Miasto stołeczne liczy jeszcze straty spowodowane przez uczestników tegorocznego Marszu Niepodległości. Wiadomo, że będzie to przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. Rachunek strat obejmuje wyrwane słupki i kostkę brukową, zniszczoną stację Veturilo i podpalone drzwi miejskiego urzędu.
- Dokładną skalę zniszczeń poznamy za kilka dni. Służby drogowe m.st. Warszawy wciąż przeprowadzają inwentaryzację miejskiej infrastruktury. Równocześnie trwają analizy prawne, które pozwolą ustalić, czy miasto będzie mogło odzyskać środki, które zostaną poniesione na rzecz naprawy szkód - mówi money.pl Karolina Gałecka, rzecznik prasowa warszawskiego urzędu miasta.
To straty samej stolicy, do tego dochodzi podpalenie prywatnego lokalu, a także uszkodzenia w Muzeum Narodowym w Warszawie – uczestnicy marszu rzucali w nie m.in. elektrycznymi hulajnogami.
Strat nie poniósł za to Empik, pod którym odbyła się "regularna bitwa" (to określenie z policyjnego komunikatu) chuliganów z policją. Biuro prasowe sieci poinformowało money.pl o tym, że salon Empiku nie ucierpiał podczas tych wydarzeń.
Czy poszkodowane podmioty mają jakąś szansę na rekompensatę strat od swojego ubezpieczyciela? Nie jest to jednoznaczne.
- Wszystko zależy od zakresu ochrony ubezpieczeniowej. Co do zasady standardowe umowy ubezpieczenia - np. mieszkania - obejmują ryzyko pożaru. Zawierają jednak wyłączenia, które często obejmują właśnie szkody wywołane czynnikiem ludzkim, takim jak zamieszki czy rozruchy społeczne, których definicje są zawarte w umowach. Należy mieć na uwadze, że te definicje mogą się różnić pomiędzy poszczególnymi umowami - komentuje mec. Marlena Bednarz, radca prawny w kancelarii Chałas i Wspólnicy.
- Należy pamiętać, że ogólne warunki umów ubezpieczenia poszczególnych "produktów" ubezpieczeniowych mogą zawierać klauzule, które wyłączają odpowiedzialność ubezpieczyciela w przypadku zniszczeń dokonanych na skutek strajków, zamieszek, aktów terrorystycznych. Takie stanowisko przyjmowali ubezpieczyciele w sytuacji np. zniszczenia samochodów przez uczestników marszów, zgromadzeń. Każda sytuacja wymaga odrębnej analizy i będzie ostatecznie oceniana przez sąd - mówi money.pl mec. Elżbieta Buczek z kancelarii Dubois i wspólnicy.
A co jeśli miasto, firmy czy poszkodowane osoby nie były ubezpieczone od tego typu zdarzeń? Tu sytuacja jest jeszcze trudniejsza. Miasto nie wyraziło zgody na zgromadzenie, więc trudno będzie pozwać np. organizatora.
Zdaniem mec. Bednarz konieczne będzie wykazanie przez poszkodowanego szkody (i jej wysokości), osoby odpowiedzialnej za szkodę oraz związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy szkodą a działaniem osoby odpowiedzialnej za nią.
- Jak najbardziej możliwe jest pociągnięcie do odpowiedzialności sprawcy szkody. Do rozważenia pozostawałoby ustalenie możliwości pociągnięcia do odpowiedzialności innych osób, np. organizatora lub policji - mówi mec. Bednarz.
Może to zrobić zarówno osoba poszkodowana, jak i firma ubezpieczeniowa, która wypłaciła odszkodowanie. - W przypadku wypłacenia odszkodowania firma ubezpieczeniowa może dochodzić swoich praw na zasadzie roszczenia zwrotnego (regresu) - wyjaśnia mec. Elżbieta Buczek.
W takim przypadku ubezpieczyciel wchodzi w rolę poszkodowanego i przejmuje prawo do roszczenia w takim kształcie, w jakim przysługiwało poszkodowanemu.
Czy można pozwać organizatora wydarzenia?
Mec. Bednarz przypomina, że na zgromadzenie w stolicy nie wyrażono zgody. Aby pociągnąć organizatorów do odpowiedzialności odszkodowawczej, trzeba byłoby wykazać, iż nawoływali oni do dokonywania zniszczeń podczas zgromadzenia lub nie dochowali należytej staranności.
- Moim zdaniem to niezwykle trudne - mówi mec. Bednarz. Dodaje, że w przypadku ewentualnego pociągnięcia do odpowiedzialności policji koniecznym byłoby wykazanie, że policja nie podjęła wszystkich możliwych i adekwatnych środków celem uniemożliwienia zgromadzenia. Czyli, że szkoda powstała na skutek ewidentnych zaniedbań policji.
Potwierdza to mec. Buczek. Przypomina, że organizator oraz przewodniczący są obowiązani do zapewnienia przebiegu zgromadzenia zgodnie z przepisami prawa i w taki sposób, aby zapobiec powstaniu szkód z winy uczestników.
Ale jednocześnie Trybunał Konstytucyjny uznał za zgodny z Konstytucją przepis ustawy o zgromadzeniach, w którym zapisano, że przewodniczący zgromadzenia nie ponosi odpowiedzialności majątkowej za szkody powstałe z winy uczestników zgromadzenia.
Trybunał Konstytucyjny również w wyroku z 10 listopada 2004 r., sygn. akr Kp 1/04, wskazał, że przerzucenie na organizatora ciężaru odpowiedzialności praktycznie za każdą szkodę wywołaną przez uczestnika zgromadzenia wykracza istotnie poza przyjęty zakres ryzyka odszkodowawczego.
- A zatem odpowiedzialnością należy obarczyć osoby, które dokonały zniszczeń. Osoby poszkodowane, jako właściciele zniszczonego przez uczestników mienia mają prawo dochodzić na zasadach ogólnych pokrycia kosztów szkód wyrządzonych przez uczestników marszu, którzy dokonali zniszczeń. Sprawa ze względu na ustalenie materiału dowodowego i wskazanie osób odpowiedzialnych może być skomplikowana i trwać nawet kilka lat - tłumaczy mec. Elżbieta Buczek.
Dodaje, że to na poszkodowanym spoczywa w takim przypadku ciężar dowodowy - więc to on musi wykazać stratę, określić jak do niej doszło i wskazać odpowiedzialnych.
Organizatorzy marszu nigdy nie płacili za straty
Do tej pory tylko raz władze Warszawy zapowiadały wystąpienie do organizatorów o rekompensatę strat wyrządzonych przez uczestników Marszu Niepodległości. Było to w 2013 roku, za czasów prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz. Wtedy rachunek strat opiewał na 120 tysięcy złotych: 6 tys. za zniszczoną infrastrukturę drogową, 70 tys. za spaloną tęczę i 40 tys. za sprzątanie.
- Nie dostaliśmy żadnego pozwu - twierdzi z rozmowie z money.pl Damian Kita, rzecznik Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Dodaje, że organizatorzy tego wydarzenia nigdy nie zostali pozwani bądź zmuszeni do wypłaty odszkodowań. Jego zdaniem za obecną sytuację odpowiada warszawski ratusz i policja, która uniemożliwiła dojazd uczestnikom.
Również Konrad Dulkiewicz, szef Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych nie przypomina sobie, by organizatorzy marszu musieli kiedykolwiek pokryć rachunek za straty spowodowane przez uczestników lub - jak mówi Damian Kita - prowokatorów.
Do tej pory straty po marszach niepodległości pokrywała po prostu Warszawa z pieniędzy mieszkańców. A w jednym przypadku - za spaloną budkę oraz inne szkody na terenie ambasady zapłaciliśmy Rosji - 11 tys. dol. zapłacił skarb państwa, czyli podatnicy.