Tuż po zaprzysiężeniu w Pałacu Prezydenckim Donald Tusk poleciał do Brukseli na unijny szczyt państw członkowskich z Bałkanami Zachodnimi. To jego pierwsze przetarcie międzynarodowe po tym, jak Sejm zdecydował się przyznać mu tekę w tzw. drugim kroku konstytucyjnym.
Bałkany Zachodnie szansą dla Polski
Świeżo upieczony premier ma szansę na mocne zaznaczenie pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej. Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę brukselscy urzędnicy zrozumieli, jak istotny jest proces dalszej integracji i poszerzania Wspólnoty, aby zmniejszyć wpływy rosyjskie na kontynencie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A Polska jednoznacznie opowiada się za rozszerzeniem Unii Europejskiej, zarówno w kierunku południowym, jak i wschodnim. Natomiast głównym problemem dzisiaj dla procesu integracji są wydarzenia wewnątrz samej UE. W szeregu państw entuzjazm dla tego rozwiązania jest co najmniej ostrożny – mówi money.pl dr Spasimir Domaradzki, starszy analityk w Zespole Bałkańskim w Instytucie Europy Środkowej.
Natomiast dr hab. Konrad Pawłowski, kierownik Zespołu Bałkańskiego w IEŚ, dodaje, że nasz kraj od dawna jest postrzegany w Unii jako "adwokat" dla członkostwa państw bałkańskich i to niezależnie od tego, kto akurat sprawuje władzę w Warszawie.
Praworządność odbija się nam czkawką
Problem w tym, że Polska niejako sama sobie stanęła na drodze w negocjacjach dotyczących poszerzenia UE. Za naszym krajem od lat ciągną się zarzuty łamania praworządności, które dwutorowo wpływają na kwestię Bałkanów Zachodnich.
Po pierwsze osłabiają one nasz głos wewnątrz samej Unii. Przez to argumenty o konieczności rozszerzenia UE nie mają takiej siły przebicia, jakiej oczekuje Warszawa.
Po drugie, część krajów członkowskich obawia się przyjmowania kolejnych członków, którzy już dziś mają, lub mogą mieć w przyszłości problemy z praworządnością. Zresztą właśnie reformy w tym zakresie są dzisiaj główną kością niezgody między UE a Bałkanami Zachodnimi, do czego jeszcze wrócimy.
Andrzej Duda chce mieć wpływ na rząd
Jednak nowy rząd będzie mieć dodatkowe narzędzie do realizowania koncepcji poszerzenia Wspólnoty, jakim jest prezydencja w Radzie Unii Europejskiej. Od 1 stycznia 2025 r. przez pół roku Polska będzie przewodniczyć posiedzeniom Rady na wszystkich szczeblach, jak i dbać o ciągłość prac UE.
Andrzej Duda wskazał w czerwcowym orędziu, jak istotna jest współpraca rządu i prezydenta w tym zakresie. Wyraził też wtedy nadzieję, że, że w przyszłości UE poszerzy się o: Ukrainę, Mołdawię i właśnie o państwa Bałkanów Zachodnich.
Przy okazji niejako też "zabezpieczył" się na wypadek konieczności współpracy z rządem ówczesnej opozycji. Dzień po orędziu złożył prezydencki projekt ustawy, który m.in. zakłada, że gabinet Tuska nie będzie mógł bez jego zgody desygnować kandydatów na szereg stanowisk w Unii. Zapewnia też udział prezydenta w posiedzeniu Rady Europejskiej, na których pojawią się szefowie państw lub rządów krajów członkowskich. Ustawa przeszła przez parlament poprzedniej kadencji, a Duda podpisał ją we wrześniu.
Dodajmy, że druga kadencja obecnego prezydenta kończy się po czerwcu 2025 r., a więc po momencie zakończenia polskiej prezydencji w Radzie.
Bałkany od lat czekają na możliwość wejścia do Unii
Zdaniem naszych rozmówców sam szczyt nie przyniesie przełomu. Spodziewają się, że po nim wygłoszone zostaną deklaracje potwierdzające europejską perspektywę państw Bałkanów Zachodnich.
Szczyt ten w jakimś sensie przypomina i potwierdza, że miejsce Bałkanów jest w Europie. Politycznie jego głównym przesłaniem jest to, że Unia Europejska nie zapomniała o tym regionie. Warto pamiętać, że swoją wizję miejsca regionu bałkańskiego na mapie Europy posiada także Rosja, która posiada swoje wpływy polityczne i gospodarcze w regionie Bałkanów i wykorzystuje je w celu destabilizacji sytuacji politycznej zwłaszcza w przypadku niektórych państw regionu. Bardzo dobrze więc, że Bruksela zorientowała się, że pozostawienie Bałkanów samym sobie jest po prostu niebezpieczne, na co wpływ niewątpliwie miała rosyjska wojna w Ukrainie – ocenia dr hab. Konrad Pawłowski.
Jednak sam proces akcesyjny państw Bałkanów Zachodnich, jak w UE nazywa się sześć krajów dążących do dołączenia do Wspólnoty, toczy się w sposób ślamazarny. Albania wystąpiła o członkostwo w kwietniu 2009 r. (w czerwcu 2014 r. uzyskała status kraju kandydującego), Bośnia i Hercegowina – w lutym 2016 r. (status w grudniu 2022 r.), Czarnogóra – w marcu 2008 r. (status w grudniu 2010 r.), Macedonia Północna – w marcu 2004 r. (status w grudniu 2005 r.), Kosowo – w grudniu 2022 r., a Serbia – w grudniu 2009 r. (status w marcu 2012 r.).
Problemem są przede wszystkim reformy polityczne, jakich od nich wymaga UE. Bruksela chciałaby m.in. zwiększenia gwarancji praworządności państw, większej troski o wolność mediów i skuteczniejszej walki z korupcją.
– Nasuwa się pytanie, czy państwa bałkańskie są dziś w ogóle w stanie przeprowadzić reformy, których wymaga od nich UE i osiągnąć poziom wymagany poziom praworządności. Wymagane zmiany są problemem dla obecnie rządzących formacji w tych krajach, gdyż zwiększyłoby się ryzyko utraty przez nie władzy. To zresztą jest wręcz pytanie filozoficzne, bo w takich kategoriach należy rozpatrywać kwestię, czy niektóre państwa bałkańskie byłaby w stanie osiągnąć poziom praworządności na poziomie np. Holandii. Moim zdaniem w najbliższej perspektywie nie jest to możliwe, bo po prostu mówimy tutaj o innych kulturach politycznych i społeczeństwach – dodaje Konrad Pawłowski.
W społeczeństwie bałkańskim rośnie rozgoryczenie
Obaj nasi rozmówcy podkreślają, że wśród mieszkańców Bałkanów rośnie rozgoryczenie związane z przedłużającą się akcesją i brakiem realnego terminu dołączenia tych państw do UE. – Ta niepewność powoduje nie tylko zmęczenie, ale też dyskusje wśród części polityków o potrzebie poszukiwania alternatywy dla Unii. I chociaż ekonomiści podkreślają, że Bałkany już dziś gospodarczo są mocno związane z rynkiem europejskim, to jednak np. w Serbii pojawiają się głosy o zacieśnianiu więzów z Chinami czy państwami grupy BRICS (tworzy ją m.in. Rosja – przyp. red.) – wyjaśnia kierownik Zespołu Bałkańskiego w IEŚ.
Dlatego też na stole pojawił się pomysł częściowej integracji państw regionu lub rozłożenia jej na etapy. Państwa najszybciej wdrażające reformy mogłyby np. uczestniczyć w dyskusjach na poziomie Rady UE. Pogłębiona miałaby być też dalsza współpraca gospodarcza, choć UE już dziś odpowiada za większą część wymiany handlowej Bałkanów Zachodnich.
Stąd pomysł stopniowej integracji przede wszystkim gospodarczej. Dalsze zacieśnianie więzów z UE stopniowo zwiększałoby przekonanie, że członkostwo państw bałkańskich jest realne, a w dalszej perspektywie wymuszałoby na tych państwach kolejne reformy w obszarze praworządności, wymiaru sprawiedliwości, wolności mediów, czy szeroko rozumianych standardów demokracji. Dotychczas Unia podkreślała, że muszą one je wdrażać, ale przy niejasnych perspektywach członkostwa motywacja do przeprowadzenia rzeczywistych reform wewnętrznych była po prostu nieduża – wskazuje dr hab. Konrad Pawłowski.
Pewne niezrozumienie i rozgoryczenie wywołało też specjalne traktowanie Ukrainy, która w trybie przyspieszonym uzyskała status kandydata do UE w następstwie wojny. – Natomiast należy pamiętać, ze jej sytuacja jest też pewnego rodzaju szansą. Ze względu na wybuch wojny, w Europie pojawiła się refleksja na temat potrzeby dokończenia procesu unijnego rozszerzenia. Państwa Bałkanów Zachodnich również dostrzegły fakt, że pojawiło się "geopolityczne okienko", jak one to nazywają, które należy wykorzystać – mówi dr Spasimir Domaradzki.
Eksperci zauważają jednak, że dziś ekscytacja dołączeniem do UE jest na Bałkanach mniejsza niż jeszcze 15 lat temu. Dochodzi wręcz do sytuacji, że formacje proeuropejskie, które dotychczas były postrzegane za postępowe, tracą wyborców.
– Uważam, że takich deklaracji, jak ta, która się prawdopodobnie dzisiaj pojawi, było w przeszłości wiele. Oczekiwania jakiegoś przełomu w procesie rozszerzenia UE są więc na Bałkanach bardzo niewielkie. Raczej mówi się o tym, że pojawi się kolejna obietnica. A to nie wpłynie w wymierny sposób na poprawę nastrojów w społeczeństwach rozczarowanych przedłużającym się procesem integracyjnym – kończy Konrad Pawłowski.
Krystian Rosiński, dziennikarz i wydawca money.pl