Wybory do europarlamentu już 9 czerwca, a kampania - oscylująca wokół tematów bezpieczeństwa - ewidentnie się zaostrza. Premier Donald Tusk przestrzega przed oddaniem sterów w Unii Europejskiej tym, którzy chcą Wspólnotę osłabić. Z kolei politycy PiS grzmią o konieczności postawienia tamy kosztownym pomysłom Brukseli np. w zakresie zielonej energii. Obie strony zapewniają, że to najważniejsze eurowybory ostatnich lat i namawiają do wzięcia w nich udziału.
- I my, i Koalicja Obywatelska, gramy na polaryzację. Z badań wychodzi nam, że nasze elektoraty są zmobilizowane w jakichś 60 proc., natomiast mobilizacja wśród elektoratów Trzeciej Drogi, Lewicy i Konfederacji to po kilkanaście procent. Ta demobilizacja wyborców mniejszych partii może wpłynąć na to, kto ugra więcej mandatów, my czy KO - mówi nam polityk Prawa i Sprawiedliwości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W kraju stabilnie, za granicą gorzej
Jednym z elementów budowania frekwencji na wybory jest możliwie jak największa liczba obwodów głosowania. W kraju sytuacja od strony organizacyjnej wygląda optymistycznie. Utworzonych zostało 31 819 obwodowych komisji wyborczych, w których będzie można oddać swój głos. Dla porównania, w wyborach do Sejmu i Senatu w 2023 roku zostało utworzonych 31 497 komisji.
Nie powinno też być problemu z ich obsadzeniem. Do prac w tych komisjach zrekrutować trzeba co najmniej 161 666 osób, a według stanu na 28 maja udało się znaleźć ponad 261,8 tys. chętnych (czyli niemal maksymalną dopuszczalną liczbę członków komisji, wynoszącą w tej sytuacji 265 698 osób).
Dużo gorzej wygląda sytuacja dotycząca obwodów zagranicznych, w których zagłosować mogą Polacy przebywający poza krajem.
Z ustaleń money.pl wynika, że na najbliższe eurowybory MSZ utworzy tylko 299 obwodów za granicą. Tak wygląda to na teraz, bo jeszcze przed 28 maja liczba ta wynosiła 295 (MSZ opublikował w tym tygodniu nową wersję rozporządzenia, wprowadzającą korekty).
Dla porównania, na jesienne wybory parlamentarne było ich 416, a w eurowyborach z 2019 roku - 320.
Jeszcze kilka miesięcy temu padały oskarżenia
- Trochę nas to dziwi, bo jeszcze jesienią kwestia zagranicznych lokali była jednym z głównych wątków podnoszonych w kampanii wyborczej. Pojawiały się wręcz oskarżenia, że rząd PiS utrudnia oddanie głosu przez Polonię, bo nie ma tam zbyt dużego poparcia. Zwiększono więc liczbę obwodów do ponad 400, a teraz się to ścina o jedną trzecią - przyznaje nam osoba zaangażowana w przygotowania do wyborów.
Rzeczywiście w ostatnich wyborach do Sejmu i Senatu ówczesna opozycja mocno naciskała na PiS, by stworzył jak największą liczbę komisji zagranicznych i wydłużył czas na liczenie przez nie głosów (wówczas trzeba było policzyć także głosy oddane w referendum). Jeszcze 8 października 2023 roku, a więc na tydzień przed wyborami, kandydujący wówczas Adam Bodnar i senator KO Aleksander Pociej złożyli do PKW wnioski m.in. o zwiększenie liczby zagranicznych komisji wyborczych.
MSZ: nie ma potrzeby dodawania kolejnych lokali
Zapytaliśmy teraz resort spraw zagranicznych, z czego wynika taka liczba obwodów zagranicznych na zbliżające się wybory. Jego rzecznik Paweł Wroński twierdzi, że "liczba komisji jest dobrana do przewidywanej frekwencji", skonsultowana z miejscowymi środowiskami polonijnymi i że na dziś nie ma potrzeby dodawania kolejnych lokali wyborczych.
W tych wyborach jest tak, że ludzie poczuwający się do polskości nie muszą głosować na polskie listy, mogą równie dobrze głosować na listy krajów, w których mieszkają, więc to są zupełnie inne wybory - zastrzega.
W poprzednich wyborach do Parlamentu Europejskiego do głosowania za granicą zgłosiło się 106 tys. osób. W tym roku - zgodnie z tym, co słyszymy w MSZ - powinno być podobnie.
Politycy KO niechętnie komentują sam fakt redukcji liczby lokali. - Gospodarzem tego tematu jest MSZ i konsulowie - mówi poseł KO Mariusz Witczak.
Wskazuje jednak, że problem z oddaniem głosów przez Polonię częściowo zostanie rozwiązany w przyszłych wyborach, poprzez przywrócenie głosowania korespondencyjnego.
- W niektórych miejscach liczba obwodów jest kwestią stałą, a w niektórych płynną. Dlatego przywrócenie głosowania korespondencyjnego, nad którym są zaawansowane prace sejmowe, to niezwykle ważny instrument dla Polaków przebywających za granicą. Bardzo wielu naszych rodaków bez głosowania korespondencyjnego, jeśli chciało oddać głos, nierzadko musiało przebyć setki kilometrów do lokalu wyborczego. Dlatego jeśli mamy mówić o wyborach równych i powszechnych, to głosowanie korespondencyjne walczy z dyskryminacją wielu Polek i Polaków, którzy mają problem z dotarciem do lokalu - przekonuje Witczak.
Niewykluczone, że ustawa zostanie przegłosowana na najbliższym posiedzeniu Sejmu, czyli 12-14 czerwca. Pełną odpowiedź MSZ publikujemy TUTAJ.
PiS: to hipokryzja
Decyzję o utworzeniu mniejszej liczby lokali za granicą krytycznie ocenia Marek Sawicki z PSL.
- Cóż, może największej partii z koalicji rządzącej zależy na niskiej frekwencji - stwierdza polityk. - Mamy duopol polityczny PO-PiS, przy niskiej frekwencji najwięcej tracą najmniejsze środowiska polityczne. Zmniejszenie komisji wyborczych za granicą sprzyja zarówno PiS, jak i KO - dodaje.
Politycy PiS zarzucają obecnie rządzącym hipokryzję. - Jest takie stare polskie powiedzenie: "kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera". To nie jest sytuacja dobra dla demokracji, że najpierw dość szerokim gestem uruchamia się te komisje wyborcze, a potem mówi się ludziom: "zrobiliście swoje, to jesteście już niepotrzebni" - mówi Ryszard Czarnecki, europoseł PiS.
Jego zdaniem trudno zrozumieć, dlaczego liczba komisji została "ścięta" aż o 30 proc. w porównaniu do jesiennych wyborów parlamentarnych i jego zdaniem Polacy mogą się poczuć instrumentalnie potraktowani przez obecny rząd. - Okazuje się bowiem, że MSZ za ministra Raua udostępnił bardzo dużo lokali w porównaniu z obecnym MSZ. Nie sądzę, by była to jakaś osobista wina ministra Sikorskiego, chodzi raczej o kwestię systemową. Nie rozumiem, dlaczego teraz tych komisji jest tak znacząco mniej, zwłaszcza gdy tyle mówimy o znaczeniu Unii Europejskiej i naszej tam obecności - ocenia poseł.
Nastroje tonuje dr Maciej Onasz, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego. - Liczba komisji zagranicznych ustalona przez MSZ wydaje się wystarczająca. Nie spodziewam się aż takiej frekwencji, jaka była w październiku. Tworzenie całej infrastruktury wyborczej tylko po to, by pokazać jakąś liczbę, byłoby marnacją środków publicznych. Bo można stworzyć i 700 komisji, tylko po co? - pyta retorycznie ekspert.
Jak informuje nas rzecznik Krajowego Biura Wyborczego Marcin Chmielnicki, szacowane maksymalne koszty przeprowadzenia tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego to 392 mln zł. - Przy czym pragniemy wskazać, iż kwota ta obejmuje wszystkie możliwe do wystąpienia zadania zaplanowane w maksymalnych wysokościach, zatem faktyczne wydatki będą niższe - zastrzega.
Tomasz Żółciak, Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl