Przypominamy najważniejsze teksty money.pl dotyczące obecnej sytuacji finansowej Polaków.
Ta wiadomość siedem lat temu dosłownie zelektryzowała rynki. Mało osób spodziewało się, że po czterech latach od ustanowienia przez szwajcarski bank centralny tzw. sufitu walutowego na franka, bankowcy centralni nagle dojdą do wniosku, że parasol ochronny nie jest już potrzebny.
Przypomnijmy, że po kryzysie finansowym z 2008 r. Helweci z troską patrzyli, jak ich waluta przy każdym wzroście awersji do ryzyka na rynku się umacnia. A różnych zawirowań i problemów nie brakowało (żeby przypomnieć chociażby kryzys zadłużeniowy z 2012 r.). Dlaczego tak się działo? Frank obok japońskiego jena jest zaliczany do tzw. bezpiecznych przystani, w których skrywają się zlęknieni inwestorzy.
Krach na franku szwajcarskim
Bank Szwajcarii postanowił więc, że utrzyma sztywny kurs franka do euro nie niższy niż 1,2, a każde zejście poniżej tego poziomu będzie zasypywał dodrukiem waluty. Bardzo silna waluta była jednak Szwajcarom nie do końca na rękę ze względu na osłabiającą się konkurencyjność eksportu, choć wtedy były to bardziej hasła polityczne, niż realne zagrożenie. Bank argumentował również, że sztywny kurs jest koniecznością, bo obawia się deflacji, czyli spadku cen (wtedy chciano pobudzić ceny poprzez droższy import ze względu na słabszą walutę; Szwajcarzy przy kursie 1,5 franka za euro płaciliby za importowane towary więcej, niż za 1,2).
Po latach bez uprzedniego przygotowania inwestorów bankierzy postanowili przystąpić do działania. 15 stycznia 2015 r. doszli nagle do wniosku, że obrona franka nie ma już sensu. Zdęli więc tzw. "sufit walutowy", czyli zlikwidowali sztywny kurs do euro oraz obniżyli główną stopę procentową do -0,75 proc. W efekcie słupki inwestorów na całym świecie dosłownie oszalały. Zaczęła się panika i efekt kuli śnieżnej.
W szczytowym momencie kurs franka szwajcarskiego do polskiego złotego skoczył o połowę do rekordowej wtedy wartości 5,14, choć jeszcze rano tego samego dnia za 1 franka trzeba było zapłacić 3,54 zł. Później w ciągu dnia kurs ustabilizował się na poziomie 4,15-4,20 zł, czyli i tak znacząco wyższym, niż ktokolwiek w naszym kraju mógł przypuszczać jeszcze kilka dni wcześniej.
Innymi słowy, złoty leciał w dół, frank piął się w górę. To nie mogło spodobać się osobom, które w tej drugiej walucie posiadały kredyty.
"Banksterzy won"
I się nie spodobało. Choć termin "frankowicz", czyli osoba z kredytem hipotecznym we franku szwajcarskim, zostało ukute znacznie wcześniej, po tym wydarzeniu nabrało nowego blasku.
W mediach zaczęły się masowe wyliczanki. "Jeżeli ktoś wziął kredyt o wartości 300 tys. złotych, w połowie 2008 roku, to miesięczna rata, przy kursie franka 3,6 zł wynosiła ok. 1760 złotych miesięcznie. Umocnienie franka do poziomu 4,2 złotych oznacza wzrost miesięcznej raty do 2070 zł" - przekonywała wtedy jedna z analityczek.
O frankowiczach robiło się coraz głośniej, a ich problemy były wtedy na tapecie wielu polityków. Między innymi niezbyt szeroko znanego kandydata na prezydenta Andrzeja Dudy, który zarzekał się, że użyje wszelkich możliwych środków, aby im pomóc. Co z czasem z tego zostało, to już inna sprawa. Zaczęły się masowe protesty, które przerwała pandemia. Na transparentach frankowiczów mogliśmy czytać napisy: "Banksterzy won", czy "Toksyczny sektor, toksyczny zysk".
Frankowicze teraz
Obecnie frank szwajcarski utrzymuje się na poziomie nawet wyższym niż tuż po usunięciu "sufitu walutowego", bo za jedną helwecką walutę płacimy 4,35 zł. Jak pisze Piotr Sobolewski, analityk Polityki Insight, od 2015 r. sporo się zmieniło.
"Portfel kredytów CHF skurczył się o 45 proc., klienci złożyli ok. 80 tys. pozwów, a banki zawiązały co najmniej 19 mld zł rezerw" - podsumowuje.
Nowa wojna - tym razem o SARON
Obecnie historia pisze nowy rozdział historii frankowiczów. A dokładnie nowy rozdział ich sporu, bo sytuacja wciąż jest napięta. Tym razem hasłem przewodnim jest SARON. O co chodzi? Na podstawie rozporządzenia wykonawczego Komisji Europejskiej, od 1 stycznia 2022 r. stopa składana SARON zastąpi w każdej umowie i instrumencie finansowym na terenie UE stopę CHF LIBOR. Stopy te służą do wyliczania oprocentowania kredytu.
Rozporządzenie KE to efekt ogłoszonych w marcu 2021 r. decyzji brytyjskiego organu nadzoru Financial Conduct Authority (FCA) o całkowitym zaprzestaniu opracowywania wskaźników referencyjnych: LIBOR CHF (wszystkie terminy) z końcem 2021 r.
Według KNF wprowadzenie wskaźnika SARON do trwających umów kredytowych nie będzie wymagało zmieniania ich treści (aneksowania). Kredytobiorcy będą kontynuować spłatę swoich zobowiązań z zastosowaniem SARON-u, przy zachowaniu pozostałych zasad.
Frankowicze swoje wiedzą
Innego zdania jest jednak część frankowiczów. W listopadzie 2021 r. skargę do Trybunału Sprawiedliwości UE na tę decyzję wniosła polska frankowiczka, uzasadniając, iż rozporządzenie stanowi ingerencję bez precedensu w obowiązujące umowy, zwłaszcza, że do tej pory w dyskusji na temat ustawowego rozwiązania problemu kredytów frankowych dominowały opinie, iż umów na takie kredyty nie można zmodyfikować ustawą.
Jak wskazał w rozmowie z PAP prezes Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu Arkadiusz Szcześniak, część prawników jest zdania, że delegacja prawodawcza Komisji Europejskiej obejmuje umowy, które zostały zawarte po 1 stycznia 2018 r. Tymczasem - zauważył - gros polskich umów frankowych dotyczy wcześniejszego okresu.
"Zamiana LIBOR-u na SARON będzie kolejnym elementem podważanym przez klientów w umowach frankowych. Oczywiście banki będą mówiły, że SARON zastępuje LIBOR, a powodowie będą to podważać. W przeszłości, gdy zmieniło się brytyjskie stowarzyszenie, które publikowało stawki LIBOR, były procesy dotyczące umów z tym wskaźnikiem i sądy ogłaszały nieważność tych umów. Mamy wyroki mówiące, że brak wskaźnika wskazanego w umowie powoduje, że ta umowa jest nieważna" - podkreślił Szcześniak.
Według prezesa SBB, przy okazji prac nad ustawami banki i ich przedstawiciele utrzymywali, że umowy można zmienić tylko ugodą albo wyrokiem sądu, a żaden akt prawa nie może zmieniać treści umów.
"Pewność w kwestii umów zawierających LIBOR zawartych przed 2018 r. zyskamy, gdy na ten temat wypowie się TSUE" - dodał.
W opinii Szcześniaka nie ulega wątpliwości, że po 1 stycznia 2022 r. frankowicze będą podważać zamianę wskaźnika również w polskich sądach.
Innego zdania jest wiceprezes Związku Banków Polskich Tadeusz Białek. "Podważanie zmiany wskaźnika to jakieś nieporozumienie. KE, korzystając z przysługujących sobie kompetencji, ma prawo wydać stosowną regulację, dzięki której automatycznie jeden wskaźnik zastąpi drugi we wszelkich umowach frankowych bez aneksowania. Data podpisania umowy nie ma tu znaczenia. Jednoznacznie wskazuje to zarówno KE jak i KNF. Nie wiem, skąd biorą się podobne interpretacje, to oderwane od rzeczywistości marketingowe pomysły kancelarii frankowych" - ocenił Białek.
"Warto dodać, że Komisja Europejska zamieniła w podobnym czasie także inny wskaźnik EONIA. Idea jest taka, że to rozporządzenie zastępuje automatycznie wszelkie odniesienia do wskaźnika. I jedyną sytuacją, gdzie mogą występować jakieś inne rozwiązania, są tzw. klauzule awaryjne wpisane do niektórych umów, gdy bank wcześniej przewidywał, że LIBOR zostanie zastąpiony jakimś innym wskaźnikiem" - podkreślił przedstawiciel ZBP