Gdy prezydent Krakowa Jacek Majchrowski przyjmował w swoim gabinecie kambodżańskiego biznesmena Vannę Ly, zapewne nie takiego obrotu spraw oczekiwał. Luksemburski fundusz Alelega, zaprezentowany przez pana Ly, do spółki z Noble Capital Partners (którego twarzą był Szwed Mats Hartling) miały wnieść nowe nadzieje i sporo gotówki do tonącego w długach klubu piłkarskiego.
Skończyło się na tym, że przelew 12 mln zł nie dotarł, inwestor zniknął, a działacze, piłkarze i kibice Wisły czerwienią się ze złości. A klubowi zawieszona została licencja na grę w Ekstraklasie. Nie potrzeba jednak być detektywem, aby zauważyć, że ta transakcja od początku brzydko pachniała. Przynajmniej od strony inwestycyjnej, co wyjaśnia w rozmowie z money.pl ekspert mec. Rafał Wojciechowski.
Marcin Łukasik, money.pl: Czy ta transakcja mogła się udać?
Mec. Rafał Wojciechowski, kancelaria Sadkowski i Wspólnicy: Każda transakcja, która jest inicjowana przez dwa poważne podmioty, ma prawo się udać. Tacy partnerzy muszą być jednak wiarygodni, muszą chcieć dojść do porozumienia i wykonać umowę zgodnie z jej postanowieniami. Oczywiście muszą mieć też niezbędne środki, kompetencje lub doświadczenie.
Dziś jednak często jest tak, że do ważnych transakcji podchodzą osoby, które nie mają ani środków, ani kompetencji, o czym jednak druga strona nie wie. Dlatego warto choćby weryfikować sprawozdania finansowe. Sam kapitał zakładowy nie jest miarodajny, warto sprawdzić kapitały własne lub wartość aktywów pod zarządzaniem. Sprawdzać, kto jest właścicielem spółki. Czy ma odpowiednie środki majątkowe.
Czy pana zdaniem przedstawiciele klubu zweryfikowali to?
Nie znam dokładnego stanu faktycznego. Możliwe, że nie zweryfikowali dokładnie albo zostali wprowadzeni w błąd. Zwróćmy uwagę na szereg czynników. Kapitał pochodził spoza Unii Europejskiej, z nietypowej działalności, nie było możliwe zweryfikowanie doświadczenia inwestora, instytucje finansowe nie miały żadnego doświadczenia we współpracy z tym inwestorem, do tego dochodzą dziwne zachowania inwestora, np. brak kontaktu w oczekiwaniu na przelew, wysoka dynamika transakcji. W takiej sytuacji powinien nam się zapalić szereg lampek.
Co wtedy? Wycofać się z transakcji?
Przede wszystkim należy zebrać dostępne informacje na temat zaangażowanych osób lub spółki. Nazywam to białym wywiadem. Jeśli to nie wystarczy i okaże się, że podmiot, któremu się przyglądamy, ma dużo więcej budzących zastrzeżenia transakcji lub brak jest informacji na jego temat, to wtedy trzeba przeprowadzić pogłębiony wywiad gospodarczy.
To powinien być krok obowiązkowy, gdy w grę wchodzą duże pieniądze lub pod znakiem zapytania staje to, czy klub będzie mógł występować w rozgrywkach piłkarskich. Jeśli i to nie wystarczy, to kolejnym etapem jest due diligence (poddanie przedsiębiorstwa wyczerpującej, wielopłaszczyznowej analizie pod względem jego kondycji handlowej, finansowej, prawnej i podatkowej – przyp. red.).
A czy wirtualne biuro jest normalną praktyką w przypadku funduszu, który przymierza się do transakcji?
Wirtualne biuro samo w sobie nie jest niczym złym. Pod warunkiem, że jest to jedynie część działalności operacyjnej. Natomiast duże fundusze powinny mieć fizyczne siedziby, w których pracują zespoły odpowiedzialne za transakcje, np. analitycy i prawnicy. Dzięki temu praca takiego funduszu staje się transparentna.
Niekiedy wymogi co do warunków lokalowych lub osobowych narzuca prawo lub regulator, który nadzoruje działalność danego funduszu (w Polsce jest to KNF – przyp. red.). Kolejną rzeczą, która powinna wzbudzić naszą czujność, jest to, gdzie firma jest zarejestrowana. Jeśli jest to egzotyczna jurysdykcja, jak np. Cypr lub Gibraltar, to pamiętajmy, że niełatwo jest wtedy zweryfikować źródła kapitału danego przedsiębiorstwa lub osoby za nim stojące.
Tymczasem umowa kupna została zawarta, ale nie sfinalizowana. Czy w umowie było coś, co budziło zastrzeżenia?
Z ujawnionych fragmentów umowy wynika, że była ona sformułowana bardzo ogólnie. Nie wiadomo było, komu dokładnie pieniądze mają być przelane, pod jakimi rygorami i jakie uprawienia przysługują Wiśle Kraków, jeśli zobowiązanie nie zostanie wykonane.
Nie zostało też doprecyzowane, komu przysługują akcje spółki w przypadku braku wpłaty środków, kto ma prawo powoływać osoby do zarządu, nie było żadnego dowodu na posiadanie środków przez inwestora, np.: na odrębnym zabezpieczonym rachunku. Moim zdaniem ujawnione postanowienia umowy nie zabezpieczały transakcji.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl