O strajku włoskim nauczyciele mówią od początku października. W czasie akcji protestacyjnej mają powstrzymać się od wszystkich dodatkowych zajęć, do których nie zmusza ich statut i Karta Nauczyciela. Chodzi przede wszystkim o wycieczki, zajęcia pozalekcyjne czy porządkowanie klas.
Latem zeszłego roku na tę formę protestu zdecydowali się policjanci, którzy deklarowali, że nie będą wystawiać mandatów, a jedynie pouczać. Zgłaszali też pisemne wątpliwości co do stanu technicznego pojazdów służbowych i odmawiali pracy wysłużonymi pojazdami.
W 2012 roku w ten sam sposób o swoje prawa walczyli celnicy, którzy zatrzymywali i dokładnie kontrolowali wszystkie samochody, przekraczające granice. Dwie godziny takiego protestu spowodowały gigantyczne kolejki przy przejściach granicznych.
Z taką formą protestu trzeba jednak uważać, bo w skrajnych przypadkach pracodawca może uznać ją za działanie na szkodę firmy.
Jakby strajk
Przede wszystkim tzw. strajk włoski to nazwa zwyczajowa. W polskich przepisach takiego określenia nie ma, a to, co prawo nazywa "strajkiem" polega na powstrzymaniu się od pracy.
W przypadku strajku włoskiego pracy się nie przerywa. Pracuje się za to wolniej i przesadnie skrupulatnie, co może sparaliżować firmę. Z tego powodu pracownika można oskarżyć o działanie na niekorzyść pracodawcy.
- Bardzo obrazowy jest przykład pracowników supermarketu, którzy protestując w ten sposób, wolniej wykładają towar na półki, wolniej obsługują klientów przy kasie, tworzą się kolejki, przez co klienci są niezadowoleni, nie przychodzą na zakupy i pracodawca traci - mówi dr Izabela Florczak, Katedry Prawa Pracy Uniwersytetu Łódzkiego. - Pracodawca musiałby jednak udowodnić, że pracownik faktycznie wolniej pracuje. A nie może być też tak, że pracodawca nakazuje pracownikowi jak szybko ma wykładać towar. Pewne zadania przez pracownika muszą być wykonane w ciągu 8 godzin pracy i teraz pytanie, czy pracownik je wykonał czy nie i jaka była tego przyczyna.
Zgodnie z zapisami Kodeksu pracy "pracownik jest obowiązany wykonywać pracę sumiennie i starannie".
- Pytanie, czy pracownik przystępujący do strajku włoskiego wykonuje tę pracę sumiennie i starannie? Sumiennie może i tak, ale staranność nie wymaga dokładnego oglądania każdego towaru, który wykłada się na półkę - mówi dr Izabela Florczak. - W tym przypadku, pracodawca może zarzucić pracownikowi, że nie wykonuje swoich obowiązków tak, jak go do tego obliguje Kodeks pracy, a to może rodzić konsekwencje.
Co grozi protestującemu
Ponieważ termin strajk włoski w polskim prawie nie istnieje, pracownicy którzy do niego przystępują, nie są w żaden sposób chronieni, jak np. ci, którzy prowadzą legalny strajk polegający na powstrzymaniu się od pracy.
Do podjęcia takiego protestu nie jest wymagane referendum strajkowe czy wejście w spór zbiorowy z pracodawcą. I to, że nauczyciele cały czas w takich sporach są, nie będzie miało żadnego znaczenia.
- Nie jest to akcja usankcjonowana prawnie, więc przepisy ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych nie mają żadnego zastosowania - mówi dr Izabela Florczak. - Tak samo byłoby, gdyby pracownicy umówili się, że w jeden konkretny dzień przychodzą do pracy w czerwonych koszulkach, żeby coś zamanifestować.
Jeśli pracodawca udowodni pracownikowi działanie na szkodę firmy lub niesumienną i niestaranną pracę, konsekwencje mogą być różne. Od kar porządkowych, po zwolnienie dyscyplinarne.
Takie przypadki zdarzają się jednak bardzo rzadko.
- Nie znam przykładu strajku tego typu, który zakończyłby się karą. Myślę, że to są skrajne przypadki - mówi dr Izabela Florczak. - Mimo wszystko taka zbiorowa akcja pracowników - czy przewidziana prawem, czy nie - powinna dać pracodawcy jasny sygnał, że dzieje się coś złego i to jest dobry moment żeby usiąść do stołu i porozmawiać. Nakładanie kar może być przeciwskuteczne.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl