Zgodnie z tym, co pisaliśmy na money.pl, na razie reforma składki zdrowotnej sprowadzić się ma do dwóch elementów. Pierwszy to obiecana przez Donalda Tuska likwidacja obowiązku uiszczania składki przy sprzedaży środków trwałych (np. firmowego auta). Skutki finansowe tego rozwiązania są trudne do wyliczenia, stąd tak różne pojawiające się szacunki od 500 mln do nawet 2 mld zł. Niemniej nasi rozmówcy z resortu finansów bardziej skłaniają się ku temu, że to nie więcej jak 800 mln zł.
Drugi element to obniżenie poziomu minimalnej składki. Płacą ją nawet ci przedsiębiorcy, których dochód jest niższy niż minimalne wynagrodzenie. Dziś wynosi ona 9 proc. od minimalnego wynagrodzenia (381,78 zł). Po zmianach też będzie sięgać 9 proc., ale liczone od 75 proc. wynagrodzenia minimalnego. To oznacza, że minimalna składka zdrowotna w 2025 roku zamiast 419,94 zł wyniosłaby 314,95 zł, czyli przedsiębiorcy zyskaliby 105 zł miesięcznie i prawie 1300 zł rocznie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jakie będą koszty tych rozwiązań i czy zmieszczą się one w kwocie 4 mld zł, które w przyszłorocznym budżecie na zmiany w składce zabezpieczył minister finansów Andrzej Domański? Wiemy już, że likwidacja składki od sprzedaży środków trwałych to ok. 800 mln zł. A obniżenie wymiaru minimalnej składki? Tu z pomocą przychodzą nam dane ZUS.
W sierpniu 2024 roku około 980 tys. przedsiębiorców opłacało składkę na ubezpieczenie zdrowotne od podstawy wymiaru składek równej minimalnemu wynagrodzeniu - informuje Wojciech Dąbrówka, rzecznik Zakładu.
To oznacza, że koszt tej zmiany w przyszłym roku wyniesie ponad 1,2 mld zł. A skoro tak, to cała reforma planowana na rok 2025 zamknie się w kwocie 2,1 mld zł. Choć oczywiście absolutnej pewności nie ma, bo najbardziej płynną kwestią są szacunki - a w zasadzie ich brak - dotyczące efektów zniesienia płacenia składki od środków trwałych.
2 czy 4 mld zł?
Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, uważa, że w praktyce koszty będą wyższe, ponieważ trzeba uwzględnić także koszty zmiany dla osób, które zarabiają nieco powyżej pensji minimalnej. To efekt tego, że jeśli dla osób zarabiających na poziomie minimalnej pensji składka na skutek zmian spadnie o około 105 zł w porównaniu z obecnym stanem prawnym, to bez jakiegoś dodatkowego mechanizmu każdy, kto zarobi nawet grosz więcej, musiałby płacić składkę o tyle wyższą.
- Dla osób powyżej progu dochodowego składka także musi zostać nieco pomniejszona. Powinien być wprowadzony element progresji. Taka operacja podwyższy koszty dla budżetu może nawet dwukrotnie. Nie można wykluczyć, że łącznie korekty w składce mogą kosztować zarezerwowane w budżecie 4 mld zł - tłumaczy Łukasz Kozłowski.
Dodaje, że mimo wszystko obecna wersja jest lepsza niż pomysły Polski 2050 z ostatnich miesięcy dotyczące upowszechnienia zryczałtowanej składki dla wszystkich przedsiębiorców. - Ponieważ tamto rozwiązanie skoncentrowałoby korzyści wśród osób uzyskujących najwyższe dochody. Tymczasem obecna propozycja obniżki minimalnej składki idzie w kierunku pomocy tym, dla których jest ona najbardziej dolegliwa - ocenia Kozłowski. Podkreśla także, że z punktu widzenia sytuacji w finansach publicznych kontekst zmian w składce jest bardzo trudny.
- Z jednej strony mamy problem z finansowaniem potrzeb w ochronie zdrowia, obecnie brakuje nawet kilkunastu miliardów złotych, stąd przestrzeń do obniżek jest niewielka. Z drugiej strony Polski Ład był dotkliwy dla przedsiębiorców i zmiany są oczekiwane, więc mamy do czynienia z dwoma sprzecznymi potrzebami. Na pewno ich skutki muszą być bezwzględnie zrekompensowane NFZ-etowi przez budżet - podkreśla ekonomista.
Wydać, ale na co
Jeśli jednak rząd nie zdecyduje się na jakieś rozwiązanie w stylu "złotówka za złotówkę", rzeczywiście może się okazać, że ministrowi finansów zostaną 2 mld zł, które będzie mógł przeznaczyć na coś innego. Na co? - A może by tak zostawić coś na ograniczenie deficytu? - retorycznie pyta nasz rozmówca z MF.
Pytanie jednak, czy innego pomysłu w tej sprawie nie zgłoszą koalicjanci lub inni ministrowie z KO. Przykładowo, Lewica stoi na stanowisku, że w sprawie składki koalicyjny konsensus dotyczy środków trwałych, a wszelkie dodatkowe elementy będą wymagały ustaleń w ramach klubu Lewicy, silnie podzielonego wewnętrznie w sprawie reformy składki. Z naszych rozmów wynika, że formacja ta zajmie stanowisko w sprawie szykowanych zmian w składce nie na wtorkowym posiedzeniu rządu, ale dopiero po wieczornym posiedzeniu klubu. - Pytanie, czy Tusk uzna, że nasze zdanie odrębne jest problemem, bo może poczeka, a może się policzy i uzna, że w razie czego przegłosuje to z częścią opozycji. Czas jeszcze jest, bo to wejdzie do Sejmu może w czwartek - słyszymy od polityka Lewicy.
A na co wydać ewentualne oszczędności wynikające z ograniczonego zakresu reformy składki?
Tymi 2 mld zł nie ograniczą specjalnie deficytu, powinni to przesunąć do funduszu ochrony zdrowia. Sytuacja w NFZ jest tak fatalna, że te pieniądze też tu nic realnie nie zmienią, ale przynajmniej uspokoją nastroje na parę miesięcy. I tak trzeba będzie nowelizować budżet, bo na 100 proc. w przyszłym roku zabraknie pieniędzy na zdrowie - ocenia rozmówca z Lewicy.
Pozostali koalicjanci, czyli Polska 2050 i PSL, mogą uznać, że zmiany powinny być dalej idące, zgodnie ze zgłaszanymi przez nich postulatami. W związku z tym mogą żądać gwarancji, że przyszłoroczne zmiany w składce to tylko pierwszy krok, a kolejny zostanie zaplanowany na 2026 rok (to zwłaszcza może być postulat Polski 2050). A ludowcy nawet jeśli odpuszczą, to mogą chcieć konkretnej ceny w zamian za poparcie aktualnej reformy w składce. Choćby w postaci gwarancji, że pakiet mieszkaniowy, który szykuje minister rozwoju Krzysztof Paszyk, otrzyma zielone światło od premiera.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl