Zestawiając 18,8 tys. dodatnich wyników z liczbą 60,6 tys. przeprowadzonych testów, doszliśmy już do poziomu przekraczającego ok. 30 proc skuteczności. Oznacza to, że prawie co trzeci testowany ma koronawirusa.
Według naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego, przy testowaniu jedynie pacjentów objawowych, rzeczywista liczba nowych, dobowych zakażeń może być nawet 9 krotnie większa (blisko 170 tys.). Zatem czy uzasadnione jest zwielokrotnienie liczby testów?
Izolacja niewykrywanych obecnie zakażonych oczywiście spowolniłaby tempo rozprzestrzeniania się wirusa. Pytanie tylko czy mamy możliwości organizacyjne i finansowe, by zwiększyć liczbę testów do np. 100 bądź 200 tys.?
Z tymi pytaniami zwróciliśmy się do MZ. - Obecnie testy PCR w kierunku SARS-CoV-2 wykonuje 221 laboratoriów COVID (stan na 26.10.2020), ich przepustowość to 80 tys. testów na dobę. Potencjał laboratoriów jest sukcesywnie zwiększany - mówi Wojciech Andrusiewicz, rzecznik resortu zdrowia.
Rzecznik nie wyjaśnił jednak do jakiego ostatecznie poziomu. Odnośnie testów przesiewowych przekonuje, że obecnie celem strategii testowania jest koncentracja na testowaniu pacjentów objawowych zgodnie z aktualnymi wytycznymi WHO i CDC.
Drugim celem jest ochrona osób z grup ryzyka mogących przechodzić chorobę najciężej – osoby starsze, z obniżoną odpornością, przebywające w jednostkach całodobowej opieki.
- Gdyby uruchomić moce prywatnych laboratoriów, możliwe byłoby wykonywanie nawet 100 tys. testów na dobę. Koniecznie trzeba zwiększyć tę liczbę. Musimy również wrócić do przesiewowego badania - mówi z kolei dr Jerzy Banach, specjalista medycyny morskiej i tropikalnej oraz były szef dolnośląskiej Inspekcji Sanitarnej.
Granica sensowności
- Prawdopodobnie jesteśmy w stanie zwiększyć wydajność laboratoriów, pytanie tylko, gdzie jest granica sensowności takiego działania. Nie oszukujmy się, mamy tak wysoki odsetek testów pozytywnych, że spokojnie można założyć, że większości zakażonych, którzy nie mają objawów i tak nie widzimy - mówi z kolei prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Małopolskiego Centrum Biotechnologii.
Pyrć sprzeciwia się pomysłom, by testować masowo. - Osoba z negatywnym wynikiem może za godzinę być pozytywna. Można dojść oczywiście pewnie nawet i do 500 tys. testów na dobę, ale ważniejsze od liczby jest właściwe alokowanie tych testów, które obecnie wykonujemy - tłumaczy wirusolog.
Jak to zrobić? W jego ocenie, jeżeli mamy jakiekolwiek objawy i możemy np. pracować zdalnie, powinniśmy pozostać w domu i nie zakażać innych, nawet jeżeli nie wiemy czy to COVID czy grypa. W ten sposób możemy jako społeczeństwo znacząco ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, nawet bez testowania każdego z objawami.
- Można założyć, że jeżeli po 10 dniach nie mamy objawów i poczekamy jeszcze 3 dni, to nie będziemy stanowili zagrożenia dla innych. W kolejnych miesiącach chorób związanych z górnymi drogami oddechowymi różnego rodzaju będzie znacznie więcej. Nie damy rady przetestować wszystkich i niestety będziemy musieli sobie radzić właśnie w ten sposób - mówi prof. Krzysztof Pyrć.
Krótki czas na trafienie
Jednak w ocenie dr. Banacha do opanowania pandemii potrzebujemy dobowo przeprowadzać nawet ok. 300 tys. testów.
- To wymaga jednak pieniędzy, a tutaj nie ma już z czego brać. Państwo jest z tektury, a ekonomia jest bezwzględna. Również tylko ze względów finansowych nie testujemy już przesiewowo i nie testujemy osób, które miały kontakt z zakażonymi, choć podręcznikowo trzeba to robić - dodaje Banach.
Kolejny ekspert nie jest jednak tego tak pewien.
- W badaniach przesiewowych chodzi nam o to, żeby wykryć osoby zakażone we wczesnym okresie choroby lub u osób bezobjawowych. Niestety okres, kiedy można stwierdzić zakażenie przed wystąpieniem objawów choroby, jest krótki. Dlatego liczba pozytywnych wyników testów przesiewowych w ogólnej populacji byłaby mała i wyniki szybko traciłyby aktualność, zwłaszcza te negatywne - uważa z kolei prof. Andrzej Pająk, epidemiolog z Uniwersytetu Jagielońskiego.
Zwraca też uwagę, że czułość testów jest na poziomie ok. 70 proc. (prawdopodobieństwo dodatniego testu w przypadku obecności choroby). W badaniach przesiewowych duże znaczenie ma też tzw. specyficzność testów (prawdopodobieństwo ujemnego testu, gdy nie ma choroby. 100 proc. oznacza, że wszyscy zdrowi otrzymają wynik ujemny).
- Przy testach PCR RT, zakładając optymistycznie, że ta specyficzność jest na poziomie około 95-99 proc., około 1-5 proc. wyników będzie fałszywie dodatnia. Testowanie wszystkich skończyłoby się tym, że okazałoby się, że 1-5 proc. zdrowych osób uznalibyśmy za zakażonych i to ze wszystkimi konsekwencjami również psychologicznymi i społecznymi - mówi prof. Pająk.
Jeżeli z kolei testuje się osoby z większym prawdopodobieństwem choroby, np. z objawami, tak jak teraz, lub z wyraźnym narażeniem na zakażenie, to wtedy ten odsetek fałszywie dodatnich jest na niższym poziomie.
- Dlatego w mojej ocenie brak bardzo szerokiego testowania, ma nie tylko uzasadnienie w postaci argumentów ekonomicznych - mówi epidemiolog z UJ.
- Można dyskutować na temat tego, czy testować objawowych czy też raczej bezobjawowych. Problem polega na tym, że skala epidemii zwiększyła się drastycznie i teraz nierealne jest utrzymanie strategii śledzenia kontaktów z początku pandemii. Ona ponownie będzie możliwa, kiedy uda się wygasić obecną falę - mówi prof. Krzysztof Pyrć.