W nowym roku szkolnym lepiej nie zapominać o zabieraniu z domu kanapek. Na szybkie zakupy w sklepiku szkolnym szanse są niewielkie.
Różne ograniczenia, które mają sprawić, że koronawirus nie będzie się rozprzestrzeniał w szkołach, zabijają szkolne sklepiki. Nie dość, że uczniowie większość przerw spędzają w klasach, to jeszcze dyrekcja ma ograniczyć liczbę miejsc, w których dzieci i młodzież się tłoczy. A że przed sklepikami zawsze są kolejki, to właśnie najemcom szkoły dziękują za współpracę.
Choć wielu prowadziło swoje sklepiki od lat i zainwestowało w nie czasem duże pieniądze, w budynku szkoły miejsca dla nich już nie ma.
Namiot przed szkołą. Do końca miesiąca, bo to nie ma sensu
Taka sytuacja stała się udziałem Teresy i Wacława Preliczów, którzy od kilku lat prowadzili księgarnię w Szkole Podstawowej nr 113 we Wrocławiu. W tym roku pod koniec sierpnia otrzymali od dyrekcji pismo informujące o tym, że z uwagi na epidemię nie będą mogli prowadzić działalności na terenie szkoły.
- Po powrocie z wakacji spadła na nas ta wiadomość – opowiada pani Teresa. – Mieliśmy już wówczas kupiony towar za kilka tysięcy złotych: podręczniki, przybory szkolne. Wszystko czekało na rozpoczęcie roku szkolnego. Byliśmy załamani. Zaczęliśmy kombinować, co tu zrobić, by jednak móc handlować. Wówczas dyrekcja szkoły zaproponowała rozłożenie namiotu przy szkolnym boisku. Przyznam, że od razu się tej myśli chwyciliśmy - tłumaczy.
Najtrudniejszy był pierwszy dzień szkoły, bo niewielu rodziców wiedziało, że księgarnia działa. Do tego od rana we Wrocławiu lało jak z cebra.
- Nie jest łatwo, ale co zrobić, trzeba się dostosować – wzdycha Wacław Prelicz. – Ważne, że sprzedajemy, choć klientów jest dużo mniej. Jak byliśmy w szkole, przez cały dzień ktoś zaglądał: rodzice, nauczyciele i dzieci. Teraz rodzice robią zakupy rano, jak dzieci odprowadzają do szkoły, i ewentualnie popołudniu. W środku dnia mamy zupełne pustki. Pohandlujemy do końca września i zwijamy interes. Nie ma sensu tu stać dłużej - przyznaje.
Metoda małych kroków zamiast stanowczego zakazu
Swojej przyszłości nie są nadal pewni prowadzący sklepiki w siedmiu podstawówkach na terenie Oleśnicy na Dolnym Śląsku. Tam decyzję o zamknięciu wszystkich sklepików podjął organ prowadzący, czyli burmistrz. Jednak nie jest to decyzja nieodwołalna. Jak ustaliliśmy w urzędzie miasta, w piątek burmistrz spotka się z dyrektorami szkół, a jednym z tematów rozmów ma być właśnie otwieranie sklepików (o skutku rozmów poinformujemy tak szybko, jak uzyskamy odpowiedź z magistratu).
- Jeśli dyrektor szkoły uzna, że otwarcie sklepiku nie będzie zagrażało zdrowiu dzieci i pracowników szkoły, dostanie w tej sprawie wolna rękę – słyszymy w oleśnickim ratuszu.
Na wynik rozmów czeka m.in. fundacja Polskie Dzieci, która prowadzi sieć sklepików szkolnych ze zdrowym jedzeniem Zdrowik. Prezes Natalia Bujak przyznaje, że udało się otworzyć tylko jeden sklepik na dziesięć planowanych. Cztery znajdują się właśnie w Oleśnicy.
Przyznaje, że pomimo trudnej sytuacji, udało się jej nie zwolnić żadnego pracownika, bo znalazła dla nich inne zajęcie. Wierzy jednak, że dyrektorzy szkół przekonają się z czasem, że działanie sklepiku nie powoduje dodatkowego niebezpieczeństwa. Zapewnia, że w sklepiku obowiązują procedury (odległości między dziećmi wyznaczają naklejki na podłodze, na miejscu dostępne są środki dezynfekcji, pracownicy noszą maseczki), a dyrekcja wrocławskiej podstawówki, która jako jedyna wyraziła zgodę na otwarcie sklepiku, nie ma żadnych zastrzeżeń.
- Pandemia szybko się nie skończy, ale to nie znaczy, że możemy dzieciom na stałe odbierać dostęp do szkolnych sklepików. Trzeba do tego podejść zdroworozsądkowo. Jeśli dyrekcja boi się otwierać sklepik, to może należy zastosować metodę małych kroków, np. na początku sprzedawać suche, gotowe produkty – proponuje Natalia Bujak.
Jedzenie w sieci, którą zarządza fundacja, jest przygotowywane na miejscu, ale pani prezes zapewnia, że przy zachowaniu reguł można to robić bezpiecznie. Fundacja przygotowała zresztą regulaminy i zasady bezpieczeństwa, które bezpłatnie udostępni innymi sklepikom szkolnym.
Dyrektorzy dmuchają na zimne
- Dyrektorzy uznali, że nie jest możliwe zachowanie odpowiedniego reżimu sanitarnego w strefie, w której sklepiki by funkcjonowały – mówi nam Kamil Stępkowski, rzecznik prasowy ratusza w Legionowie.
W tej podwarszawskiej miejscowości nie działają sklepiki we wszystkich podstawówkach. Stępkowski zapewnia jednak, że nawet dzieci, które zapomniały z domu jedzenia, nie powinny być głodne, bo "w większości szkół funkcjonują automaty z żywnością, które zostały specjalnie zabezpieczone do obecnej sytuacji epidemiologicznej".
Miasta, w których podjęto decyzję o nieotwieraniu sklepików, tłumaczą, że decyzje opierają na wytycznych Głównego Inspektora Sanitarnego, resortu edukacji i resortu zdrowia.
To bardzo asekuracyjne podejście, bo w rzeczywistości żadne wytyczne nie nakazują dyrektorom ani organom prowadzącym zamykania sklepików. Mowa w nich tylko o tym, że "w miarę możliwości rekomenduje się taką organizację pracy i jej koordynację, która umożliwi zachowanie dystansu między osobami przebywającymi na terenie szkoły, szczególnie w miejscach wspólnych i ograniczy gromadzenie się uczniów na terenie szkoły".
Osoby odpowiedzialne wolą po prostu "dmuchać na zimne" i ograniczać liczbę potencjalnie niebezpiecznych miejsc. Z jednej strony trudno się im dziwić, z drugiej – brak sklepiku to utrudnienie dla dzieci.
- O tym, że na następny dzień trzeba do szkoły przynieść kolorowy papier czy akwarele, dzieci często przypominają sobie późnym wieczorem. Sklepiki z przyborami szkolnymi na terenie szkoły są więc na wagę złota – mówi mama dwójki dzieci, która wciąż ma nadzieję, że w "jej" podstawówce sklepik jednak ruszy.
Zwraca uwagę, że zgodnie z nowymi zasadami dzieci mają nie pożyczać sobie żadnych długopisów, zeszytów czy przyborów plastycznych. Kto więc zapomni linijki, ma duży problem.
Wszystko zmienia się z dnia na dzień
Tak czy inaczej, nikt na najwyższych szczeblach w Warszawie nie zamierza decydować, czy w Wałbrzychu czy Biłgoraju można otworzyć sklepik szkolny, bo to już kompetencje dyrektorów oraz organów prowadzących. Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego, stwierdził w rozmowie z serwisem "Handel Extra", że "wszystko zależy od poziomu paniki w głowach nauczycieli i rodziców".
- Nowy minister zdrowia rozpoczął pierwszy dzień urzędowania od bardzo dobrych decyzji dotyczących kwarantanny i izolacji. Miejmy nadzieję, że stopniowo uda się również zmniejszyć poziom lęku w społeczeństwie – powiedział.
Rok szkolny dopiero się rozpoczął i wiele decyzji podejmowanych jest na bieżąco. Jeśli kolejne tygodnie pokażą, że szkoły mogą być bezpiecznymi miejscami, sklepiki szkolne mogą wrócić na swoje dawne miejsca. Pytanie tylko, ilu sklepikarzy nadal będzie chciało wchodzić w ten biznes. Czy do tego czasu tacy ludzie jak państwo Preliczowie z Wrocławia nie uznają, że lepiej jednak poszukać gdzie indziej?