W maju średni poziom cen w Polsce był o prawie 14 proc. wyższy niż w analogicznym miesiącu poprzedniego roku. To największy cios w finanse Polaków od lutego 1998 roku. Nie jest to jednak tylko polski problem. Z drożyzną mierzy się cały świat. W USA inflacja jest najwyższa od 40 lat, a w strefie euro bije rekordy.
Polski rząd mówi o "putinflacji", zrzucając winę za drożyznę głównie na wojnę w Ukrainie. Opozycja z kolei wytyka błędy w polityce prowadzonej przez obóz władzy i NBP. Jaka jest prawda i praprzyczyna wszechobecnej drożyzny? Na to pytanie starają się odpowiedzieć ekonomiści mBanku, którzy w swojej analizie podparli się opracowaniem ekspertów niemieckich uczelni z ECONtribute.
Wskazali, że dla inflacji "punktem wyjścia, praprzyczyną, jest pandemia". To ona wprowadziła do gry nowe czynniki: bezprecedensowe (w ostatniej historii) zagrożenie zdrowotne oraz bezprecedensową interwencję rządu w stosunki społeczne (na dużą skalę). Interwencja lub błędne zarządzanie gospodarką w tym czasie było głównym źródłem bieżących problemów inflacyjnych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wpływ pandemii na inflację
"W trakcie pandemii jednocześnie przesunął się i popyt, i podaż. Z uwagi na środki dostępne w przypadku polityki pieniężnej i rządowej, prowadzone działania osłonowe koncentrowały się przede wszystkim na stymulowaniu (podtrzymaniu) popytu. (...) Stąd też ważne miejsce wśród przyczyn inflacji po stronie popytowej zajmuje silnie stymulacyjna polityka pieniężna i fiskalna" - wskazują ekonomiści mBanku.
Wśród przyczyn inflacji wymieniają również odłożony popyt związany z ponownym otwarciem gospodarki i chęcią powrotu do normalności. Otworzyły się wtedy nowe możliwości konsumpcji dóbr. Ujawnił się "szok preferencji", który można opisać jako nieodparta chęć zakupu wszelkiej maści dóbr.
"W całej gospodarce zagregowany popyt za szybko przekroczył poprzednie poziomy, ale w poszczególnych sektorach skala nierównowag była jeszcze większa (skok w dobrach konsumpcyjnych trwałych, słabość w usługach), a czynniki produkcji niemobilne" - czytamy w analizie mBanku.
Eksperci zauważają, że pandemia spowodowała natychmiastowe wyłączenie produkcji wielu firm. Część upadła, choć działania osłonowe znacząco zmniejszyły skalę tego zjawiska. Ponowne otwarcie gospodarki uwidoczniło jednak, że nie da się w gospodarce po prostu wciskać guzika "start" i "stop".
"Łańcuchy wartości wymagały poskładania od nowa, co było niemożliwe w krótkim czasie. Poza tym gospodarka musiała obsłużyć odłożony popyt, bieżący popyt i jeszcze popyt szokowo poukładany inaczej w różnych sektorach. Znakiem rozpoznawczym zerwanych łańcuchów dostaw były zalegające w portach kontenery i szybujące w górę ceny ich transportu, braki surowców i materiałów" - wskazują ekonomiści.
Dodają, że na to wszystko nałożył się problem z pracownikami, którzy inaczej poukładali sobie życie, a w niektórych przypadkach byli zniechęceni przez nowe, hojne programy pomocowe lub wstrzymywali się z powrotem na rynek pracy w obawie o zdrowie.
Kolejną warstwą problemów była ograniczona dostępność nośników energii. Strukturalny problem zmniejszenia inwestycji w poszukiwanie i wydobycie węglowodorów został wzmocniony przez rosyjską inwazję na Ukrainę oraz sankcje.
Co dalej z inflacją?
"Z narracji ożywienia powoli przechodzimy w spowolnieniową/recesyjną i zastanawiamy się, czy obniży to inflację i jak bardzo zmieni plany decydentów gospodarczych. Ten ostatni wątek ma zasadnicze znaczenie przede wszystkim dla Polski" - podkreślają eksperci mBanku.
Niewiadomą jest przyszła polityka pieniężna NBP. Ekonomiści zastanawiają się, czy w pewnym momencie wyższa inflacja nie zostanie po prostu zaakceptowana. Szczególnie wtedy, gdy spowolnienie gospodarcze stanie się dużo głębsze.
Z drugiej strony jest polityka rządu. "Jeśli zarówno polityka pieniężna i fiskalna zabiorą się za łagodzenie spowolnienia (na razie w tym kierunku działa tylko polityka fiskalna), gospodarka może się nie zrównoważyć, albo zrównoważy się później i wyższym kosztem (wyższe stopy, wyższa inflacja, słabszy kurs walutowy)" - podsumowują eksperci mBanku.
Sugerują, że w tym roku polska gospodarka może urosnąć o 4,8 proc., ale w kolejnym wzrost PKB może spaść do zaledwie 0,7 proc.
oprac. Damian Słomski, dziennikarz money.pl