Program 500+, trzynaste emerytury, wielkie inwestycje infrastrukturalne - to wszystko jest finansowane z pieniędzy podatników. Problem w tym, że rok w rok tego typu wydatki (nie tylko polskiego rządu) nie znajdują pełnego pokrycia w dochodach budżetowych. Tym samym jako państwo systematycznie się zadłużamy, pożyczając brakujące pieniądze.
Taka praktyka doprowadziła do tego, że na liczniku długu mamy już prawie 1,2 bln zł. I ta kwota ciągle rośnie. Według wyliczeń Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR), z każdą sekundą - za sprawą m.in. odsetek od wcześniej zaciągniętych zobowiązań - zadłużenie rośnie o blisko 7781 zł.
Gigantyczny skok zadłużenia odnotowujemy za sprawą kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa. M.in. uruchomione przez rząd tarcze antykryzysowe doprowadzą do tego, że deficyt tylko w tym roku przekroczy 109 mld zł. To największa dziura budżetowa w XXI wieku w Polsce.
Nie trzeba czekać do końca roku, by widzieć efekty. Już teraz dotychczasowy przyrost długu państwa (ogółem) można szacować na blisko 200 mld zł. Na koniec ubiegłego roku Ministerstwo Finansów, w zależności od metodologii, szacowało zadłużenie na blisko bilion złotych.
Światowy problem
W długach w związku z kryzysem COVID-19 tonie cały świat. Niemcy również notują dług wyższy o 200 mld, ale w ich przypadku mowa o euro. Dla porównania, zadłużenie rządu naszych południowych sąsiadów z Czech od początku roku wzrosło o kilkanaście miliardów dolarów. Stosunkowo niedużo, ale to znacznie mniejszy kraj.
Tak mocno dotknięte przez koronawirusa kraje jak Włochy czy Hiszpania w osiem miesięcy dopisały odpowiednio około 150 i 200 mld euro długu. Choć to i tak niewiele przy Stanach Zjednoczonych, które w obliczu pandemii zadłużyły się o kolejne 3 bln dolarów.
W tej chwili zadłużenie USA zbliża się do 27 bln dolarów. Co gorsza, jak wynika z prognoz twórców licznika długu "USDebtClock", przy obecnym koszcie pieniądza, w 2024 roku na liczniku może być już prawie 46 bln dolarów. Dług może wtedy być na poziomie blisko 170 proc. PKB USA.
Jeszcze w 2000 roku dług USA w relacji do PKB był poniżej granicy 60 proc., a w 1980 roku nie przekraczał 35 proc.
Bardzo ciekawie wygląda grafika, pokazująca udział poszczególnych krajów w światowym zadłużeniu. Widać, że Amerykanie dominują.
Należy podkreślić, że powyższy wpis na Twitterze jest z lutego i odnosi się do danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego z 2019 roku. Wtedy całe światowe zadłużenie państw szacowano na około 69 bilionów dolarów. Teraz mowa o ponad 78 bilionach. Udział poszczególnych państw jest jednak aktualny.
Długi trzeba spłacać, ale...
Zadłużenie państw przybrało już gigantyczne rozmiary, niewidziane nigdy wcześniej. Przeciętny obywatel wie, że nie spłacając zobowiązań, naraża się na duże problemy i ściganie ze strony firm-wierzycieli czy urzędów. Można więc się zastanawiać, czy takie państwowe długi mogą być kiedyś spłacone?
Eksperci rynkowi pytani przez money.pl raczej nie mają złudzeń i otwarcie sugerują, że liczniki długu nigdy nie zostaną wyzerowane. Wskazują, że inwestorzy zdają sobie z tego sprawę. I nawet mimo dużych kwot, poza pojedynczymi przykładami, do których należy np. Argentyna, długi nie wymknęły się jeszcze spod kontroli.
- Długu się raczej nie spłaca, ale "roluje" się go, czyli zaciąga nowy dług, żeby spłacić stary - opisuje mechanizm prof. Jacek Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego (ALK). Wskazuje, że nawet bankructwo kraju nie oznacza "wyzerowania" długu.
- Porozumienia z wierzycielami polegają na restrukturyzacji, czyli część długu się umarza, a resztę rozkłada na długi okres spłaty. Tak było w Polsce w połowie lat 90-tych z długiem zagranicznym, którego nie obsługiwaliśmy. Porozumienie z Klubem Londyńskim i Paryskim umożliwiło nam powrót na światowy rynek długu - przypomina prof. Tomkiewicz.
Tomasz Bursa, wiceprezes Opti TFI, wskazuje, że możliwe są jedynie próby redukcji długu w relacji do PKB. Zauważa, że Niemcy w ciągu dekady potrafiły zmniejszyć go o blisko 20 pkt. proc. Podobne starania czynili też Czesi.
- Jest to powolny i długotrwały proces, który wymaga ogromnej dyscypliny i wyrzeczeń. Jeżeli jednak świat podążyłby drogą Niemiec lub Czech, to oznaczałoby to konieczność poszukania około 2 pkt. proc. PKB rocznie oszczędności lub podniesienia podatków przez okres około 25-30 lat - ocenia.
- W przypadku Polski byłoby to około 40-50 mld zł rocznie, co oznaczałoby konieczność 10 proc. wzrostu przychodów, głównie podatków, lub podobny spadek wydatków. Jest to nierealne, biorąc pod uwagę także fakt narastającej presji na wydatki emerytalne i starzenie się społeczeństw. To pokolenie już tych długów nie spłaci - nie ma złudzeń Tomasz Bursa.
Masowe zadłużanie się krajów pozostanie więc bez konsekwencji? Ekspert ostrzega, że w długim horyzoncie czasu efektem będzie coraz większa presja na wzrost cen.
Inwestorzy inaczej patrzą na dług
- Inwestorów pożyczających państwu pieniądze tak naprawdę nie interesuje, czy kiedyś one spłacą swoje długi w całości - wskazuje Konrad Białas, główny ekonomista Domu Maklerskiego TMS. Tłumaczy, że wystarczy, by bieżące zobowiązania były spłacane.
- Nikt nie kwestionuje wypłacalności USA i Japonii, ale zupełnie inaczej podchodzi się do gospodarek wschodzących. Stąd nie można wprost oczekiwać, że wysoki deficyt budżetowy Polski będzie traktowany z podobną pobłażliwością jak deficyt USA - zauważa Białas.
- Pandemia stworzyła nadzwyczajne warunki, w których od przejściowego wzrostu zadłużenia ważniejsze jest złagodzenie recesji i uchronienie przed nieodwracalnym ubytkiem PKB. Ale gdy tempo ożywienia zostanie ustabilizowane, surowa ocena polityki fiskalnej powróci. Bardzo ważne, aby do tego czasu polski rząd pokazał plany ograniczenia deficytu, inaczej Polska i polskie aktywa utracą zaufanie inwestorów - ostrzega ekspert TMS.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie