- Na pewno będzie okazja, żeby złożyć świąteczne życzenia - słyszymy w KPRM o wtorkowym posiedzeniu. Decyzja zapadła kilkanaście dni temu, gdy w Sejmie głosowano projekt ustawy o wolnej Wigilii. Pierwotnie zgłoszony projekt zakładał, że byłby to dzień wolny już w tym roku, ale ostatecznie na skutek oporu Polski 2050 i PSL oraz części pracodawców w ustawie znalazło się rozwiązanie, że Wigilia będzie dniem wolnym dopiero od 2025 r.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W tym roku Wigilia Bożego Narodzenia wypada we wtorek, czyli w dzień, w którym zazwyczaj obraduje rząd. W związku z ostatecznym kształtem ustawy zapadła decyzja, że w tym roku w Wigilię zbierze się gabinet. - Skoro Polacy idą do pracy w ten dzień, to czemu miałby być wyjątek dla ministrów? - słyszeliśmy od osoby z otoczenia Donalda Tuska, a także z kilku resortów. Część naszych rozmówców odebrała to jako gest pod publiczkę i zagranie PR-owe. - Pewnie się zbierzemy i się rozjedziemy - kwitował jeden z naszych rządowych rozmówców.
Ostatecznie nie będzie to działanie jedynie wizerunkowe. - Z poprzedniego posiedzenia spadło kilka ważnych projektów ustaw, więc trzeba będzie dokończyć nad nimi pracę i przyjąć je na tym posiedzeniu - mówi nam jeden z ministrów. To samo słyszymy w KPRM. - Został przyjęty pakiet ustaw migracyjno-azylowych, ale połowa porządku nie została zrealizowana - tłumaczy nasz rozmówca z tych kręgów.
Chodzi m.in. o projekt ustawy o rynku pracy i służbach zatrudnienia, przygotowany przez resort Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, nowelizację ustawy o znakach Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej czy projekt nowelizacji ustawy o rynku mocy, autorstwa resortu klimatu i środowiska.
Kłopoty z mocą
W tej ostatniej ustawie ma zostać wprowadzona istotna zmiana, którą proponuje resort przemysłu. Chodzi o wprowadzenie mechanizmu tzw. "aukcji dogrywkowych" na rynku mocy. Jak tłumaczy resort w piśmie przesłanym do KPRM, ma on pozwolić albo na powtórzenie aukcji głównej, albo na uzupełnienie umów mocowych zawartych w wyniku rozstrzygniętej aukcji głównej, w przypadku gdy jej wyniki nie zapewniają możliwości utrzymania bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej do odbiorców końcowych.
To nauczka wyciągnięta z ostatniej, grudniowej aukcji na rynku mocy na 2029 r., w której poległy projekty elektrowni gazowych, a wygrały głównie magazyny energii. - Aukcja zamknęła się tak niską ceną, powyżej 200 zł, że gazówki nie zdobyły kontraktu, bo nie były konkurencyjne wobec magazynów energii czy redukcji poboru - zauważa jeden z naszych rozmówców.
Inny wyjaśnia, że kontynuacja aukcji na dotychczasowych zasadach będzie prowadziła do powtarzania tych wyników. - Magazyny są teoretycznie tańsze, ale nie zapewnią mocy, jak się zacznie 'dunkelflaute' (okres z niskim nasłonecznieniem, kiedy nie wieje, więc jest mało energii z OZE - przyp. red.) na miesiąc czy półtora, dlatego potrzebujemy elektrowni gazowych - podkreśla osoba związana z rządem.
Dlatego zmiana proponowana przez resort Marzeny Czarneckiej ma umożliwić dogrywkę i zapewnić, że polskie firmy energetyczne dostaną kontrakty, które sprawią, że budowa bloków gazowych będzie opłacalna.
Ta poprawka ministerstwa jest propozycją pomostową, która pozwoli na budowę gazówek w najbliższych latach, ale docelowo i tak potrzebujemy zupełnie nowego mechanizmu - zauważa osoba związana z rynkiem energii.
Kłopot bierze się z tego, że w drugiej połowie tej dekady mają być wyłączane z systemu stare elektrownie węglowe. Wprawdzie do końca dekady mają systematycznie rosnąć moce z OZE, ale i tak pojawi się tzw. luka wytwórcza, tzn. na rynku będzie zbyt mało mocy, żeby zaspokoić popyt. To może być widoczne zwłaszcza w okresach, gdy z powodu pogody spada wytwarzanie prądu z OZE.
Docelowo funkcję rezerwy mają pełnić elektrownie jądrowe, ale w okresie przejściowym powinny to być różne inne źródła energii. Dlatego część osób odpowiedzialnych za energetykę i gospodarkę w rządzie oraz zarządzających siecią PSE preferuje w tej roli elektrownie gazowe z uwagi na ich relatywnie krótki czas reakcji na sytuację na rynku. Przy tym z rządu słyszymy także, że byłoby dobrze, żeby były to elektrownie w Polsce.
- Jeśli wygrają firmy z zagranicy, to szef Polskich Sieci Elektroenergetycznych nie ma w ich przypadku możliwości skutecznego przywołania na rynku mocy, jak było ostatnio - podkreśla jeden z naszych rozmówców. Pomysł na aukcje dogrywkowe wynika także z długości procesu inwestycyjnego - jeśli polskie spółki mają zacząć budowę elektrowni tego typu, powinny mieć gwarancje zbytu energii już teraz.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl