Pierwsze miesiące sezonu grzewczego okazały się dla nas wyjątkowo łagodne. Temperatury we wrześniu i październiku utrzymywały się na relatywnie niskim poziomie.
Atak zimy jednak nastąpił, a wraz z nim większe niż przed rokiem zapotrzebowanie na ciepło. Konsekwencją może być wyższy rachunek - nawet o 1/3 względem 2020 r.
Z danych zebranych przez HRE Investments wynika, że w bieżącym sezonie grzewczym zapotrzebowanie na ciepło będzie do końca lutego o ponad 17 proc. wyższe niż rok wcześniej.
Wyższe zapotrzebowanie na energię zbiegło się jednocześnie w czasie z podwyżką cen gazu czy energii elektrycznej wykorzystywanej do ogrzewania. Tym samym największe koszty spadną na osoby ogrzewające domy przy pomocy prądu - tzw. opłata mocowa.
Same wydatki na prąd już teraz pochłaniają w Polsce stosunkowo dużą część budżetów gospodarstw domowych. Pod tym względem wyprzedza nas tylko jeden kraj w UE.
W ocenie analityków HRE Investments w lepszej sytuacji znajdują się osoby korzystające z opału czy ciepła z sieci miejskiej. Ten w ciągu ostatnich 12 miesięcy co prawda zdrożał, ale ceny rosły tu znacznie wolniej niż w przypadku energii elektrycznej. Dla osób korzystających z tych źródeł ciepła wzrost rachunków za ogrzewanie powinien wynieść od 15 do 20 proc.
Mimo spadku cen gazu (średnio o 5 proc.) nieco więcej za ogrzewanie powinni zapłacić użytkownicy ogrzewania gazowego. Obniżka jednak może w tym przypadku jedynie nieco zniwelować wzrost kosztów wynikających z większego zapotrzebowania.