Po wtorkowej zapowiedzi premiera Donalda Tuska, że po wyborach nastąpi rekonstrukcja rządu, której efektem będzie "jeden z najmniejszych rządów w Europie", w koalicji ruszyły dyskusje, jak ten efekt osiągnąć. Na razie jednak to bardzo wstępne koncepcje, bo liderzy koalicji nawet nie rozpoczęli konsultacji w tej sprawie.
- Nie było żadnej rozmowy na temat rekonstrukcji rządu - potwierdza ważny polityk koalicji. Potwierdza to kolejny wysoki rangą polityk koalicyjny. - Zmiany tego typu oznaczają renegocjację umowy koalicyjnej, więc do czasu wyborów prezydenckich nikt nie ma na to ochoty - słyszymy.
Z kolei jeden z rządowych rozmówców sugeruje, że premier może nawet nie ogłaszałby teraz rekonstrukcji, która odbędzie się dopiero za kilka miesięcy, gdyby nie to, że zaczęli o niej mówić koalicjanci. - Krzysztof Gawkowski pierwszy coś powiedział, swoje dołożył Kosiniak-Kamysz, to premier postanowił ich przelicytować - tłumaczy.
Choć więc mowa o bardzo wstępnym etapie, to już słyszymy o wariantach planowanych zmian w strukturze rządu (w mniejszym stopniu o personaliach). Z naszych rozmów wynika, że głównym celem rekonstrukcji może być kwestia stworzenia dużego, silnie umocowanego resortu odpowiedzialnego za gospodarkę. Dzisiejszy układ - jak słyszymy - jest dysfunkcyjny i konfliktogenny. Swoje do powiedzenia w tym temacie ma resort rozwoju Krzysztofa Paszyka (PSL), resort funduszy Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz (Polska 2050) i resort przemysłu Marzeny Czarneckiej (kojarzonej z KO).
Trzy warianty na resort gospodarczy
W jaki sposób zamieszać w tym kotle, by wyszedł z tego superresort gospodarczy? Na dziś słyszymy o kilku wariantach. Pierwszy zakłada połączenie Ministerstwa Rozwoju i Technologii (MRiT) z Ministerstwem Infrastruktury. Zaletą takiego rozwiązania jest to, że wszystko odbyłoby się w gronie ludowców (oboma resortami rządzą ich przedstawiciele), więc uniknięto by koalicyjnych napięć o to, kto ma zarządzać nowym ministerstwem.
Drugi wariant jest potencjalnie bardziej konfliktowy, bo zakłada połączenie MRiT z Ministerstwem Funduszy i Polityki Regionalnej (MFiPR). Tu, jak wynika z naszych rozmów, przedstawiciele obu resortów nie mieliby z tym problemu, ale pod warunkiem, że to oni będą przejmować drugi resort, a nie że sami będą przejmowani. - Prawdą jest, że jak to było Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju, to działało bardzo dobrze. Teraz ten rząd cierpi na rozproszenie polityki gospodarczej - stwierdza rozmówca z jednego z tych resortów.
Trzeci wariant mówi o likwidacji MFiPR i włączeniu go albo do resortu finansów Andrzeja Domańskiego, albo do MRiT - tyle że w obu opcjach oznacza to stratę dla Polski 2050.
Resort funduszy liczy 1300 osób, podczas gdy w resorcie rozwoju często miewają braki w samym kierownictwie. Likwidacja MFiPR na ostatniej prostej wdrażania KPO nie byłaby, delikatnie mówiąc, rozsądnym pomysłem - słyszymy w resorcie funduszy.
Inna sprawa, że samego Andrzeja Domańskiego, jak słyszymy, przy ewentualnym wchłanianiu kompetencji innych resortów, bardziej miałyby interesować kwestie rozwojowe niż bezpośrednio związane z wdrażaniem i rozliczaniem funduszy europejskich. Pytanie też, jak zaznacza inny rozmówca zbliżony do rządu, jak na ewentualne włączenie MFiPR do MF zapatrywałaby się Komisja Europejska. - Zdaniem niektórych mogłoby nie być na to zielonego światła ze strony Brukseli. MFiPR jest dziś tzw. instytucją zarządzającą, jeśli chodzi o wdrażanie środków europejskich w Polsce - wskazuje.
O opinię na temat optymalnego modelu resortu gospodarczego pytamy Jerzego Kwiecińskiego, ministra inwestycji i rozwoju w rządzie PiS. - Po pierwsze, obecny rząd nie ma strategii rozwoju państwa, ani średnio-, ani długookresowej. Wiem, że dopiero pracują nad tym w MFiPR, ale wciąż czekamy na efekty. A taki dokument to podstawa działań w zakresie gospodarki. Gdy PiS przestał się skupiać na realizacji Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR), w jakiejś mierze mogło przełożyć się to na jego porażkę wyborczą - wskazuje Jerzy Kwieciński.
Po drugie, zdaniem Kwiecińskiego ktoś musi zajmować się koordynacją działań, a w tym kontekście najgorsza jest resortowość.
Do takiej koordynacji najbardziej predestynowany jest resort funduszy i polityki regionalnej. Można sobie jednak wyobrazić, że oba te resorty - MFiPR i MRiT - zostaną połączone. Takie rozwiązanie było za czasów pierwszego rządu PiS, gdy Mateusz Morawiecki został wicepremierem odpowiedzialnym za gospodarkę i jednocześnie odpowiadał za fundusze, a ja byłem jego pierwszym zastępcą i stałym członkiem Rady Ministrów. Następnie, gdy Mateusz Morawiecki został premierem, ja zostałem ministrem inwestycji i rozwoju, pod którego podłączono jeszcze budownictwo. Pytanie tylko, czy przy dzisiejszym układzie koalicyjnym takie rozwiązania byłyby w ogóle możliwe - zastanawia się Jerzy Kwieciński.
Po trzecie, jego zdaniem dobrze by było, by za gospodarkę odpowiadał ktoś, kto będzie silnie umocowany, np. w randze wicepremiera.
Resort energetyczny na nowo
Kolejna duża zmiana, będąca skutkiem rekonstrukcji, miałaby dotyczyć obszaru energetyki. Wszyscy nasi rozmówcy z koalicji są zgodni - resort przemysłu, ulokowany w Katowicach - jest "nieudanym eksperymentem". - W praktyce to ministerstwo górników - narzeka polityk Polski 2050. Inny rozmówca, zbliżony do rządu, dodaje: - Temu resortowi brakuje ludzi i narzędzi, mimo że ma problematyczny sektor pod sobą.
Część naszych rozmówców ocenia, że należy to ministerstwo wzmocnić. - Można stworzyć Ministerstwo Transformacji Energetycznej i dołączyć do niego niektóre departamenty z obecnego Ministerstwa Klimatu - wskazuje jeden z ludowców. Z kolei polityk KO poszedłby jeszcze dalej. - Ja połączyłbym resort klimatu z resortem przemysłu i resortem aktywów państwowych - mówi. Ale słyszymy też głosy sceptyczne. - Resort aktywów mógłby mieć tu momentami konflikty interesów jako nadzorca spółek - ocenia jeden z rozmówców.
Michał Hetmański, ekspert z fundacji Instrat, nie ma wątpliwości, że resort przemysłu w dotychczasowej formie nie może funkcjonować.
W obszarze energetyki mamy za dużo ministrów ze zbyt małą odpowiedzialnością. Trzeba więc tę odpowiedzialność jakoś skumulować - mówi Hetmański. - Sam pomysł, by było ministerstwo od przemysłu, był dobry, teraz trzeba wyposażyć je w narzędzia i kompetencje, odpowiednie programy finansowania i urzędników - ocenia.
Zdecyduje koalicyjny układ sił i wybory
Na tym etapie mówi się też, że pewne korekty mogą czekać resorty edukacji i nauki. Możliwe jest ich połączenie. - W takim układzie Barbara Nowacka nie mogłaby być szefem resortu, bo miałaby konflikt interesów, bo była kanclerzem w Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych, uczelni, której współtwórcą i rektorem jest jej ojciec - podkreśla inny rządowy rozmówca. Tyle że o Nowackiej i tak mówi się, że mogłaby przejść do Kancelarii Prezydenta, gdyby wybory wygrał Rafał Trzaskowski.
Członkowie koalicji, z którymi rozmawialiśmy, często podkreślają, że o finalnym kształcie rekonstrukcji zdecyduje wiele czynników, które będą miały miejsce "po drodze". - Pytanie, kto i jak poobijany wyjdzie z kampanii prezydenckiej. Bo będzie mieć jakieś znaczenie, ile dostanie taki Hołownia, ile Biejat itd. Po drodze są jeszcze wybory wewnętrzne władz w Lewicy, potem jeszcze kwestia rotacji marszałka Sejmu, tzn. czy do niej w ogóle dojdzie, czy nie - wylicza nasz rozmówca.
- Pewnie każdy będzie musiał oddać jeden resort i na tym się skończy - przewiduje jeden z ludowców. Inny rozmówca z rządu przyznaje, że układ, w którym w każdym z resortów są wiceministrowie z nadania wszystkich partii koalicyjnych, na dłuższą metę się nie sprawdza. - Czy działa to, że każdy minister ma po ministrze z innej partii i mu hasają na wszystkie możliwe sposoby? No nie działa, bo brakuje zaufania. Ale z drugiej strony, taka jest też istota rządu koalicyjnego - wskazuje.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl