Liczby są jednoznaczne – od wielu lat liczba palaczy w Polsce nie spada. Pali 24 proc. osób w grupie powyżej 16. roku życia. Na walkę z paleniem Narodowy Fundusz Zdrowia wydaje rocznie milion złotych. Utrzymuje za te pieniądze w całej Polsce pięć placówek oferujących metody leczenia o skuteczności zbliżonej do stosowania placebo.
- Mamy do czynienia z iluzją – ocenił podczas panelu „Harm reduction” na katowickim EKG prof. Bartosz Łoza, kierownik Kliniki Psychiatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
- Nie wyeliminujemy uzależnień, ale możemy je „regulować”. Mamy nowe technologie, które mogą zastępować tradycyjne używki. W tym wypadku przemysł może wpływać na politykę – technologia przechytrzy cyników, którzy sądzą, że liczą się tylko wpływy z akcyzy i vatu – dodał psychiatra.
Wskazał, że szansą zredukowania negatywnego wpływu palenia na zdrowie Polaków jest wskazywanie palaczom alternatywy. Jak choćby systemów podgrzewania tytoniu.
Równocześnie prof. Łoza przypomniał, że podobna debata już się w Polsce odbyła. W połowie lat 90-tych dotyczyła wprowadzenia metadonu.
– Metadon skończył z braniem opiatów. Dziś decydują się na nie tylko „weterani” – podkreślał.
Sam pomysł otwarcia lekarzom drogi do wskazywania alternatyw dla tradycyjnego palenia tytoniu nie będą stanowić zachęty do rozpoczęcia palenia.
- Musimy być realistami. Jeśli nie umiesz rzucić, to dajemy ci alternatywę, która zmniejsza ryzyko dla społeczeństwa i finansów publicznych. Systemy podgrzewania tytoniu nad Wisłą wciąż raczkują. Znów mamy „dyskusję o metadonie” – powiedział prof. Łoza.
Redukcja szkód ma sens
Badania są po stronie zwolenników otwarcia lekarzom drogi do wskazywania alternatyw – 98 proc. palaczy nie zaczyna od żadnej z „nowych technologii” dostarczania nikotyny, ale od kupienia papierosów w sklepie. Co więcej, 49,7 proc. użytkowników podgrzewaczy skutecznie rzuca palenia. Na te badania zareagowała amerykańska FADA (Food and Drug Administration – red.) i oceniła, że mogą one stanowić skuteczny mechanizm ochrony zdrowia publicznego.
Działanie na rzecz ograniczania szkód, które palenie powoduje wśród palaczy, można porównać do działań podjętych przed laty wśród kierowców. Działań, które doprowadziły do znaczącego spadku liczby wypadków samochodowych w naszym kraju.
- Partnerstwo dla zdrowia publicznego ma sens. Dopóki wizja zero nie stanie się rzeczywistością, to najsłabszym ogniwem będzie człowiek. Sami sprowadzamy na siebie niebezpieczeństwo – choćby kierowcy pędzący autostradami 180 km/h. W tym wypadku edukacja jest kluczem – wystarczy wspomnieć ile osób kiedyś zapinało pasy, a ile dziś. Jak kiedyś przewożono dzieci, a jak dziś. Redukowanie szkód ma sens, ale jest okresem przejściowym nim osiągniemy pełny sukces – mówił Bartłomiej Morzycki, prezes zarządu Partnerstwa dla Bezpieczeństwo dla Bezpieczeństwa Drogowego.
My sami mamy największy wpływ na nasze zdrowie
Z takim podejściem zgodziła się Dorota Fal, doradca zarządu PIU ds. ubezpieczeń zdrowotnych, która przypomniała, że ubezpieczyciele oferują kierowcom rozwiązanie oferujące niższe składki w zamian za monitorowanie przestrzegania przepisów na drodze – tzw. telematykę.
W jej ocenie podobnie mogą działać zachęty do prowadzenia zdrowszego trybu życia.
Ma to tym bardziej sens, że to my sami mamy największy wpływ na stan naszego zdrowia. Jak mówił Stanisław Maćkowiak, prezes Federacji Pacjentów Polskich, badania są jednoznaczne. 53 proc. czynników wpływających na nasze zdrowie to pochodna naszych zachowań. Dla porównania dostępność i jakość służby zdrowia to jedynie 10 proc.
- Nieprzestrzeganie zasad zdrowego stylu życia stanowi główny czynnik ryzyka chorób. Zapracowujemy na nie. Można powiedzieć, że to „choroby na życzenie” – dodał Maćkowiak.
Papieros szkodzi?
By takie działania przyniosły skutek potrzebna jest jednak świadomość wśród pacjentów, a ta jest na niskim poziomie.
Jak przyznał dr hab. Filip Szymański z I Katedry i Kliniki Kardiologii WUM pacjenci często wypierają bezpośredni związek palenia papierosów z chorobami serca, mimo, że o nim wiedzą.
– Jeden z moich pacjentów powiedział nawet, że jego sąsiad też palił, a w przeciwieństwie do niego nie miał zawału – wyjaśnił obrazowo stan wiedzy Polaków.
W ocenie Doroty Fal, kluczową w tej sprawie edukacja społeczeństwa powinni zająć się nie tylko przedstawiciele przemysłu czy ubezpieczycieli, ale i rządu.
– Wszystkie kroki związane z edukacją mają sens, bo stanowią rodzaj marchewki – możliwość wsparcia promowania podejmowania zdrowszych zachowań. W przypadku ubezpieczeń skutkuje to obniżeniem składki. Same zakazy nie mogą przynieść skutków. Wystarczy przypomnieć prohibicję – mówiła doradczyni zarządu PIU z czym zgodził się Filip Szymański.
Harm reduction to konieczność
Kardiolog wyjaśnił, że niejednokrotnie pacjenci po zawale wracają do palenia, bo nie są w stanie zrezygnować z nałogu. Z tego względu lekarze coraz głośniej apelują o dopuszczenie w Polsce programu typu „harm reduction”. W skrócie – skoro istnieją technologie dostarczania nikotyny mniej szkodliwe niż palenie tytoniu, to dlaczego z nich nie korzystać.
- Dlaczego po 22:00 można reklamować piwo, a nie mogę poinformować pacjenta, że jest coś co, co stanowi dla niego i otoczenia mniejsze zło? – pytał Szymański.
Co ciekawe, zwolennikiem takiego programu, zdaniem panelistów, jest Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas. – Minister Pinkas jest za programem redukowania szkód, ale nie wszyscy są w stanie podjeść do sprawy, jak amerykański czy brytyjski regulator – mówił prof. Łoza i przypominał, że w Zjednoczonym Królestwie pojawiły się nawet postulaty refundowania urządzeń nowoczesnego korzystania z tytoniu.
- W medycynie istnieją przełomy. 50 lat temu połową pacjentów na oddziałach psychiatrycznych byli gruźlicy. Drogą połowę stanowili pacjenci z powikłaniami po kile. Dziś tego już nie ma. Tak samo nowatorskie metody palenia mogą zredukować ryzyko, a w efekcie szkody, które mogłyby wystąpić za 10-20 lat. Naszą odpowiedzialnością jest z tego skorzystać - ocenił kierownik Kliniki Psychiatrii WUM.