W obliczu wzrostu liczby przypadków koronawirusa władze graniczącej z Polską Saksonii zaostrzyły zasady dotyczące obowiązkowej kwarantanny po pobycie w Polsce, uznanej w całości za obszar ryzyka epidemiologicznego i wprowadziły ograniczenia w małym ruchu granicznym. Nowe zasady obowiązują od wtorku (17.11.2020). Zgodnie z nimi zwolnione z obowiązku kwarantanny po powrocie są osoby, które w Polsce lub Czechach przebywały nie dłużej niż 12 godzin oraz ci, którzy przyjeżdżają do Saksonii z kraju sąsiedniego na maksymalnie 12 godzin. Drugim warunkiem jest ważny powód podróży np. praca, nauka czy zabieg medyczny.
Oznacza to, że nawet krótki wyjazd na drugą stronę granicy na zakupy, po benzynę, na koncert czy mecz już wiąże się z obowiązkiem kwarantanny.
Ta decyzja saksońskich władz uderzy zapewne w polski handel w regionie przygranicznym.
Bez zmian dla pracowników transgranicznych
"Wiele razy mówiłam jasno, że wobec dużej liczby zakażeń bardzo krytycznie patrzę na transgraniczną turystykę zakupową. W związku z poważną sytuacją postanowiliśmy, że wyjazdy na zakupy czy po benzynę nie będą wyłączone spod obowiązku kwarantanny" - oświadczyła niedawno saksońska minister spraw społecznych Petra Koepping.
Jak podkreśla w swojej informacji polska ambasada w Niemczech, wprowadzone przez Saksonię zmiany nie mają wpływu na pracowników transgranicznych, którzy podróżują między Saksonią a Polską codziennie lub raz w tygodniu. Kwarantannie nie podlegają osoby, tylko przejeżdżające przez Saksonię. Przewidziano też wyjątki dla odwiedzających najbliższych krewnych.
Granicząca z Polską Brandenburgia na razie nie wprowadza podobnych restrykcji w małym ruchu granicznym. Kwarantanna nie obowiązuje, jeżeli pobyt po drugiej stronie granicy nie jest dłuższy niż 24 godziny, zaś w przypadku pracowników transgranicznych czy osób odwiedzających najbliższą rodzinę są to nawet 72 godziny. Także Berlin wprowadził podobne ułatwienia.
Kosztowne zasady w Meklemburgii-Pomorzu Przednim
Gorsza z punktu widzenia pracowników transgranicznych, przedsiębiorców i uczniów jest sytuacja w kraju związkowym Meklemburgia-Pomorze Przednie. Po uznaniu Polski za obszar ryzyka epidemicznego i wprowadzeniu obowiązku kwarantanny dla przyjeżdżających z Polski w październiku, w Meklemburgii-Pomorzu Przednim przewidziano wprawdzie wyjątki dla pracowników transgranicznych czy uczniów, ale wprowadzono dodatkowe obostrzenia. Wszystkie osoby pełnoletnie, regularnie przekraczające granicę w celu wykonywania pracy czy nauki muszą raz w tygodniu poddawać się testowi na koronawirusa i przedstawić jego negatywny wynik. Poza tym trzeba mieć przy sobie dokumenty potwierdzające konieczność pokonywania granicy – na przykład zaświadczenie z zakładu pracy albo ze szkoły.
Tymczasem koszt testu nie jest mały. W Polsce to około 500 złotych, w Niemczech nawet 150 euro. Polacy pracujący czy uczący się po drugiej stronie granicy w Niemczech nie są w stanie na dłuższą metę płacić za testy raz w tygodniu z prywatnych środków. Zazwyczaj koszty ponoszą pracodawcy.
Albo płacić, albo zwolnić pracowników
Przeciwko takiemu rozwiązaniu zaprotestował polski przedsiębiorca Mariusz Starościk, mieszkaniec Neu Grambow, prowadzący firmę spedycyjną i warsztat po polskiej stronie granicy. Pokrywa on koszty testów na koronawirusa dla około 30 pracowników, którzy dojeżdżają do pracy z niemieckiego Loeknitz. W zeszłym tygodniu złożył skargę do niemieckiego sądu, argumentując, że wprowadzone obostrzenia naruszają swobody przemieszczania się, świadczenia usług i pracy.
"Mam teraz wybór: albo dalej opłacać testy i ponosić tygodniowo koszt około 4500 euro, albo część ludzi zwolnić, albo przerzucić koszty na pracowników, którzy nie będą w stanie płacić takiej kwoty za długo" - mówi Starościk w rozmowie z DW. "Jeżeli ta sytacja potrwa jeszcze przez dwa, trzy tygodnie to całkowicie rozłożymy ręce" - przyznaje.
Dodaje, że wielu polskich przedsiębiorców przygranicznych brak wyjątków od obostrzeń pandemicznych w małym ruchu granicznym z Meklemburgią to ogromny problem. "Targowisko w Lubieszynie przy granicy jest zamknięte od 23 października, bo Niemcy nie mogą przejeżdżać granicy ze względu na obowiązek kwarantanny. Przedsiębiorcy wysłali pismo do gminy, że nie mają środków na opłaty za wynajem" - relacjonuje Starościk.
"Czujemy się gorzej potraktowani"
Katarzyna Werth, radna z Loeknitz, przyznaje, ze trudno zrozumieć, dlaczego pozostałe kraje związkowe graniczące z Polską wprowadziły wyjątki w małym ruchu granicznym, a Meklemburgia-Pomorze Przednie poszła własną drogą. "Czujemy się gorzej potraktowani" - powiedziała w rozmowie z DW. Przypomina, że gdy wiosną Polska wprowadziła kontrole na granicach w związku z pandemią, to niemieccy politycy z Meklemburgii-Pomorza Przedniego popierali mieszkańców pogranicza, apelując do polskich władz o złagodzenie zasad. "Stali za mną podczas naszych protestów. Dlatego teraz sytuacja jest tak krzywdząca" - mówi Werth.
Do środowego popołudnia (18.11.2020) nie było jeszcze odpowiedzi sądu na pilną skargę polskiego przedsiębiorcy.