Mateusz Morawiecki wraz z polską delegacją w Brukseli ponieśli fiasko w sprawie zmian w EU ETS. Z doniesień mediów wynika, że Polska i Czechy nie zgodziły się na przyjęcie wspólnych konkluzji dotyczących energetyki. Spór dotyczył przede wszystkim spekulacji w systemie handlu emisjami oraz uznania atomu za "zieloną" energię.
Mamy do czynienia dzisiaj z bezprecedensowym kryzysem cenowym na rynkach energii, na rynku gazu, rynku energii elektrycznej. Ten kryzys cenowy, bardzo wysokie ceny energii, przekłada się na inflację, na zwykłych obywateli, na ludzi, na Polaków, Chorwatów, Słoweńców, wszystkich obywateli UE. Nie mogliśmy sobie pozwolić, aby w tak historycznym momencie przyjąć konkluzje, które praktycznie byłyby puste - stwierdził szef polskiego rządu.
Polska energetyka niechlubnym liderem
Szefowi rządu pali się grunt pod nogami, gdyż rosnące w błyskawicznym tempie ceny uprawnień do emisji CO2 uderzają przede wszystkim w polską, silnie skarbonizowaną, energetykę. W 2020 r. wyemitowała do atmosfery 724 g CO2 na kWh.
To ponad trzykrotnie więcej niż wynosi średnia unijna (226 g CO2 na kWh) - wynika z raportu "European Power Sector in 2020" think-tanku energetycznego Ember oraz Agora Energiewende.
Ten sam raport pokazuje, że w większości państw zużycie węgla w 2020 r. zmniejszyło się o kilkanaście lub kilkadziesiąt procent w porównaniu z danymi za rok 2019. W Polsce zużycie węgla w energetyce także spadło, ale zaledwie o 8 proc. Udział paliw kopalnych stanowi 83 proc. naszego miksu energetycznego.
Przez powolne tempo zmian Bruksela coraz mniej rozumie stanowisko Polski. UE jest silnie nastawiona na dojście do neutralności klimatycznej całej Wspólnoty, co ma nastąpić w 2050 roku. Dlatego też wcale nie kwapi się do zmian w systemie EU ETS, który zachęca państwa członkowskie do jak najszybszego odchodzenia od węgla.
Uprawnienia do emisji stały się instrumentami finansowymi
Sam system handlu emisjami powstał po to, by ograniczyć emisję dwutlenku węgla w warunkach rynkowych. Działa on na zasadzie "cap and trade" (ang. ograniczaj i handluj). Tworzy się limit emisji gazów cieplarnianych, który z czasem jest obniżany. Ma to sprawić, by paliwa kopalne były coraz mniej opłacalnym źródłem energii.
Podmiot, który zamierza emitować CO2 do atmosfery, musi posiadać do tego uprawnienie. Jedno jest równe jednej tonie CO2 wyemitowanego do atmosfery. Uczestniczyć w nim musi kilka branż, m.in. przemysł, lotnictwo, ciepłownictwo oraz energetyka właśnie. Część uprawnień w ramach określonych warunków państwa uczestniczące w systemie (oprócz UE są to: Islandia, Norwegia i Liechtenstein) mogą przydzielać bezpłatnie instalacjom energetycznym.
Co istotne, same uprawnienia są zbywalne, a nabyć je może właściwie każdy. Od 2013 roku od państw członkowskich (które z początku przekazywały uprawnienia za darmo) wydawanie uprawnień przejęła Komisja Europejska. Ma to ułatwić funkcjonowanie firmom, które mogą sprzedać nadwyżkę posiadanych uprawnień tym podmiotom, które mają ich niedobór.
Od 2018 roku obserwowany jest wzrost cen emisji, który w ostatnich miesiącach wskoczył na nieoglądany wcześniej poziom. Jeszcze przed kilkoma laty za jedno uprawnienie płaciło się 3-4 euro, na początku br. - już ponad 30 euro. Obecnie ceny zbliżają się do 90 euro za tonę.
Kontrola nie wykazała spekulacji
Część państw UE, w tym Polska, podnoszą, że takie wzrosty to następstwo gry spekulantów, którzy skupują uprawnienia i windują w ten sposób ich ceny, gdyż tych brakuje na rynku. Zgadza się z tym Jakub Wiech, ekspert od energetyki i zastępca redaktora naczelnego Defence24. W rozmowie z money.pl stwierdza, że uprawnienia na emisję CO2 dziś są "instrumentami finansowymi".
- Oczywiście budżet państwa zarabia bardzo pokaźne kwoty ze sprzedaży polskich uprawnień do emisji CO2. Tylko w tym roku z tego tytułu wpłynęło 20 mld zł. Na poziomie spółek energetycznych jednak wysokie ceny uprawnień w systemie EU ETS są de facto przeciwskuteczne. Odsysają środki, które mogłyby być przeznaczone na transformację w kierunku gospodarki nisko- lub zeroemisyjnej - ocenia nasz rozmówca.
Na wniosek Komisji Europejskiej Europejski Urząd Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych (ESMA) w październiku przeprowadził wstępną ocenę EU ETS. W raporcie stwierdza, że sam wzrost liczby uczestników rynku nie jest argumentem za tym, że dochodzi do jakichkolwiek nieprawidłowości lub nadużyć.
W ocenie urzędu obecny wzrost cen wynika z reformy rynku, decyzji politycznych oraz zawirowań związanych z pandemią. Pełny raport ma zostać przedstawiony na początku 2022 r.
Sposób "zarabiania" na uprawnieniach przedstawiła jednak w listopadzie "Rzeczpospolita". Dziennik przywołał przykład bloku węglowego w Elektrowni Jaworzno, który nie działa z powodu awarii, a na którego działalność operator wykupił już uprawnienia i to w czasie, gdy były one trzykrotnie tańsze. Tauron odkupił od spółki-córki 691 tys. uprawnień, a następnie sprzedał je na rynku. W raporcie giełdowym gigant wykazał 134,7 mln zł przychodów z tego tytułu.
Morawiecki w Brukseli szukał poparcia
- Prognozowanie cen emisji dziś jest niezwykle trudne, a sytuacja z ostatnich miesięcy pokazuje, że dodatkowo jest to obarczone dużym ryzykiem błędu. System handlu emisjami w tym momencie jest obarczony istotnym ryzykiem spekulacji. Wzrost cen wymknął się spod kontroli i spod przewidywań ekspertów - ocenia Jakub Wiech.
A wkrótce może EU ETS może bardziej uderzyć w gospodarkę Polski. Jedną z propozycji w ramach pakietu "Fit for 55" jest dołączenie do systemu handlu emisjami branż budowniczej oraz transportu drogowego. Dlatego też Mateusz Morawiecki pilnie zabiega o zmiany.
Premier jest też naciskany w tej sprawie przez własnych koalicjantów z Solidarnej Polski oraz niedawną uchwałę Sejmu. Posłowie nawołują do zawieszenia systemu do czasu jego reformy lub wyłączenia z niego Polski. Jak informowała w środę Wirtualna Polska, takie rozwiązania byłyby możliwe jedynie wówczas, gdyby Polska opuściła UE. A i tak pośrednio rosnące ceny emisji odbijałyby się na cenach energii w Polsce.
Sytuacja już jest kryzysowa dla rządu, gdyż szykuje się podwyżka cen energii, co odbije się na wizerunku partii. W piątek Urząd Regulacji Energetyki ogłosił 20-procentowy wzrost taryfy za prąd dla odbiorców indywidualnych. Jak wskazywali analitycy BM Pekao, większość kosztu wytworzenia energii to uprawnienia do emisji CO2. Inne zdanie przedstawiła szefowa KE Ursula von der Leyen.
"Dziennik Gazeta Prawna" natomiast podał w czwartek, że Polska ma przygotowany pakiet propozycji dla Brukseli. Są to m.in. wprowadzenie limitów skupu uprawnień, podatek od transakcji dla podmiotów finansowych albo ograniczenie dostępu do rynku.
W nieoficjalnych przekazach słychać też o pomyśle wdrożenia dolnego i górnego limitu cen uprawnień. Jednak Izabela Zygmunt, ekspertka ds. Europejskiego Zielonego Ładu w Przedstawicielstwie Komisji Europejskiej w Warszawie, w rozmowie z money.pl zwraca uwagę, że taki mechanizm wypaczyłby sens systemu.
- Sztuczne regulowanie cen byłoby wbrew samej idei systemu EU ETS, czyli podstawowego narzędzia polityki klimatycznej. Unia Europejska zdecydowała się na taki rynkowy mechanizm, żeby nie musieć wprowadzać "twardych" regulacji w postaci np. zakazu spalania paliw kopalnych. Zamiast tego wprowadzono system handlu emisjami, który jest elastyczny i wysyła uczestnikom rynku jasny sygnał, w jaką energię należy inwestować - tłumaczy Izabela Zygmunt.
Jakub Wiech natomiast punktuje, że cała zaistniała sytuacja to efekt 30 lat zaniedbań w polityce energetycznej. Kolejne rządy spychały ten temat na margines, zawierzając nasz kraj węglowi. Dziś musimy zmagać się z konsekwencją tych decyzji.