Bez zaangażowania i wsparcia zwykłych ludzi wielu rzeczy po 24 lutego nie udałoby się w Warszawie zorganizować. 16-letnia Kira Sukhoboichenko do stolicy Polski przyjechała 8 lat temu z Krymu. W wieku 10 lat chciała stworzyć latający plecak. I choć plecak nie powstał, to udało jej się zbudować coś znacznie większego i ważniejszego – Fundację Międzynarodowy Ruch Latających Plecaczków, która wspiera dzieci i młodzież w odkrywaniu własnego potencjału. – Już pierwszego dnia tej strasznej wojny postanowiłyśmy z przyjaciółkami stworzyć grupę wolontariuszy, którzy mogliby pomagać uchodźcom na różnych polach. Zaczęłyśmy od wycieczek do kina, teatru czy Centrum Nauki Kopernik, a dziś mamy duże biuro, do którego przychodzą całe rodziny, by spędzić wspólnie czas. Zaangażowało się w to mnóstwo osób i co najważniejsze nikogo nie musiałam do tego namawiać. Ludzie sami się zgłaszają – zapewnia Kira.Ten sam mechanizm zadziałał w przypadku tych, którzy już 25 lutego pojawili się na Dworcu Zachodnim, by nieść pomoc. Gdyby nie oni, miastu nie udałoby się tak szybko zorganizować wsparcia.
– Wiedzieliśmy, że na Ukrainie źle się dzieje i zupełnym przypadkiem zwołaliśmy sztab kryzysowy na 24 lutego. Zakładaliśmy, że ludzie będą potrzebowali 3-4 dni na dotarcie do Polski i byliśmy przygotowani, by od niedzieli czy poniedziałku organizować im pobyt. Na szczęście organizacje pozarządowe pojawiły się na dworcu już drugiej doby. Należy im się za to głęboki ukłon – przyznaje Wioletta Paprocka-Ślusarska, dyrektor Gabinetu Prezydenta m.st. Warszawy.
W szczytowych momentach w punktach recepcyjnych Warszawy pojawiało się nawet 50 tys. osób. – Bez wielkiego zaangażowania w pierwszych dniach firm i organizacji pozarządowych byśmy sobie nie poradzili z taką skalą potrzeb – nie ma wątpliwości Wioletta Paprocka-Ślusarska.
Jak długo? Nie wiemy
Z największą falą kryzysu władzom Warszawy pomogli uporać się sami warszawiacy, w tym mieszkańcy, organizacje pozarządowe i biznes.
– Każdy czuł się częścią tego miasta. Kiedy rozmawialiśmy w pierwszych dniach wojny z partnerami, ci pytali, od kiedy, a my odpowiadaliśmy: już. Na jak długo? Nie wiemy. A kiedy my pytaliśmy za ile, oni odpowiadali: nieważne – opowiada Wioletta Paprocka-Ślusarska.
Wśród firm, które nie pytały za ile, tylko od razu zaangażowały się w pomoc jest m.in. Orange Polska.
– Analizując, gdzie jest nasze miejsce w tym łańcuchu wsparcia, pomyśleliśmy, że powinniśmy skupić się na tym, co jest esencją naszej działalności biznesowej, czyli zapewnieniu łączności. I stąd od pierwszych dni staraliśmy się udostępniać naszym gościom karty SIM, telefony i routery oraz organizować punkty Wi-Fi – zdradza Witold Drożdż, członek zarządu Orange Polska.
Pytania o dostęp do Wi-Fi czy karty SIM były często pierwszymi zadawanymi przez uchodźców po przekroczeniu granicy. Ci, którzy są już bezpieczni w Polsce potrzebują skontaktować się z bliskimi, którzy zostali po drugiej stronie granicy. Przekazać, że wszystko u nich dobrze i dodać otuchy.
Tymczasowy dom
Prywatne firmy pomagają także w zapewnieniu schronienia przybywającym do Polski uchodźcom. Tymczasowym domem dla 700 podopiecznych ukraińskich domów dziecka stało się Centrum Konferencyjno-Szkoleniowe Ossa należące do Grupy Polsat Plus . Dzieci w wieku od 4 do 17 lat przybyły do Rawy Mazowieckiej z 40 placówek, m.in. z Kijowa, Charkowa czy Odessy. Cały swój dobytek spakowały do pojedynczych reklamówek.
– Dzieci były wystraszone, zagubione. Dwie pierwsze doby przespały, przyzwyczajając się do rzeczywistości bez syren i odgłosów bomb. Po kilku dniach zaczęły wychodzić ich prawdziwe traumy. W tej chwili są pod opieką pediatrów, psychologów, stomatologów i okulistów. Uczą się zdalnie, mają zorganizowany czas wolny – wylicza Małgorzata Nawrocka, przewodnicząca rady Fundacji Polsat.
Centrum Konferencyjno-Szkoleniowe Ossa to aż 500 pokoi, w których aktualnie przebywa 1,5 tys. osób (poza podopiecznymi ukraińskich placówek także kobiety z dziećmi).
– Obiekt był wyłączony z użytkowania, przygotowywaliśmy go do remontu. Decyzja o jego nowym przeznaczeniu zapadła bardzo szybko. To byłoby nieetyczne i niemoralne nie przyjąć tych dzieci. Na zorganizowanie wszystkiego mieliśmy dobę. Bez lokalnych władz, wolontariuszy, policji i straży pożarnej, to byłoby nierealne – przyznaje Małgorzata Nawrocka.
Z kolei w ośrodku Orange w Serocku od początku wojny znalazło schronienie łącznie ponad 600 osób. Obecnie przebywa w nim około 300 kobiet z dziećmi, są pod opieką lekarzy i psychologów, a dzieci uczestniczą w lekcjach.
– Ta misja cały czas trwa. I to jest refleksja, którą staraliśmy się mieć w tyle głowy od pierwszego dnia wojny. To nie jest akcja, krótkodystansowy bieg, to jest maraton i musimy dobrze rozkładać siły oraz zasoby emocjonalne. Musimy przy tym skupiać się na tym, co potrafimy robić najlepiej i wspierać innych w pomaganiu. Trzeba robić to, co jest właściwe – mówi Witold Drożdż.
– Dzieciom, które przebywają w Ossie udało nam się dać nadzieję na lepsze życie. Te dzieci nie muszą się już bać. Wokół nich są dobrzy ludzie, pełni empatii, którzy chcą się z nimi dzielić swoim czasem, chcą im pomóc – wtóruje Małgorzata Nawrocka.
W tej chwili w aglomeracji warszawskiej mieszka już ok. 240 tys. Ukraińców. Do tej liczby – zgodnie z szacunkami stołecznego magistratu – mieliśmy dojść w 2050 r., a doszliśmy w kilka tygodni.
O tym, jak pomagać skutecznie i z sensem w obliczu największego kryzysu humanitarnego od czasów drugiej wojny światowej rozmawiali uczestnicy organizowanego przez Orange Polska i ośrodek THINKTANK Miasteczka Myśli "Ślady Człowieka". Miasteczko Myśli to miejsce spotkań, rozmów i wymiany doświadczeń w ważnych społecznie kwestiach. A "Ślady Człowieka"? Cóż, każdy z pomagających je zostawia, podobnie jak ci, którzy naszego wsparcia potrzebują.
Pełną relację z wydarzenia można obejrzeć na stronie http://miasteczkomysli.pl/.
Płatna współpraca z Orange Polska