Z rejestrów urzędów pracy wynika, że młodzi ludzie w czasie zamrożenia gospodarki najszybciej i najczęściej tracili pracę.
W drugim kwartalne 2020 r. w grupie wiekowej 18-24 lata przybyło 10,2 tys. bezrobotnych, co stanowi 18-procentowy wzrost w stosunku do pierwszego kwartału tego roku, zaś w grupie 25-34 lata pracę w czasie kryzysu straciło ponad 17 tys. osób (to skok prawie o 30 proc. w stosunku do końca marca 2020 r.). Łącznie w grupie najmłodszych osób na rynku pracy wzrost bezrobocia kwartał do kwartału wynosi aż 48 proc.
Pierwsi tracili pracę
W grupie 18-24 lata trzy czwarte osób jest bierna zawodowo. Pracują zapewne tylko ci, którzy są do tego zmuszeni sytuacją życiową albo są ambitni. To grupa wiekowa, która do tej pory nie odczuła na własnej skórze kryzysów gospodarczych. Ostatni globalny krach miał miejsce na świecie w 2008 r., kiedy mieli po 6-12 lat. Według ekspertów to na nich właśnie kryzys na rynku pracy odciśnie największe piętno.
Utrata pracy z powodu zamrożenia gospodarki połączona z izolacją była dla nich traumą i szokiem, bo nie są zahartowani w bojach.
- Po zamrożeniu gospodarki pracodawcy zwalniali ich w pierwszej kolejności, gdyż mieli oni zbyt małe doświadczenie, aby uznać ich za niezbędnych do funkcjonowania firmy. Poza tym koszty ich zwolnienia były relatywnie niskie. Niższe wynagrodzenie to też niższe odprawy, a krótszy staż pracy to z kolei krótszy okres wypowiedzenia - tłumaczy Monika Fedorczuk, ekspert rynku pracy z Konfederacji Lewiatan.
Ta armia młodych ludzi pracowała głównie w usługach: hotelarstwie, gastronomii, turystyce, przy organizacji imprez masowych, w dużych centrach handlowych. Czyli w sektorach, do których trudno będzie im wrócić. Zapotrzebowanie na pracowników jest tam już dużo niższe niż przed pandemią. Ze znalezieniem nowego miejsca pracy będą mieli problem.
Szkoła nie przygotowała
Jak czytamy w najnowszym raporcie Narodowego Banku Polskiego, bezrobocie, które z 5,4 proc. w marcu wzrosło w lipcu do 6,1 proc., to efekt zwiększenia niedopasowania na rynku pracy. "Część zwalnianych pracowników w dotkniętych kryzysem sektorach nie znajdzie innej pracy ze względu na brak wymaganych kwalifikacji i umiejętności oraz czas potrzebny do ich nabycia" - przyznają eksperci NBP.
Łukasz Komuda, ekspert rynku pracy z Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, stawia sprawę jasno: - Wieloletnie zaniedbania w edukacji i oszczędzanie na niej spowodowało, że młodzi ludzie nie zdobywali wystarczających umiejętności potrzebnych na rynku pracy, w które powinni być wyposażeni już w szkołach średnich.
Fabryki to nie dla nich
Oferty pracy dla niewykwalifikowanych pracowników oczywiście są, ale głównie w przemyśle produkcyjnym (przede wszystkim to przetwórstwo spożywcze czy produkcja środków higienicznych). Tyle że do tej pracy młodzi ludzie z dużych ośrodków miejskich się nie garną.
Absolwenci szkół wyższych bez żadnego doświadczenia oczekują, że w pierwszej pracy będą zarabiać po 4 tys. zł. 84 proc. oczekuje też umowy o pracę - wynika z badania zrealizowanego w marcu i kwietniu 2020 roku przez PwC, Well.HR i Absolvent Consulting. Tymczasem oferowana na rynku praca jest fizyczna, ciężka, kilkuzmianowa, niskopłatna.
