Choć nikt z rządzących nie chce użyć wprost słowa lockdown, to trzeba przyznać, że sanitarne obostrzenia, w których przyjdzie nam funkcjonować od weekendu, łudząco przypominają stan z miesięcy, gdy gospodarka została wrzucona na niższy bieg.
Wśród najważniejszych zmian są m.in. limity dotyczące obecności w barach, restauracjach i sklepach. Tak będzie w rejonach włączonych do stref czerwonych.
Dla wielu placówek oznacza to, że klientów będzie mniej i będą obsługiwani dłużej. Trzeba się też nastawić na to, że część osób - z obawy o własne bezpieczeństwo - sama zrezygnuje z wizyt w restauracjach lub ograniczy wyjścia do sklepu. Spadki obrotów są więc nieuniknione. Problem w tym, że już wiele z tych miejsc zdążyło się zatowarować. Pytanie, co stanie się z nadwyżkami?
Eksperci z organizacji Carbon Brief zauważyli, że wymuszone przez pandemię obostrzenia powodują problemy w funkcjonowaniu łańcucha dostaw. Np. w USA hotele, które zostały zamknięte, musiały anulować dostawy żywności. Z uwagi na różne normy dotyczące opakowań, produkty nie mogły trafić np. do sprzedaży w sklepach, tylko były utylizowane.
Z problemami zetknęli się też producenci mięsa. Zamknięte zakłady oraz mniejsze zapotrzebowanie na mięso sprawiły, że firmy zaczęły masowo ubijać zwierzęta bez wykorzystania ich mięsa na żywność. Za Oceanem rozprawiono się tak z 10 milionami kurczaków i taką samą liczbą świń.
- Nie jesteśmy przyzwyczajeni do braku żywności. Gdy doszło do pierwszej fazy pandemii, ludzie zaczęli robić zapasy. Półki w sklepach były puste. Natomiast nasza nieznajomość terminów ważności czy nieprzyzwyczajenie do planowania zakupów i posiłków sprawiły, że kosze szybko przepełniły się niezjedzoną żywnością - mówi Karolina Woźniak ze startupu z dziedziny żywienia Too Good To Go.
Woźniak dodaje, że pandemia zadziałała w tym kontekście jak dzwonek ostrzegawczy. Ludzie wrócili jednak do starych nawyków. Szacuje się, że w każdej sekundzie na świecie do kosza trafia 51 ton żywności. W naszym kraju co druga osoba przyznaje się do tego, że wyrzuca żywność.
Według ekspertów organizacji Carbon Brief, pandemia uwypukliła tylko systemowe problemy całej gospodarki żywnościowej. Rolnicy i inne podmioty w łańcuchach dostaw żywności mają tylko bardzo wąskie okienka czasowe, w których mogą zbierać, przygotowywać, sprzedawać i przemieszczać żywność. Nawet w normalnych okolicznościach prowadzi to do marnotrawstwa.
Co mogłoby zmienić sytuację? Np. lepszy dostęp do sprzętu przetwórczego, który wydłuża okres przydatności do spożycia, takiego jak chłodnie i suszarnie, a także lepsze warunki przechowywania. Takie działania, które mogłyby ograniczyć marnotrawstwo, a jednocześnie poprawić odporność gospodarki żywieniowej.
Tymczasem zmarnowane jedzenie to zmarnowane pieniądze. Szacuje się, że przeciętna polska rodzina traci w ten sposób ok. 2,5 tys. zł rocznie. Na tym nie koniec. Aby wyprodukować żywność, potrzebna jest też praca ludzi i zasoby energetyczne. Aż 8-10 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych ma swoje źródło w zmarnowanym jedzeniu. Gdyby wyrzucone jedzenie było krajem, byłoby trzecim co do wielkości emitentem CO2, zaraz po Chinach i USA.