żadnego zagrożenia. – Pieniądze trafiłyby w dobre i pewne ręce – zapewnia nasz rozmówca i dodaje, że samorządowcy mają dobre relacje z Komisją Europejską.
Marek Wójcik nie ukrywa, że perspektywa zarządzania potężnymi środkami przez regiony jest niezwykle interesująca i kusząca, ale raczej mało prawdopodobna.
– Po pierwsze, nie ma obecnie instrumentów prawnych pozwalających na to, a po drugie dzisiaj mamy do czynienia z pewną taktyką ze strony rządu: to on ma być tym dobrym wujkiem, który sypie pieniędzmi. Samorządy mają być tym złym policjantem, który ma grabić mieszkańców m.in. podnosząc opłaty i podatki – uważa samorządowiec: Gdyby Komisja pominęła rząd i zawarła umowy z regionami, podniosłoby się zaraz larum w rządzie, że Komisja Europejska tworzy landy.
Według naszego rozmówcy rząd PiS bacznie strzeże swojej dominującej pozycji przy podziale środków, co było widoczne m.in. podczas prac nad Krajowym Planem Odbudowy. Samorządy zgłosiły gotowość całościowej obsługi 27 tzw. wiązek projektowych (czyli blisko połowę wszystkich zawartych w KPO), a tymczasem rząd zaproponował województwom obsługę zaledwie trzech.
Wśród zagadnień, którymi będzie zarządzał rząd bezpośrednio, są między innymi zakupy autobusów niskoemisyjnych, budowa ścieżek rowerowych, dotacje dla szpitali, zakupy sprzętu informatycznego dla szkół. – Wiele spośród tych programów to inwestycje regionalnie, które z powodzeniem mogłyby na siebie wziąć samorządy – podkreśla Wójcik.
Tylko państwa mogą być partnerem Unii
Na przeszkodzie, by samorządy mogły przejąć unijne fundusze, jak słusznie zauważył Marek Wójcik, stoi przede wszystkim unijne prawo.
Jak przypomina były unijny komisarz ds. programowania budżetu oraz eurodeputowany Janusz Lewandowski, tylko nieliczne unijne programy mogą być zarządzane bezpośrednio z Brukseli. Należą do nich m.in. fundusze badawczo-naukowe czy stworzony dla organizacji pozarządowych program "Prawo Wartości Obywatele". – W tego typu programach Bruksela ogłasza konkurs i bezpośrednio wypłaca granty beneficjentom – przypomina były komisarz unijny.
Programy zarządzane bezpośrednio przez urzędników unijnych dysponują bardzo ograniczonymi budżetami, natomiast programy z punktu widzenia finansów państw najistotniejsze, jak fundusze strukturalne, są tak skonstruowane, że partnerami Unii są w nich zawsze wyłącznie rządy centralne.
Podobnie jest w przypadku Krajowych Planów Odbudowy. Państwa odgrywają w tym partnerstwie z Brukselą kluczową rolę, bo odpowiadają nie tylko za wykonanie programu, ale też za jego współfinansowanie.
Czy zatem rezolucja Parlamentu Europejskiego, by pominąć polski rząd przy dystrybuowaniu funduszy, była przysłowiowym głosem wołającego na puszczy?
Jak tłumaczy Jan Olbrycht, eurodeputowany i członek Komisji Budżetowej Parlamentu Europejskiego, celem rezolucji było zaapelowanie do Komisji, by ta znalazła takie środki prawne, które nie byłyby krzywdzące dla obywateli. I takie środki są.
W mechanizmie warunkowości, który może mieć w stosunku do Polski już wkrótce zastosowanie, co sugerowała w czasie swojego przemówienia na sesji plenarnej PE w sprawie kryzysu praworządności w Polsce Ursula von der Leyen, jest zapis, który zabezpiecza obywateli państw objętych sankcjami finansowymi przed następstwami tych stancji.
Rząd będzie miał duży ból głowy
W dużym skrócie wygląda to tak, że kraj członkowski, któremu wstrzymano wypłatę środków i skierowano je do specjalnej rezerwy do czasu przeprowadzenia odpowiednich reform, musi wziąć na siebie ciężar finansowy, który leżał po stronie Unii, tak by obywatele tego kraju nie odczuli negatywnych następstw kary, która nie jest wymierzona w nich.
Polexit? Absurdalny pomysł. Ekspert tłumaczy
Co prawda Polska i Węgry zaskarżyły ten mechanizm do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, więc do czasu rozstrzygnięcia sporu przez unijny sąd Komisja Europejska stosować go nie może. Jednak nie potrwa to zbyt długo, bo wyrok w tej sprawie ma być wydany już na początku przyszłego roku.
Jeśli skarga Polski i Węgier zostanie odrzucona, co jest wielce prawdopodobne, to w razie zamrożenia Polsce unijnych funduszy rząd w Warszawie będzie musiał pokryć obywatelom i samorządom wynikłe z tego tytułu straty finansowe ze środków własnych, czyli budżetowych.
Komisja ma środki, ale czeka na ruch rządu
Zapytaliśmy również polski rząd oraz Komisję Europejską o komentarz w tej sprawie. Rzeczniczka prasowa przedstawicielstwa KE w Polsce Marzenna Guz-Vetter odesłała nas do przemówienia Ursula von der Leyen, która mówi o mechanizmie warunkowości oraz innych instrumentach finansowych (czytaj: karach finansowych) wobec Polski. Rzeczniczka zastrzegła, że KE nie skomentuje rezolucji Parlamentu Europejskiego.
Nieoficjalnie wysokiej rangi urzędnik KE powiedział nam jednak, że pominięcie rządu przy dystrybuowaniu środków byłoby ewenementem w całej historii Unii. Problem jednak w tym, że to nie samorządy, ale tylko rząd może wdrożyć niezbędne reformy systemu sądownictwa, które dadzą gwarancję prawidłowego wykorzystania środków. – Komisja na pewno będzie teraz bardzo bacznie przyglądać się, jak wygląda podział unijnych środków w Polsce – podkreśla nasz rozmówca.
Na odpowiedź z rządu czekamy. Do chwili publikacji tekstu ta jeszcze nie nadeszła.