- Jest to nie tylko praca poniżej ich oczekiwań finansowych, ale oznacza też wyprowadzkę z dużego miasta do mniejszych miejscowości. To ma z kolei wpływ na zmianę stylu życia: brak rozrywek, kin, teatrów, klubów, które są częścią stylu życia – wylicza Monika Fedorczuk z Konfederacji Lewiatan.
Do tego zapotrzebowanie na pracę w produkcji zwykle jest sezonowe i związane ze zmieniającym się poziomem zamówień. – Fabryki chętnie zatrudniają w okresach tzw. pików produkcyjnych i chętnie redukują zatrudnienie, gdy zleceń mają mniej. A to oznacza umowy terminowe i brak stabilizacji, co może negatywnie wpływać na decyzję o przeprowadzce bliżej miejsca zatrudnienia – mówi ekspertka.
Pewną zachętą do przeprowadzki za pracą do mniejszego miasta może być bon zasiedleniowy dystrybuowany przez powiatowe urzędy pracy. Przykładowo, w Urzędzie Powiatowym Pracy w Kłobucku można otrzymać na emigrację za pracą do 7 tys. zł. Z takiej formy wsparcia korzysta teraz 70 młodych osób.
Jednak instrument ten jest limitowany. By móc skorzystać z tej formy wsparcia, trzeba być zarejestrowanym w urzędzie pracy i mieć nie więcej niż 29 lat. Program realizowany jest też do wyczerpania środków finansowych przyznanych samorządom przez ministerstwo pracy, co oznacza, że nie wszystkie urzędy wciąż je jeszcze mają.
Poza tym pracodawca, który otrzyma wsparcie, zobowiązuje się zatrudnić taką osobę przez okres co najmniej 9 miesięcy pod rygorem zwrotu pomocy.
Rodzice zawsze pomogą
- Część zwolnionych osób na pewno zwróciło się o wsparcie do rodziny i przeczeka ciężkie miesiące za pieniądze rodziców. Inni będą szukać zajęć dorywczych, próbując zaczepić się tam, gdzie to będzie możliwe, ale w miejscu swojego zamieszkania. Ich mobilność skończyła się wraz z wyjazdem do dużego miasta na studia – uważa Monika Fedorczuk.
A gdzie jeszcze, poza produkcją, jest teraz dla młodych praca? Zdaniem Artura Skiby, eksperta rynku pracy BCC i prezesa agencji Antal, największe szanse są obecnie w e-commerce oraz - niezmiennie od lat - w sektorze IT i nowych technologii. Tyle że tu trzeba mieć umiejętności i kwalifikacje cyfrowe.
Podobnie jest w centrach usług wspólnych, gdzie koronawirus nie spowodował istotnych spustoszeń i wciąż prowadzony jest nabór kandydatów do pracy. Tam z kolei trzeba wykazać się bardzo dobrą znajomością języka angielskiego, a najlepiej dwóch języków obcych. Za to mediana zarobków dla osób rozpoczynających swoją karierę w tej branży wynosi 4500 zł brutto - czyli blisko tego, co chcieliby na start zarabiać młodzi.
- Problem pogłębia fakt, że firmy działające w dużej mierze w ramach pracy zdalnej będą zatrudniać tylko te osoby, które mają silną motywację do pracy i umiejętności pozwalające na wykonywanie obowiązków w dużym stopniu samodzielnie. Należy się zatem spodziewać, że w najbliższych miesiącach będziemy obserwować popyt na pracowników dojrzałych, kosztem zmniejszającego się popytu na pracowników bez lub z niewielkim doświadczeniem - zapowiada Skiba.
- Jeśli sektor prywatny nie jest w stanie zagospodarować młodych ludzi bez kwalifikacji i doświadczenia, potrzebne będą wyższe wydatki na zasiłki dla bezrobotnych albo interwencja państwa i stworzenie programów opartych na pracach interwencyjnych – kwituje Komuda.
Jako przykład usług, gdzie wciąż są duże braki kadrowe, wymienia opiekę. - Chyba łatwiej nauczyć młodego człowieka zawodu opiekuna, niż zrobić z niego księgowego czy informatyka – ocenia ekspert.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl