Przedstawiciele rządu coraz częściej mówią o podniesieniu składki zdrowotnej, czyli daniny płaconej co miesiąc przez każdego pracującego Polaka. Tym razem jasny sygnał wysyła wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski, o czym informuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Gadomski przyznaje, że podniesienie składki mogłoby się wydarzyć w ciągu 2-4 lat. Z obecnych 9 proc. miałoby to być 10 proc., czyli o 1 punkt procentowy więcej.
Jednocześnie rosnąć mają budżetowe wydatki na zdrowie. Ma to być nie 6, a 7 proc. Na liście "składających się" na służbę zdrowia w Polsce są oprócz pracowników także przedsiębiorcy. I oni zapłaciliby więcej. O ile? Pokazujemy to na przykładach.
Co oznacza wzrost składki zdrowotnej?
Jeśli rząd spełni te zapowiedzi, oznacza to mniejszą pensję na rękę w przypadku pracowników na umowie o pracę i umowę zlecenia oraz większe składki dla przedsiębiorców. I oczywiście wyższe wpływy do budżetu.
W tej chwili składka zdrowotna wynosi 9 proc. wynagrodzenia (choć realnie każdy z nas płaci mniej niż 8 proc. ze względu na odliczenie części od podstawy obliczania podatku).
Dla przykładu osoba z pensją 3 tys. zł brutto oddaje na NFZ 232 zł. Na rękę ma 2,2 tys. zł wynagrodzenia. Pracownik z wynagrodzeniem na poziomie 5 tys. zł oddaje co miesiąc na NFZ 313 zł. Z kolei zarabiający 10 tys. zł brutto w ramach umowy o pracę płaci 712 zł składki na ubezpieczenie zdrowotne.
O ile więcej zapłacą po ewentualnych zmianach? Wszystko zależy od nowej stawki oraz tego, czy jedna stawka składki będzie obowiązywać wszystkich. Można sobie wyobrazić np. różne progi dla biedniejszych i bogatszych. Ile zarobić może budżet? Wystarczy podnieść składkę z 9 do 10 proc., by zyskać 10 mld zł.
Co wynika z naszych wyliczeń? Pracownik z pensją minimalną 2,8 tys. zł ma dziś na rękę 2061 zł. W przypadku podniesienia stawek miałby o 24 zł mniej do wydania w ciągu miesiąca. W ciągu roku to mniej o 288 zł w portfelu.
Z kolei pracownik zarabiający dziś 5 tys. zł ma na rękę 3,6 tys. zł. Podniesienie składki zdrowotnej o 1 punkt procentowy to 43 zł mniej do wydania w ciągu miesiąca.
Ostatnia kalkulacja dotyka osoby, która dziś zarabia 7,5 tys. zł brutto w ramach umowy o pracę. Na rękę dostaje 5,3 tys. zł co miesiąc. Składka podniesiona do 10 proc. to dla niego o 65 zł mniej do wydania.
Samozatrudnieni też dostaną po kieszeni?
Warto przy okazji dodać, że rząd może "wziąć się" również za przedsiębiorców.
Samozatrudnieni płacą w 2021 roku co miesiąc po minimum 381 zł. Podstawa wymiaru składki - a zatem podstawa wyliczeń - to 4,2 tys. zł.
Przedsiębiorcy płacą składkę ryczałtowo, a nie od pełnej zarobionej kwoty. Dla nich punktem wyjścia jest 75 proc. przeciętnego wynagrodzenia w ostatnim kwartale 2020 roku. I to właśnie od tej kwoty obliczają 9 proc.
Dość łatwo wyobrazić sobie zmianę w sposobie obliczania. I to zmianę kosztowną. I tak - przedsiębiorcy mogliby płacić składkę od całości zarobionych pieniędzy lub np. od 100 proc. przeciętnego wynagrodzenia.
Co to by zmieniło? Dziś jednoosobowa działalność gospodarcza zostawia 381,81 zł w składce zdrowotnej. Gdyby podstawą było 100 proc. przeciętnego wynagrodzenia, to składka warta byłaby już 509 zł.
Czytaj także: Rosnące ceny prądu nie robią na nich wrażenia. Polacy pokazują nam rachunki. Tak zbili opłaty
Gdyby jednak metoda wyliczania składki się nie zmieniła, to i 10-procentowa składka przyniesie wzrost. Zamiast obecnych 381 zł, przedsiębiorca co miesiąc musiałby wykładać po 424 zł, czyli 43 zł więcej. W ciągu roku wyłożyłby o 516 zł więcej.
Warto przy okazji powiedzieć, że pomysł podnoszenia składki zdrowotnej pojawił się w poprzednim rządzie Prawa i Sprawiedliwości.
Ówczesny i nieżyjący już minister zdrowia prof. Zbigniew Religa mówił wprost: żadna zmiana nie pomoże, jeżeli nie ma pieniędzy. I od podnoszenia składek uzależniał w ogóle swoją obecność w rządzie.
Pomysł był prosty. Składka zdrowotna według tamtego układu powinna wzrastać co pół roku lub rok o 0,5 proc. Jednocześnie rosnąć powinny możliwości odliczenia zapłaconej składki zdrowotnej od podatku. Taka istnieje już teraz, choć odlicza się 7,75 proc. z zapłaconych 9 proc.
Na taki scenariusz nie zgadzał się jednak ówczesny premier, czyli Jarosław Kaczyński. Składek nie chciał ruszać, bo uznawał to za podnoszenie podatków. I składek od tamtego czasu nie ruszył nikt.