W czwartek we Francji zaczął się strajk generalny, który sparaliżował tamtejsze drogi. Zapowiedziały go słynne żółte kamizelki z silnym wsparciem drogowców, śmieciarzy, nauczycieli, policji, opozycji, transportowców i niemal wszystkich związków zawodowych. To kolejna odsłona protestów przeciwko reformie systemu emerytalnego, który chce przeforsować francuski rząd.
Komunikacyjny horror zaczął się w czwartek od wstrzymanych kursów prawie wszystkich pociągów TGV i 50 proc. składów Eurostar, samolotów Air France na liniach krajowych, metra i autobusów. Potem pojawiły się informacje o blokowanych drogach.
Jak już informowaliśmy, najgorzej było na autostradzie A26. Kluczowa arteria w północnej Francji w ciągu tras europejskich E15 i E17, prowadząca do tunelu pod kanałem La Manche, była blokowana praktycznie cały dzień.
W miejscowości Ennery przy niemieckiej granicy płonęły barykady, zablokowany był również ruch w pobliżu Paryża, Metz, Lille i innych 245 miastach Francji. W stolicy najbardziej agresywni demonstranci zgromadzili się w centrum miasta, na Placu Republiki. Ustawili barykady i podpalili je. W policję rzucali racami i kamieniami. Policja aresztowała 41 osób, a ponad 9 tys. zatrzymała do kontroli.
Najgorszy scenariusz
Kierowcy polskich ciężarówek, z którymi rozmawialiśmy w czwartek, mówili o godzinach w korkach i blokadach. Najgorsza była niepewność. Strajk jest bezterminowy, więc nikt nie wie, kiedy wrócą do domu.
- Najgorszy scenariusz to zablokowane auto, które straci możliwość załadowania i musi czekać na kolejny ładunek z danego kraju. Nagle z dwóch dni poza domem może się zrobić pięć albo i sześć. My jednak staramy się do tego nie dopuszczać. Prognozujemy tego typu rzeczy i jesteśmy mocno technologicznie rozwinięci. 30 proc. naszych pracowników to informatycy. Możemy np. zaplanować trasę na 10 różnych sposobów i możemy omijać takie przeszkody czy nawet całe kraje. I wszystko to na bieżąco - komentuje money.pl Adam Aszyk, prezes firmy logistycznej Adar.
Firma, której jest szefem, dysponuje ponad 400 ciągnikami z naczepami. Ciężarówki głównie jeżdżą po Europie. Pojazdy wracają do kraju na serwis i zmianę kierowców. Choć aż 130 ciężarówek jest teraz we Francji, doszło tylko do 8 incydentów, które opóźniły transport.
Blokady udało się ominąć, bo trasę podpowiadają w tej firmie algorytmy. Ale w transporcie tradycyjnym, kiedy trasę wybiera kierowca, straty są większe.
Nadzwyczajne okoliczności
- Kluczowa jest znajomość tras. Jesteśmy w stanie tak wyznaczać drogę, by korzystać z dróg przejezdnych i z najmniejszym obciążeniem ruchu. To przydaje się na co dzień, a podczas paraliżu komunikacyjnego, z jakim mamy do czynienia we Francji, jeszcze bardziej - dodaje Aszyk.
Poniższa mapa z wewnętrznego systemu analizy sytuacji rynku firmy Adar pokazuje, jak trudna to sztuka. Czerwonymi prostokątami zaznaczone są problematyczne miejsca.
Na szczęście klienci polskich firm we Francji już wcześniej wiedzieli, co się będzie działo na drogach od 5 grudnia. Oczywiście mogą nakładać kary za niedowiezienie towaru, ale przy dobrze skonstruowanej umowie firma transportowa jest chroniona zapisem o nadzwyczajnych okolicznościach.
- Nie zmienia to jednak faktu, że im więcej czasu dana ciężarówka stoi, tym większe koszty oznacza to dla firmy. Trzeba zapłacić kierowcy, a w tym czasie nie jest realizowany żaden kontrakt. To kosztuje. Oceniamy, że tylko te dwa dni dla polskich firm spedycyjnych oznaczają ok. 1 mln euro (4,3 mln zł - przyp. red.) straty, a dla całej branży na kontynencie nawet 3 razy więcej - mówi Adam Aszyk.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl