Nawet 150 osób przyszło w połowie czerwca na plantację truskawki do Manfreda Skrzypczyka w Księżym Lesie w woj. śląskim. Gości było tak dużo, że wprowadzono ruch wahadłowy, a porządku pilnowała straż pożarna.
- Jednego dnia goście zebrali ok. tonę owoców. Samozbiory organizujemy co cztery dni, żeby były dojrzałe i wtedy truskawka jest jak malowana - mówi dla money.pl Manfred Skrzypczyk, plantator spod Tarnowskich Gór.
Za kilogram zebranych truskawek jego klienci w tym sezonie płacili 9 zł, lecz teraz cenę obniżono do 8 zł. Natomiast w czasie samego zbioru truskawki można jeść do woli. Za darmo.
- Będzie jeszcze kilka zbiorów, aż skończy się plantacja. Pewnie to będą dwa tygodnie - dodaje pan Manfred.
Jest moda na samozbiory
Jak pisaliśmy na money.pl w połowie czerwca łubianka truskawek kosztowała na rynku hurtowym w Broniszach i Goławinie 8-10 zł.
Ekspert Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej Tomasz Smoleński oceniał, że według producentów zadowalającą dla nich ceną byłoby 10-15 zł/kg w detalu, bo to zapewniłoby im opłacalność produkcji. Portal sadownictwo.pl dodawał, że w niektórych miejscach sprzedawano już truskawki po 6 zł/kg, a to kwota poniżej opłacalności działalności.
Od kilku lat organizujemy samozbiory, bo ceny w skupach były bardzo niskie i nie opłacało się zbierać truskawek lub zatrudniać do tego pracowników. Owoców mamy bardzo dużo - zaznacza Jagoda Salwerowicz z plantacji w miejscowości Krajno-Parcele niedaleko Kielc.
- Mamy trzy pola po 8-10 tys. krzaków, więc owoców jest bardzo dużo. Klienci są zadowoleni, a my wychodzimy na tym lepiej niż gdybyśmy mieli komuś płacić za zbieranie i oddać na skup. Przyjeżdżają do nas rodziny nawet z Dębicy - podkreśla plantatorka.
Jabłka, piknik i ognisko
A to ponad 120 km w jedną stronę. Trochę większą odległość pokonali goście Doroty Kowalskiej i Piotra Rybikowskiego z sadu owocowego w Wiszni Małej niedaleko Wrocławia
- Przyjechali spod Masywu Śnieżnika. Mamy też gości z Bolesławca. Samozbiory jabłek organizujemy od ok. sześciu lat i trafiają do nas goście na zasadzie polecania. Nie raz stałem na naszej posesji jak policjant na skrzyżowaniu, bo był taki tłum. Jedni wjeżdżali, drudzy wyjeżdżali - opowiada Rybikowski. - Pojawiały się też wycieczki szkolne. Natomiast w czasie pandemii, gdy pozamykali lasy, dzwoniono do nas z pytaniem, czy można przyjechać i spacerować między drzewami - dodaje.
Na razie jabłka dojrzewają i na zbiór trzeba jeszcze poczekać. Ten ruszy we wrześniu i potrwa do połowy listopada. W tym okresie można zrywać owoce każdego dnia, lecz w środku tygodnia należy najpierw się umówić. Z kolei w weekendy brama jest otwarta w godz. 9-18, a gospodarze rozpalają ognisko i grilla. Zbiór owoców to okazja na piknik oraz edukację na świeżym powietrzu dla dzieci, bo te "zobaczą, że owoce nie rosną w sklepie". Pani Dorota początkowo obawiała się, że goście połamią drzewka. Tak się jednak nie stało.
Nieopłacalny skup
Również tutaj historia samozbiorów rozpoczęła się od niskich cen skupu. Gospodarze wspominają o 35 gr za kilogram jabłek.
Jaka jest wtedy opłacalność, jeśli musielibyśmy zatrudnić jeszcze ludzi do zbierania? Do tego dochodzi paliwo w ciągniku, magazynowanie i nasza praca. Niestety lepiej, żeby to zgniło, bo zbierając samemu dopłacalibyśmy do każdego kilograma - twierdzi Piotr Rybikowski.
Sadownicy mają ok. 2 tys. jabłonek oraz kilkaset drzew morelowych. W ubiegłym roku klienci samozbiorów płacili 1,80 zł za kilogram, ale owoce były mniejsze ze względu na suszę. W tym roku być może jabłka będą za 2 zł. Jednak wszystko zależy od pogody.
- Rok temu słońce spaliło część jabłek tuż przed zbiorem. Miały brązowe plamy - tłumaczą sadownicy. Podkreślają, że w skali rocznej znacznie lepiej wychodzą na sprzedaży moreli, ale tych w tym roku nie będzie.
- Morela wykorzystała okres ocieplenia między jednym i drugim mrozem, więc zakwitła. Przyszło nagle -5 stopni Celsjusza, ścięło kwiaty, zrobiły się brązowe i było po ptakach. Dziś, jak widzimy jedną morelę, a drzew mamy ok. 600, to się cieszymy - wyjaśnia Piotr Rybikowski.
Szacują, że stracą ok. 20 tys. zł na samych morelach.
Dawniej, jak były opady deszczu, to ludzie na targowisku pytali, czy to są brzoskwinie, tak były wielkie. Rok temu z kolei była tragiczna susza i mnóstwo zawiązków spadało, bo nie miały, czym się odżywiać - dodaje.
Bo od wody uzależnione jest wszystko. Niedawno w Wiszni Małej - jak mówi Rybikowski - "trochę popadało i jabłka zaczęły rosnąć".
Sadownik wspomina, że w przeszłości rekordziści potrafili zebrać 200 kg. To był 11 listopada, gdzie przy okazji Narodowego Święta Niepodległości cena spada do złotówki za kilogram.
- Przyjechała ich czwórka i do dziś zastanawiam się, jak oni się pomieścili w tym aucie razem z tymi jabłkami - podsumowuje Piotr Rybikowski.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl