Teoria.
Art. 56. Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej
- Cudzoziemcy mogą korzystać z prawa azylu w Rzeczypospolitej Polskiej na zasadach określonych w ustawie.
- Cudzoziemcowi, który w Rzeczypospolitej Polskiej poszukuje ochrony przed prześladowaniem, może być przyznany status uchodźcy zgodnie z wiążącymi Rzeczpospolitą Polską umowami międzynarodowymi.
Praktyka.
Jarosław Kaczyński: "PiS jest gwarantem polskiego bezpieczeństwa i póki będziemy rządzić, nie będzie nielegalnej bądź narzucanej z zewnątrz migracji do Polski".
***
– Dla mnie argument, że Polska zaraz straci swoją tożsamość narodową z powodu garstki obcokrajowców, jest po prostu śmieszny. Jeśli naprawdę ktoś uważa, że uchodźcy mogą zmienić kraj, jego kulturę i religijność, to pokazuje brak szacunku i wiary we własnych obywateli – mówi Lubna Al-Hamdani, chirurżka, która od 17 lat mieszka w Polsce.
Pochodzi z Iraku, przyjechała do Polski z powodu wojny. Rozmawiamy po jej dyżurze w szpitalu. Opowiada, że miała to szczęście, że jej matka pochodzi stąd. W domu rozmawiali po polsku, mimo że uczyła się po arabsku. W kraju kończyła studia i robiła specjalizację. Teraz ma poczucie, że jest jak u siebie. Śledzi przy tym wypowiedzi polityków.
– Jest nagonka ze wszystkich stron – i ze strony Jarosława Kaczyńskiego, i Donalda Tuska. Na szczęście nie odczuwam tego w pracy, bo tu wszyscy mnie znają. To, co się dzieje w społeczeństwie, obserwuję z boku. Cztery dni temu, siedząc w dyżurce, otworzyłam okno. Usłyszałam wyzwiska i najgorsze wulgaryzmy. Jakaś kobieta krzyczała na taksówkarza, który nie miał drobnych, żeby wydał jej resztę. Wydzierała się, że "tu jest Polska", że on nie ma prawa tu być, że ma wracać "do siebie" – opowiada Lubna.
– Niektórzy czują, że mają przyzwolenie na takie zachowanie, tym bardziej, kiedy widzą, że ich "idole" informują w telewizji, że uchodźcy są niebezpieczni – dodaje lekarka.
Współczujemy, ale nie chcemy was w Polsce
Kiedy miesiąc temu świat śledził losy łodzi podwodnej Titan, na której pokładzie zginęło pięć osób, media dużo mniej uwagi poświęciły tragedii rozgrywającej się u wybrzeży Grecji.
Tam zatonęła łódź z około 500 ludźmi. Udało się uratować około 100. Na łodzi znajdowali się przede wszystkim młodzi mężczyźni uciekający z Libii, Syrii, Egiptu i Pakistanu. Grecja ogłosiła żałobę narodową, a w Europie coraz głośniej zaczęto podnosić problem migrantów.
Jak podaje Parlament Europejski, przeprawa przez Morze Śródziemne nadal jest śmiertelnie niebezpieczna – w 2021 r. zginęło lub zaginęło 1500 osób. Rok wcześniej 1754. A liczba przybywających do Europy się zwiększa.
W Polsce temat uchodźców rozpalił naszych polityków po raz pierwszy w roku 2015.
– To są kwestie związane z różnego rodzaju niebezpieczeństwami w tej sferze. Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie: cholera na wyspach greckich, dyzenteria w Wiedniu, różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne. To nie oznacza, żeby kogoś dyskryminować... Ale sprawdzić trzeba — przekonywał wtedy Jarosław Kaczyński.
O migrantach politycy przypomnieli sobie sześć lat później, gdy Aleksandr Łukaszenka zaczął przepychać do nas uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Politycy straszyli nas m.in. materiałami ponoć znalezionymi na telefonach cudzoziemców. Przyzwolili na stosowanie nielegalnych push-backów.
Temat właśnie powrócił w związku z tzw. pakietem migracyjnym, który zobowiązuje państwa UE do przyjęcia określonej liczby uchodźców. W przypadku odmowy dany kraj członkowski musi zapłacić 22 tys. euro za każdego potencjalnie odesłanego migranta. Polski premier nazywał to "dyktatem", mimo że Polska z racji przyjęcia ponad miliona Ukraińców, byłaby z paktu wyłączona.
Lider Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zapowiedział z kolei przeprowadzenie referendum w tej sprawie. Może się odbyć jesienią, razem z wyborami parlamentarnymi.
Równocześnie w dyskusji – przyjmować uchodźców / uchodźców nie przyjmować / wzmacniać granicę / wzmocnienie jest zbędne – właściwie słowem nie wspomina się o polityce migracyjnej. Ta, jak wynika choćby z rozmów z przedstawicielami pracodawców, jest Polsce dużo bardziej potrzebna niż straszenie społeczeństwa.
– Rynek potrzebuje pracowników, ponieważ ich liczba będzie spadała ze względów demograficznych. Wkraczamy w fazę silnego kryzysu demograficznego. Rocznie z rynku będzie ubywało około 170 tys. osób – punktuje Rafał Dutkiewicz, obecny prezes Pracodawców RP, były prezydent Wrocławia.
– Tę lukę trzeba zapełnić. Jednym ze sposobów powinna być rozsądna polityka migracyjna. Musimy pamiętać, że z jednej strony będzie malała liczba osób na rynku pracy, a z drugiej, że będzie zmieniała się struktura wykształcenia, w związku z czym będziemy potrzebowali osób przede wszystkim do prac prostych — podkreśla.
"Oni się cieszą najlepszą opinią"
Problemy kadrowe, z którymi już boryka się nasz rynek, będą narastały między innymi przez starzenie się społeczeństwa.
– Deficyt kadrowy można odczuć codziennie. Wystarczy, że ktoś zachoruje, pójdzie na urlop lub weźmie opiekę nad dzieckiem. Od razu pojawia się problem organizacyjny, robimy nadgodziny, żeby jakoś wszystko ogarnąć — mówi Lubna Al-Hamdani.
– Obserwuję to od lat i niestety sytuacja się nie poprawia. Mamy zajęcia ze studentami. Zauważyłam, że kiedy widzą, jak wygląda nasz dzień, jakie to obciążenie psychiczne i fizyczne, to później zdarza się, że nie chcą podejmować pracy. Brakuje nam komfortu. Bywa, że człowiek pierwszy łyk wody wypije pod koniec dnia — zauważa.
A przecież chirurżka opisuje służbę zdrowia, a nie zakład produkcyjny, gdzie braki są jeszcze większe. Liczby wydanych zezwoleń na pracę mówią same za siebie – Polska potrzebuje wsparcia migrantów i aktywnie z niego korzysta.
Za przykład może służyć inwestycja Orlenu Olefin III w Płocku, gdzie zatrudnionych będzie 6 tys. obcokrajowców – Koreańczyków, Hiszpanów, Hindusów, Malezyjczyków, Pakistańczyków, Turków, Filipińczyków oraz Turkmenów.
W 2022 roku wydano 365 490 wniosków o zezwolenie na pracę. Poza Ukraińcami, wobec których w związku z wojną w ich ojczyźnie można stosować inne procedury, najwięcej wniosków złożono dla obywateli Indii – 41 640, Turcji – 25 004, Uzbekistanu – 33 373, Filipin – 22 557 – i Białorusi – 18 418.
Najwięcej zezwoleń ma związek z sekcją C, która w Polskiej Klasyfikacji Działalności dotyczy pracy w przetwórstwie przemysłowym.
Polscy przedsiębiorcy coraz chętniej korzystają ze wsparcia pracowników z Azji. Przykładowo w 2018 roku dla Hindusów wydano 9706 pozwoleń, a w roku 2021 było to już 15 tys.
Jerzy Wilczewski prowadzi największe w Europie gospodarstwo specjalizujące się w uprawie borówki amerykańskiej. Jest jednym z tych przedsiębiorców, którzy bez wsparcia pracowników z zagranicy, mieliby kłopot z prowadzeniem biznesu.
– Liczba zatrudnionych Polaków maleje, młodzieży praktycznie nie ma. Dodatkowo praca na roli, na wsi w ogóle, nie jest atrakcyjna. I to nawet kiedy mówimy o przerwie wakacyjnej. Musimy posiłkować się ludźmi z zagranicy. U nas to trwa nieprzerwanie od dobrych 15 lat – opowiada Wilczewski.
– W ubiegłym roku wysłaliśmy zaproszenia już do dwunastu państw. Do samego Nepalu skierowaliśmy 311 zaproszeń, jednak przyjechało tylko 30 osób – wylicza plantator.
W tym sezonie planuje ściągnąć jeszcze ok. dwóch tys. osób. Dlaczego obecnie opiera się głównie na mieszkańcach Nepalu i Filipin?
Ponieważ cieszą się najlepszą opinią. Są pracowici, niesprawiający problemów i uśmiechnięci.
– W tych krajach panuje po prostu bieda – rodziny są liczne, a zarobki niskie. Wiem tyle, co z opowiadań: niekiedy cała rodzina – a bywa, że nawet kuzyni i sąsiedzi – składają się dla tej jednej osoby, aby wyjechała za pracą. Jak tylko zarobi u nas, od razu przesyła pieniądze najbliższym – opisuje Wilczewski.
Uchodźca a imigrant
Politycy w swoich wypowiedziach podkreślają, że uchodźcy – przed którymi ci sami politycy tak bardzo ostrzegają – nie przyjeżdżają do Polski w związku z pozwoleniem na pracę. Nie oznacza to jednak, że tej pracy nie podejmą. Najpierw muszą przejść odpowiednie procedury.
– Procedura ubiegania się o ochronę międzynarodową w Polsce rozpoczyna się od złożenia odpowiedniego wniosku w jednostce Straży Granicznej. Jego złożenie potwierdza specjalny dokument wydawany każdej dorosłej osobie – tymczasowe zaświadczenie tożsamości cudzoziemca – wyjaśnia Jakub Dudziak, rzecznik prasowy Urzędu do Spraw Cudzoziemców.
Według danych Urzędu do Spraw Cudzoziemców w 2022 r. wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej w Polsce złożyło 9,9 tys. osób. Byli to w większości obywatele: Białorusi – 3,1 tys., Rosji – 2,2 tys., Ukrainy – 1,8 tys., Iraku – 0,6 tys. oraz Afganistanu – 0,4 tys. Liczba wniosków wzrosła o ok. 28 proc. względem roku 2021.
– Po przeprowadzeniu wstępnych procedur przez Straż Graniczną, każdy wniosek o ochronę międzynarodową rozpatruje indywidualnie Urząd do Spraw Cudzoziemców. Dokonywana jest obszerna analiza poszczególnych spraw w celu ustalenia, czy danej osobie należy przyznać ochronę – opisuje rzecznik.
Uzupełnia, że ustawowy termin rozpatrzenia wniosku wynosi sześć miesięcy, a długość postępowania zależy np. od stopnia skomplikowania sprawy.
Podczas rozpatrywania wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej cudzoziemcy mogą korzystać z pomocy socjalnej i medycznej. Mogą liczyć też na wsparcie finansowe.
Jak duże? Jeśli uchodźca zatrzymuje się w ośrodku, to otrzymuje miesięcznie 20 zł na zakup środków higieny osobistej oraz kieszonkowe w wysokości 50 zł. Na odzież i obuwie dostaje jednorazowo 140 zł. Jeżeli natomiast chce mieszkać poza ośrodkiem, wówczas – jeśli jest sam – otrzyma 750 zł miesięcznie.
Statystyki pokazują, że uchodźcy – wbrew temu, co głoszą politycy – chcą podejmować pracę w Polsce.
Zgodnie z danymi Narodowego Banku Polskiego aż 65 proc. Ukraińców ze statusem uchodźcy zostało zatrudnionych w kraju. Sondaż agencji zatrudnienia Platforma Migracyjna EWL, Studium Europy Wschodniej UW i Fundacji na rzecz wspierania migrantów na rynku pracy EWL mówi, że ten odsetek jest jeszcze większy i wynosi 83 proc.
"Podejście do Ukraińców to nie kompleksowa polityka migracyjna"
Pytam Lubnę, czy uważa, że Polska powinna przyjmować uchodźców w związku z tzw. pakietem migracyjnym.
– Mamy obowiązek ludzki. Nie powinniśmy zapominać, że Polacy też byli uchodźcami. Moje pokolenie nie pamięta II wojny światowej, ale zdarza się, że ze starszymi osobami, które ją pamiętają, mam wspólny język. Bo też przeżyłam wojnę w Iraku i wiem, że ludzie, którzy uciekają, decydują się zostawić lub sprzedać dosłownie wszystko. Co więcej, ryzykując życie, nie wiedzą, czy uda im się dotrzeć do celu, zacząć na nowo. Znam wielu, którzy stracili rodziny przez konflikty polityczne czy ataki terrorystyczne – opowiada lekarka.
Choć w rozmowach z migrantami dominuje otwartość na innych cudzoziemców, pojawiają się również obawy. Mówi mi o tym Lavanya Ambika, Hinduska pracująca w branży IT. W 2019 r. firma oddelegowała ją do projektu realizowanego w Polsce.
– Rozumiem, że ze względu na sytuację w niektórych krajach, ludzie chcą się schronić w bezpieczniejszym miejscu, jednak osobiście uważam, że powinny istnieć pewne ograniczenia i regulacje – stwierdza Ambika.
– Na przykład sytuacja niektórych uchodźców w Niemczech, Francji czy Szwecji jest tak zła, że nawet jako Hinduska nie czuję się bezpiecznie ani komfortowo w niektórych miastach. Jednocześnie ja i moi znajomi czujemy się bardzo bezpiecznie w Polsce. Powinniśmy przyjmować uchodźców, jeśli rząd potrafi pomóc im finansowo i ma na nich solidny plan. To nie najlepsza sytuacja, jeśli uchodźcy przyjeżdżają i stają się bezdomnymi w obcym kraju — mówi.
Temat rozsądnej polityki migracyjnej, której w Polsce brakuje, powraca więc jak bumerang.
– Tę politykę, o co apelowałem jeszcze jako samorządowiec, już dawno powinniśmy sformułować. Oczywiście w przypadku Ukraińców społeczeństwo, ale i władze różnego szczebla, zachowały się bardzo humanitarnie. Jednak podejście do Ukraińców to przecież jeszcze nie jest kompleksowa polityka migracyjna. Dyskusja o niej w okresie kampanii wyborczej nie sprzyja jej rozsądnemu zbudowaniu – ocenia Rafał Dutkiewicz, prezes Pracodawców RP.
– Należałoby odłożyć tę rozmowę na okres powyborczy, ponieważ w czasie kampanii rodzą się różnego rodzaju negatywne emocje, które mają wpływ na opinię publiczną – zaznacza.
"Unia działa kontrskutecznie"
Nieco inne światło na problem uchodźców rzuca ksiądz Przemysław Szewczyk działający w fundacji Dom Wschodni, niosącej pomoc humanitarną. Wolontariusze i współpracownicy fundacji pracują m.in. w krajach objętych wojną lub w takich, z których pochodzą migranci ekonomiczni.
– Kierujemy się słowami ojca świętego Franciszka, który wielokrotnie mówił o uszanowaniu pierwszego prawa człowieka do nieemigrowania i do mieszkania u siebie. Staramy się to prawo uszanować i umożliwić jego realizację – mówi ks. Szewczyk. – Ludzie nie chcą migrować, oni migrować muszą. Jeśli ktoś nie chce, to nikt go do tego nie zmusza — podkreśla.
– Obecne działania Unii Europejskiej uważam od samego początku za kontrskuteczne. To jest cały czas przykładanie bandaża na krwawiącą ranę i w rzeczywistości odkładanie problemu na później — ocenia ksiądz.
– Moim zdaniem w tym wszystkim nie chodzi o migrantów, ale o kraje europejskie – po prostu o pomoc tym państwom, które mają teraz problemy z uchodźcami. Uważam, że kraje Europy Zachodniej wolą rozwiązywać problemy przez szeroko otwarte ramiona i mówienie: przyjdźcie. Chociaż Europa czeka jak królewna na zamku na szczycie góry, a te ramiona otwierają się dopiero wtedy, kiedy ktoś się przeprawi przez morze.
– Migranci po drugiej stronie Morza Śródziemnego są zupełnie niewidzialni dla instytucji europejskich czy ambasad. Europa sama generuje nielegalną migrację, zamykając się na wizy humanitarne i nie dając ekonomicznych – wskazuje.
W tej sytuacji ci, którym uda się przeprawić do Europy, mimo fatalnych warunków, w których muszą żyć, nie planują powrotu do kraju, z którego przybyli.
Pytam księdza, czy wiara katolicka nie stanowi dla niego przeszkody w oferowaniu pomocy muzułmanom.
Odpowiada: Jako chrześcijanin jestem zaproszony do tego, żeby być bratem dla każdego człowieka, a nawet do miłości do nieprzyjaciół. Choć na pewno inaczej buduje się relację z ludźmi tej samej wiary, a inaczej z osobami innego wyznania. Ta sztuka budowania relacji może być trudna, ale nie ma człowieka wyłączonego z przestrzeni braterstwa.
"Myślę jak Polak"
Yamen, którego matka jest Polką, a ojciec Syryjczykiem, stwierdza, że nie tylko czuje się Polakiem, lecz także "myśli jak Polak".
Jego ojciec przyjechał do Polski na studia. Tu poznał przyszłą żonę. Następnie wyjechali do Libii, w której mieszkali przez 10 lat. Wtedy – jak mówi Yamen – kraj silnie się rozwijał, ale dziś jest ogarnięty wojną domową, której końca nie widać. Po pięciu latach urodził się on, a rok później jego siostra. Gdy Yamen miał pięć lat, rodzina wróciła do Polski. Pytam go, czy myślał o powrocie do Libii, w której spędził najmłodsze lata.
Odpowiada krótko: - Nie.
– Z uwagi na wojnę. W tej chwili kraj jest zrujnowany. Śledzę to, co się tam dzieje, pewnie z uwagi na swoją dwukulturowość. Do Libii nie jeżdżę, ale do Syrii, skąd pochodził mój ojciec, jeździłem na wakacje co roku do wybuchu wojny. Nie byłem tam od 14 lat. Zawsze towarzyszą mi emocje związane z tym państwem – zarówno pozytywne, jak i negatywne. Zdarzało mi się też pomyśleć, żeby wyjechać do Zjednoczonych Emiratów Arabskich lub innego kraju arabskiego. Moja rodzina jest rozproszona, poniekąd typowo migrancka – opowiada.
Taki sam powód wyjazdu z ojczyzny – wojnę – wskazuje Lubna.
– Nie zamierzam wracać do Iraku. Po pierwsze nie mam do kogo wrócić, a po drugie - to tutaj jest moja rodzina i przyjaciele. Mam nadzieję, że dyskryminacja się nie nasili, a mój syn będzie się w Polsce czuł bezpiecznie — podkreśla.
Niektórzy zostają, bo powrót do ojczyzny wiąże się z ryzykiem, a inni, bo zapuścili u nas korzenie.
Steves Donfak, Kameruńczyk, przyjechał do Polski w 2008 r. Dziś prowadzi w Łodzi restaurację "Tropikalny Talerz" z daniami kuchni afrykańskiej. Steves organizuje także warsztaty kucharskie, spotkania autorskie i integruje lokalną społeczność. W przyszłości chciałby rozwinąć biznes i rozszerzyć działalność na inne miasta.
– Przyjechałem na studia ze stosunków międzynarodowych. Jeszcze w ich trakcie pracowałem w fabryce Gillette, potem w Tesco. Po pięciu latach dostałem pierwszą poważną pracę. Jest ze mną żona, która również przyjechała z Kamerunu, mamy syna. Restaurację prowadzę od 2018 ro. Nie wyobrażam sobie, abym teraz miał wyjeżdżać – mówi Donfak.
– Kiedy przyjeżdżałem do Polski, była krajem nieznanym nie tylko w Kamerunie, ale w ogóle w Afryce. Kojarzyła się z komunizmem, mało kto wiedział, że wstąpiła już do Unii Europejskiej. Postrzegałem Polskę jako pustynię otwartą na rozwój gospodarczy. W tym czasie we Francji czy w Niemczech nie miałbym takich szans.
Język - najtrudniejsza z barier do pokonania
Pewną stabilizację majątkową znalazł w Polsce również Sonam Sherpa, który w Nepalu pracował jako przewodnik górski. Na studia przyjechał do nas w 2015 r. Ukończył turystykę i rekreację na lubelskim UMCS. Teraz pracuje na wysokościach, choć nie było to jego wymarzone zajęcie.
– Potrafiłem to robić, dlatego się zdecydowałem — mówi.
Uzupełnia, że chciałby pracować w turystyce, lecz na przeszkodzie, pomimo upływu lat, nadal stoi bariera językowa. Wprawdzie Sonam mówi po polsku, ale jeszcze nie na poziomie akceptowanym w tej branży.
Pytam, czy w związku z tym, że żyje i pracuje w Polsce od ośmiu lat, planuje zostać na stałe.
– Jeszcze nie zdecydowałem. Na pewno zostanę jeszcze kilka lat. Przyjechała do mnie żona, z którą, choć poznaliśmy się w Nepalu, to pobraliśmy się tutaj. Ona pracuje w gastronomii, jest zatrudniona z innymi obcokrajowcami i nie musi mówić po polsku, jednak zarabia mniej ode mnie — mówi Nepalczyk.
– W Nepalu zwyczajnie nie ma pracy. Wielu młodych, tak jak ja, opuszcza kraj. Oczywiście to nie tak, że wszyscy emigrują do Polski. Często wybierają inne państwa, bo w Polsce jest spory problem z załatwieniem formalności – dodaje po chwili.
Rozmawiamy też o tym, jak zmieniła się jego sytuacja finansowa.
– Przed wyjazdem zarabiałem około tysiąca dolarów miesięcznie, ale to zależało od sezonu i od tego, czy byli klienci. Tutaj otrzymuję około 700-800 dolarów. Wszystko zależy jednak od liczby przepracowanych godzin – czasami jest ich 180, a czasami 200 miesięcznie – opisuje.
O problemach związanych z językiem polskim i dalszej emigracji opowiada mi również Hinduska Lavanya.
– Na razie nie mam sprecyzowanych planów. Język polski jest trudny do opanowania. Być może po kilku latach wrócę do Indii lub przeprowadzę się do kraju anglojęzycznego. Moje największe wyzwanie w Polsce to znalezienie wizyty u anglojęzycznego lekarza – mówi Lavanya.
– W Warszawie prawie nie da się zarezerwować wizyty w tym samym tygodniu, chyba że chodzi o nagły wypadek. Umówienie się może zająć nawet miesiące. Gdybym mówiła po polsku, wszystko byłoby łatwiejsze — zwraca uwagę.
"Ty jesteś nasza"
W sondażu Ipsos dla OKO.press i TOK.FM zadano Polakom pytanie, czy nasz kraj powinien ograniczyć napływ osób innego pochodzenia – np. z Afryki. Okazało się, że taki krok popiera 49 proc. ankietowanych (w tym 24 proc. zdecydowanie). Przeciwnego zdania jest 47 proc.
Czy sami cudzoziemcy czują się u nas dyskryminowani? Podczas rozmów z migrantami słyszę o Polakach wiele dobrego. Steves z Kamerunu podkreśla, że dzięki nim udało mu się skończyć studia, a Lavanya z Indii, że jej starsze sąsiadki, choć nie mówią po angielsku, próbują nawiązać z nią nić porozumienia.
Lubna, chirurżka z Iraku, jest muzułmanką. Na co dzień ubiera się zgodnie z zasadami swojej religii. Czy odczuwa dyskryminację?
– Ze strony Polaków spotkało mnie dużo dobrego. Kiedy ostatnio wśród znajomych pojawił się temat uchodźców i niektórzy ich krytykowali, przypomniałam, że przecież ja jestem muzułmanką. I wiesz, co mi powiedzieli? "Nie, ty jesteś nasza" – mówi lekarka.
– Moi znajomi obcokrajowcy, którzy pochodzą z mieszanych małżeństw albo przyjechali tutaj na studia, potwierdzają, że jeśli Polacy poznają człowieka i widzą, że jest w porządku, to uznają tę sytuację za wyjątek. Da się usłyszeć, że jestem dobra, że można ze mną porozmawiać, pójść do restauracji, a w odniesieniu do innych, pojawia się nienazwany wprost znak zapytania — opowiada.
Pytam, czy jej wiara nie przeszkadza synowi w szkole.
– Chciał zostać pasterzem podczas szkolnych jasełek. Nie odmówiłam, ale wykorzystałam okazję, żeby mu wytłumaczyć, jakie jest zdanie islamu. Jeśli chodzi na przykład o kolędy, to wyjaśniałam, że istnieje kilka takich, których jako muzułmanin śpiewać nie powinien – mówi.
Jak się okazuje, szkoła, do której uczęszcza syn Lubny, jest placówką otwartą na inne narodowości i wyznania.
– Przed Bożym Narodzeniem nauczycielka wykorzystała to, że w klasie jest mój syn, ale też dziewczynki z Białorusi, które nie mają świąt w tym samym czasie, aby pokazać, jak wyglądają święta w innych religiach. Syn mógł opowiedzieć o świętach w islamie – opisuje Lubna.
– Dużo zależy od otwartości nauczycieli. W szkole, w Dzień Dziecka, zaproponowano, żeby to uczniowie poprowadzili lekcje. Nauczycielka poprosiła syna, żeby zrobił lekcję o języku arabskim. Bardzo mnie to cieszy, bo pokazuje wartość dodaną, a nie tylko podkreśla inną kulturę — dodaje.
Yamen po przyjeździe do Polski jako jedyny w klasie nie chodził na lekcje religii.
– Miałem to szczęście, że trafiłem do bardzo otwartej podstawówki i nie miałem najmniejszych problemów w związku z tym, że od niedawna byłem w kraju. Wtedy religia dopiero wchodziła do szkół. Nie spotkały mnie żadne nieprzyjemności z powodu nieuczęszczania na ten przedmiot – opowiada.
Jeśli chodzi o polską tolerancję, to zauważa jednak zmianę na minus w ostatnim czasie.
– Kiedyś, gdy ktoś miał inne zdanie, istniało pole do rozmowy. Można było coś przedyskutować, ktoś może i ostatecznie został przy swoim punkcie widzenia, ale się zastanowił. Teraz już nie ma dyskusji - uważa Yamen.
– Mówi się, że migranci są źli i kropka. Uchodźcy są źli i kropka. Islam jest zły i kropka. Uważam, że to wynika z czegoś większego, czegoś, co przez lata w Polsce rosło. Nie byłoby tych haseł o nieprzyjmowaniu "ani jednego więcej", gdyby sztaby polityczne nie wiedziały, że to dobry moment i że te słowa trafią na podatny gruntu — podkreśla.
Kampania wyborcza sprawia, że w temacie migrantów pojawia się wiele niedomówień, krzywdzących uproszczeń czy zwyczajnych kłamstw, a to z kolei powoduje zmianę nastrojów w kraju.
– Pracodawcy dostrzegają zagrożenia bardziej na podstawie obserwacji tego, co dzieje się w innych europejskich krajach, które przeżywały fale migracyjne. Kampania wyborcza i związane z nią referendum tylko podsyca te emocje. Dlatego jest nam potrzebna społeczna debata i sformułowanie elementów polityki migracyjnej. Wybory rządzą się skrótami myślowymi i służą raczej do obiecywania lub zastraszania, a nie rozwiązywania rzeczywistych problemów – wskazuje Rafał Dutkiewicz.
Lubna uzupełnia, że politycy dają społeczeństwu zielone światło na wyzwiska i pokazywanie, że imigranci są "gorszym sortem".
– Dzieje się tak, mimo że człowiek pracuje tutaj, płaci podatki, uczciwie zarabia. Znam wielu obcokrajowców, którzy bardzo dużo dali Polsce.
Weronika Szkwarek, dziennikarka money.pl