Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wczoraj mówił o narodowym czempionie. Dziś już uważa, że Orlen to "g**no, które śmierdziało od czasów WSI i wszystkich innych służb". Wczoraj walczył o każdy kolejny dzień na stanowisku szefa paliwowego giganta. Dziś dziękuje Bogu, że już nie jest prezesem Orlenu. Wczoraj opowiadał, jak to własnymi rękoma tworzył potęgę firmy. Dziś uważa, że sukcesy to jego zasługi, ale już potknięcia, nieprawidłowości i przekręty to wina wszystkich dookoła, tylko nie jego samego.
Taki obraz samego siebie kreśli Daniel Obajtek w wywiadzie, którego udzielił moim redakcyjnym kolegom – Damianowi Szymańskiemu i Michałowi Wąsowskiemu. Były prezes Orlenu, zderzony z niewygodnymi faktami przez dociekliwych dziennikarzy, usiłuje wmówić nam wszystkim zupełne banialuki, w które uwierzyć mogą jedynie najtwardsi wyznawcy supermenedżera Obajtka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zastraszany cudotwórca
Daniel Obajtek rozmowę z money.pl zaczyna od utyskiwań na to, jak jest zastraszany przez nową władzę. Służby przeszukują, co się da, wchodzą do znajomych Obajtka. Ogólnie: atmosfera grozy. I taki los spotkał tak zasłużonego dla Polski menedżera. Co więcej, w Orlenie trwają audyty, które – jak uważa Obajtek – uniemożliwiają normalną pracę. – No nikt w tej spółce nie będzie chciał podejmować żadnych decyzji. Ludzie chcą pracować, a nie bać się podejmować decyzje – zauważa były prezes Orlenu.
Nie zauważa tego (co słusznie wytknęli mu moi redakcyjni koledzy), że w 2016 r. Prawo i Sprawiedliwość, którego członkiem jest Daniel Obajtek, robiło dokładnie to samo - audytowało spółki, szukało nieprawidłowości.
Ba, usiłowano wyciągać konsekwencje, między innymi poprzez wyciąganie nad ranem z domów, byłych menedżerów państwowych podmiotów, którzy nimi zarządzali za czasów koalicji rządowej PO-PSL.
Daniel Obajtek nie zauważa też tego, że w atmosferze zastraszania – prawdziwej bądź urojonej – powinien czuć się jak ryba w wodzie. Któż bowiem zastraszał niezależnych dziennikarzy, którzy opisywali karierę Obajtka, od czasów zarządzania Pcimiem, po czasy zarządzania Orlenem?
Czy to przypadkiem nie Daniel Obajtek oskarżył Pawła Figurskiego, dziennikarza Wirtualnej Polski oraz Jarosława Sidorowicza, "Gazety Wyborczej", z art. 212 Kodeksu karnego za tekst o milionowym rabacie dla Obajtka przy zakupie apartamentu w Warszawie (sąd pierwszej instancji umorzył postępowanie)?
Czy to nie Daniel Obajtek wykorzystywał wpływ, mniejszy lub większy, na to, by prokuratura zależna od Zbigniewa Ziobry, będącego w tej samej ekipie politycznej co Obajtek, nękała dziennikarzy piszących o majątku szefa Orlenu?
Czy to nie prawnicy Obajtka wysyłali dziesiątki pism do redakcji, które pisały o wątpliwościach związanych z działalnością prezesa paliwowego giganta?
Jeśli ktoś tworzył atmosferę zastraszania, to był to pan, panie Danielu. I zastraszał pan ludzi tylko dlatego, że źle się panu czytało teksty na swój temat, mimo że nie były one nieprawdziwe.
Tajemnica uśmiechu
Warto zwrócić uwagę na to, że Daniel Obajtek na wiele pytań nie chce odpowiadać. Moi redakcyjni koledzy pytają go o niektóre kwestie po kilka razy, a on cały czas albo odpowiada na niezadane pytania, albo omija clou sprawy. Przykład? Obajtek jest pytany o słowa Borysa Budki, ministra aktywów państwowych, o tym, że prezes Orlenu ze służbowej karty opłacał nawet dentystę. Pojawia się więc pytanie – trochę złośliwe, przyznaję – czy śnieżnobiały uśmiech Obajtka to na koszt Orlenu. Czego się dowiadujemy z odpowiedzi?
Orlen gwarantował mi pakiet medyczny, z którego korzystałem, tak jak korzystało też wielu pracowników koncernu. Za wszystkie inne usługi, o których w mediach donosił szef MAP, zapłaciłem z własnych pieniędzy. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale oczywiście 'aferę' zawsze łatwo nakręcić i niestety, część ludzi to kupi – peroruje Obajtek.
No dobrze, panie Danielu, ale tak konkretnie: zrzucaliśmy się na pańskie zęby, czy nie? Jeśli tak, to przecież nie krytykuję. Prezes narodowego czempiona, multienergetycznego koncernu będącego wizytówką Polski w Europie, musi mieć ładny uśmiech.
G**no, nie Orlen
A, nie, przepraszam. Z tym narodowym czempionem i koncernem będącym powodem do dumy w Europie, to przesadziłem. Przez pomyłkę przeczytałem, panie Danielu, pańskie stare wypowiedzi. W najnowszej Orlen to już nie wizytówka, nie duma, nie czempion. Orlen to g**no, na dodatek przesiąknięte służbami. To – jak mówi Obajtek – piekło, w którym wytrzymał sześć lat. Ledwo, ale wytrzymał.
– Gdybym w tamtym czasie miał tę wiedzę, którą mam dzisiaj i która jest niebezpieczną wiedzą pod względem mojego życia, to tych parę lat temu nie zgodziłbym się być prezesem Orlenu – spostrzega Daniel Obajtek.
Trudno jednak nie spostrzec – moi redakcyjni koledzy oczywiście spostrzegli, kontrując rozmówcę – że prezes tak się męczył, tak miał dość, a choć zapowiadał, że po zmianie władzy sam odejdzie ze spółki, bo ma swój honor, to kurczowo trzymał się stanowiska najdłużej, jak się dało. Brakowało tylko tego, by się przykuł do kaloryfera. Skąd więc u pana, panie Danielu, taka skłonność do masochizmu? Przecież nie dla pieniędzy, nie dla odprawy, to źli ludzie tak o panu mówili, ale pan taki na pewno nie jest.
Wyznanie o awariach
Niesamowity jest wątek dotyczący cen paliw na stacjach Orlenu przed wyborami. Gdyby ktoś nie pamiętał, było tanio, zaskakująco tanio. Tak tanio, że Orlen dopłacał do tego, żeby ludzie mogli zatankować. Wiadomo, z pustym bakiem do lokalu wyborczego się nie dojedzie. Było aż tak tanio, że w całej Polsce psuły się dystrybutory na stacjach paliw. Co stacja, to awaria.
Oczywiście, żadnych awarii nie było. I Daniel Obajtek to właściwie w rozmowie z money.pl przyznaje.
– Niech pan wywiesi kartkę, że brakuje paliwa. To dopiero by się zaczęło – powiedział Obajtek do jednego z moich redakcyjnych kolegów.
Wyszło więc trochę jak w starym żarcie, parafrazując:
– Nie boi się pan, że ludzie się dowiedzą, że ich okłamaliście z tymi awariami dystrybutorów?
– Właśnie się pan dowiedział, i co z tego?
Nic nie wiedział, nic nie słyszał
Niesamowity jest też wątek odpisu na 1,6 mld zł i spółki OTS. Przypomnijmy, w największym skrócie jedna ze spółek Orlenu zamówiła ropę i produkty ropopochodne, nie zabezpieczyła właściwie transakcji, przez co powstała strata w wysokości – bagatela – 1,6 mld zł. Na stanowisko prezesa spółki od felernej transakcji zatrudniono zaś człowieka, przed którym Orlen ostrzegała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Co na to wszystko Daniel Obajtek? Streszczając długą nowomowę do meritum: ano nic.
O niczym nie wiedział, nie podejmował żadnych decyzji, a w biznesie bywa różnie - raz lepiej, raz gorzej. Opinie służb specjalnych – przypominam: tych służb kontrolowanych przez partyjnych kolegów Daniela Obajtka – były zaś niewiele warte, często błędne.
A, zapomniałem o jednym konkrecie. To nieprawda, że zakup ropy, której nie ma, nie był właściwie zabezpieczony. Był. Zabezpieczeniem była sama umowa, z której – jak rozumiem słowa byłego prezesa Orlenu – wynikało, że my dajemy kasę, a oni powinni dać ropę. Niefart polega na tym, że zabezpieczenie okazało się felerne, bo my kasę daliśmy, a oni ropy nie dali.
Tak w ogóle zaś wszystko jest winą nowego zarządu. Zbyt szybko pozbył się poprzednich menedżerów. Gdyby oni dalej kierowali spółką OTS, na pewno wszystko by się poukładało.
Siedem szczęść, jedno nieszczęście
Mógłbym tak jeszcze długo, bo każde zdanie Daniela Obajtka można by skomentować kolejnymi dwoma. Pozwólcie, że zamiast tego coś wam polecę. Tym czymś jest książka Pawła Figurskiego i Jarosława Sidorowicza pod tytułem "Siedem szczęść Daniela Obajtka. Biografia".
Figurski i Sidorowicz piszą, że Obajtek to człowiek od rzeczy niemożliwych, cud poganiał cud. Cytują Jarosława Kaczyńskiego, który mówił, że "Mamy w Polsce takiego niezwykłego człowieka. Nazywa się Daniel Obajtek. Zanim został szefem jednego i drugiego koncernu, był wójtem gminy Pcim. Otóż on w tej gminie dokonywał cudów".
Faktycznie, to rzeczywiście cud – piszą Figurski i Sidorowicz – że technik weterynarii, który był dwukrotnie wyrzucany ze szkoły – i przywracany przez właściwy urząd, po zdobyciu średniego wykształcenia tak szybko zrobił karierę w Elektroplaście.
To cud, że posądzany o działania na szkodę rodzinnej firmy i przyjęcie łapówki, czego jednak sądowi nie było dane rozstrzygnąć, bo po dojściu do władzy przez Prawo i Sprawiedliwość zmieniono przepisy, objął stanowisko urzędnika państwowego.
To cud, że człowiek, który otarł się o kontakty z grupą przestępczą, był jednym z najbardziej zaufanych ludzi partii rządzącej.
Cud poganiał cud, a szczęściom Daniela Obajtka nie było końca. Ale wszystko ma swój kres. Tym kresem – jeśli wierzyć samemu Obajtkowi – było objęcie posady prezesa Orlenu i męczenie się przez sześć lat za skromne kilkanaście milionów złotych.
Aż żal człowieka.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski