Z inwestowaniem jest jak z turystyką. Można jeździć tylko po Polsce i nigdy nie zobaczyć naprawdę wysokich gór czy ciepłego, lazurowego morza. A można się odważyć i wyjechać trochę dalej. I nigdy tego kroku nie żałować.
– Otwarcie się na atrakcje turystyczne za granicą pokazuje, że różnorodność tego, co można zobaczyć, jest olbrzymia. Z rynkami finansowymi jest tak samo – zauważa Wojciech Bogacki, zarządzający portfelami wielu klas aktywów w mBanku. – W kraju mamy pewien określony typ rynku finansowego. Rodzime akcje i obligacje mają specyficzny profil. Gdy wychodzimy za granicę, to zyskujemy znacznie więcej możliwości.
Polska kropla w światowym morzu
Możliwości, jakie daje inwestowanie za granicą, obrazuje poniższy schemat. Warto mu się przyjrzeć, żeby zrozumieć, jak niewielki fragment rynku inwestycyjnego tworzą polskie instrumenty finansowe i jak kształtuje się ich relacja zysku do ryzyka wobec niektórych tylko aktywów dostępnych za granicą.
Ze schematu wynika jasno, że polskie obligacje swoją zmiennością i poziomem dochodowości nie różniły się zbytnio od części bardziej zachowawczych obligacji amerykańskich. Ale gdy spojrzymy na polskie spółki, to nie dość, że swoją zmiennością (a więc poziomem ryzyka) dorównywały, a nawet przewyższały rynki zagraniczne (amerykańskie, niemieckie, japońskie), to jeszcze były od nich znacznie mniej dochodowe.
Na środkowej części wykresu widać aktywa, które są w miarę stabilne i dość zyskowne, ale nie mają odpowiedników na polskim rynku finansowym. To oznacza, że zamknięty w polskich granicach inwestor po prostu nie może z nich korzystać. O ile nie otworzy się na świat.
– Jedyne, co musimy zrobić, to wyjść poza znany nam rynek lokalny – mówi Kamil Figlarek, manager wydziału produktów inwestycyjnych i emerytalnych mBank. – Mamy jednak zjawisko home-bias, czyli silnego przywiązania do tego, co już znamy, do czego się przyzwyczailiśmy – to jak piosenki, które kiedyś już słyszeliśmy. W inwestycjach przejawia się to tym, że trzymamy lwią część pieniędzy w rodzimych aktywach.
Inwestując za granicą, zmieniamy perspektywę – przechodzimy na poziom wyżej. W Polsce zastanawiamy się np. czy kupować Allegro czy CD Projekt, a za granicą mamy do dyspozycji znacznie więcej, jeśli chodzi o gigantów e-commerce czy gamingu. Inwestujemy w całe rynki, nie tylko akcje niewielu dostępnych w danej branży spółek.
Wreszcie ostatni argument – wielkość rynku. Kapitalizacja wszystkich polskich spółek odpowiada wartości rynkowej… Netflixa. Przy czym nie jest to oczywiście największa spółka, w którą można zainwestować za granicą, jak widać na poniższym porównaniu, przygotowanym przez ekspertów mBanku na koniec ubiegłego roku (a więc wartość tych spółek do dziś znacząco się zwiększyła):
Jak inwestować za granicą?
Podjęliśmy więc decyzję – wychodzimy z kraju i szukamy szans na świecie. Jakie mamy możliwości?
Zacznijmy od zebrania wszystkich dostępnych opcji:
Lewa strona to osoby, które powierzają zarządzanie swoimi pieniędzmi specjalistom i kupują gotowe strategie inwestycyjne. Porównując tego typu rozwiązania na rynku warto jest sprawdzić, oprócz np. kosztów, czy eksperci zarządzający daną strategią inwestują środki klientów również zagranicą.
Prawa strona pokazuje możliwości dla kogoś, kto chce samemu decydować o swoich inwestycjach. W zależności od poziomu zaangażowania i samodzielności mamy więc polskie TFI inwestujące za granicą i zagraniczne fundusze inwestycyjne.
Następnie są ETF-y, czyli fundusze oparte na indeksach i dążące do odwzorowania w portfelu ich składu tak, żeby zmiana wartości portfela odpowiadała zmianie poziomu indeksu.
I wreszcie – bezpośrednio akcje zagranicznych spółek. Dwie ostatnie drogi wymagają posiadania rachunku maklerskiego.
Rynkowi eksperci zawsze zalecają rozpoczęcie przygody z inwestowaniem nie od kupowania konkretnych akcji, ale produktów, które na starcie oferują dywersyfikację inwestycji – czyli funduszy inwestycyjnych. mBank oferuje między innymi gotowe strategie inwestycyjne, mFundusze Dobrze Lokujące, które w łatwy sposób można dobrać do poziomu ryzyka, jaki inwestor jest w stanie zaakceptować.
– Na wstępie powinniśmy podjąć decyzję, jak bardzo zmienna może być nasza inwestycja. Obowiązuję tu prosta zasada: niska zmienność to niższe, ale bardziej przewidywalne wynik. Podczas gdy najbardziej zmienne inwestycje oferują szanse na osiągnięcie naprawdę wysokich stóp zwrotu. – mówi Wojciech Bogacki. – My mamy trzy rozwiązania, mFundusz dla Każdego, który jest najbardziej bezpiecznym rozwiązaniem, mFundusz dla Odważnych, czyli najbardziej ryzykowny i mFundusz dla Aktywnych, który jest czymś pośrodku.
Jeśli jednak ktoś decyduje się na inwestowanie samodzielne i zadaje pytanie – w co warto inwestować? – musi zdawać sobie sprawę z tego, że będzie musiał na to pytanie szukać odpowiedzi przez cały okres inwestowania.
Dzisiaj – w dobie pandemii – świetnie radzą sobie spółki z branży e-commerce czy technologiczne (np. oferujące rozwiązania chmurowe). Jednak wystarczy, by wirus przestał być tak groźny (choćby za sprawą skutecznej szczepionki) i może się okazać, że na szczyt wybiją się inne branże.
– W momencie, kiedy będziemy wychodzić z okresu covidowego układ sił na rynku może się przynajmniej czasowo zmienić – przewiduje Wojciech Bogacki. – Im będziemy bliżej powrotu do normalnej rzeczywistości, tym szybciej nadejdzie moment, by uciec z częścią kapitału z tych tematów, które tak dobrze sobie radzą w czasie pandemii i przejść w stronę bardziej tradycyjnych branż, jak choćby spółki turystyczne czy linie lotnicze. Podejrzewam, że wtedy przemysł klasyczny może mieć swoje pięć minut.
Obligacje? Także na 100 lat
W przypadku obligacji znów zacznijmy od porównania wielkości rynków – tym razem USA i Polski – pod względem wartości rynku obligacji skarbowych oraz dwóch spółek ubezpieczeniowych – światowego lidera AXA i polskiego – PZU:
– Równie istotna (podobnie jak w przypadku akcji) jest różnorodność – zauważa Kamil Figlarek. – Jakie spółki emitują w Polsce obligacje korporacyjne? Głównie większe spółki z udziałem skarbu państwa i grono developerów, tu właściwie nam się kończy polski świat obligacji korporacyjnych. Natomiast za granicą ta forma jest znacznie bardziej popularna i inwestor ma dostęp do obligacji korporacyjnych z bardzo wielu branż.
– W Polsce dostępne są obligacje w skali światowej "krótkie", zapadające w ciągu kilku lat od emisji – dodaje Wojciech Bogacki. – Na przykład polskie obligacje skarbowe mają obecnie średni czas do zapadalności na poziomie 4,2 roku. Natomiast za granicą mamy bardzo wiele obligacji, które z okresem zapadalności rzędu 8, 10, 15 lat, czyli o średnim terminie. Ale mamy też naprawdę długie obligacje – 20-, 30-letnie.
Tu – jako o ciekawostce – można wspomnieć o tegorocznej emisji obligacji austriackich o zapadalności… 100-letniej, czyli takich, których wykup jest planowany na 2120 rok.
Jak wiadomo – długie papiery mają większe ryzyko zmiany ceny na rynku wtórnym. Ta obligacja austriacka, wyemitowana w maju tego roku, w ciągu kilku miesięcy wzrosła o 30 procent. Jednak po ostatnich informacjach o wyniku wyborów w USA i postępie w opracowaniu szczepionki na COVID-19 – cena spadła o 10 procent. Nie znaczy to, że wszystkie obligacje są tak ryzykowne, ale dodatkowo pokazuje to, że za granicą możemy wybierać i takie aktywa, które nie mają swoich odpowiedników w Polsce.
Materiał powstał przy współpracy z mBank