W czwartek odbyła się konferencja prof. Adama Glapińskiego. Szef NBP starał się wytłumaczyć, dlaczego Rada trzeci raz z rzędu podniosła stopy procentowe, choć we wrześniu takie działanie określił jako "szkolny błąd". Z jednej strony przyznawał, że nie preferuje silnego umocnienia złotego, z drugiej, że RPP użyje wszelkich środków, by zdławić inflację w średnim terminie, a przecież oddziaływanie na kurs waluty jest jednym z takich właśnie narzędzi. Przekaz był w ocenie komentatorów bardzo niejednoznaczny, by nie powiedzieć niespójny.
Wydajność pracy a wynagrodzenia wg NBP
Uwagę money.pl przyciągnęła jednak inna wypowiedź prezesa Glapińskiego. "Sytuacja na rynku pracy jest też bardzo dobra. Bezrobocie jest na takim poziomie, że jest nieodczuwalne. Mamy bardzo wysoki wzrost wynagrodzeń, jest szybszy niż inflacja, poprawia się zamożność rodzin. Rośnie cały czas zatrudnienie" – mówił szef NBP.
"Wzrost wynagrodzeń w Polsce cały czas jest niższy niż wzrost wydajności pracy – to jest ten zdrowy wzrost wynagrodzeń, o którym każda gospodarka marzy" – podkreślał.
To prawda, każda gospodarka marzy o takim wzroście pensji. Problem w tym, że takiego wzrostu nie widać u nas w kraju, a przynajmniej taki obraz nie wyłania się z ostatniego raportu o inflacji, w którym analitycy banku między wersami przyznają, że wzrost cen w przyszłym roku będzie powodowany m.in. narastającą presją płacową i rosnącymi kosztami krajowych firm, czyli spadkiem wydajności i wzrostem pensji (pisaliśmy obszernie o tym TUTAJ).
Widać to zresztą jak na dłoni w tabeli NBP poniżej:
Jak widzimy, wydajność pracy w 2020 r. spadła zdaniem NBP o 2,4 proc., podczas gdy wynagrodzenia wzrosły o 5,3 proc. r/r. W 2021 r. wydajność ma wzrosnąć o 4,6 proc., ale wynagrodzenia będą się szły w górę o blisko 4 pkt. proc. szybciej. Innymi słowy, według analiz banku centralnego od 2020 r. do 2023 nie było i nie będzie ani jednego kwartału, w którym wydajność pracy w Polsce przegoni płace.
A to oznacza jasny proinflacyjny czynnik wewnętrzny mogący nakręcać spiralę płacowo-cenową. Jej symptomy w postaci podwyższonych oczekiwań płacowych rodaków czy najwyższego w historii odsetka firm planujących podwyżki widzimy w coraz większej liczbie badań (ostatnio także w raporcie PIE, który opublikowaliśmy jako pierwsi w money.pl).
Z błędnym kołem podwyżek i przerzucania ich kosztów na ceny produktów lub usług szalenie trudno walczyć. NBP mógł więc, ignorując inflację co najmniej od połowy 2019 r., sam wyprowadzić się na manowce.
Szybki monitoring przedsiębiorstw potwierdza słowa, ale...
Niemniej, słowa prezesa dot. wydajności pracy znajdują potwierdzenie jedynie w dużych firmach. Je NBP bada co jakiś czas, a raport na ten temat nazywamy Szybkim Monitoringiem. Opiera się on na ankietach wśród firm w Polsce. I w nim widać, że wydajność pracy rośnie szybciej od plac:
Problem w tym, że jak pisze sam NBP, należy do wyników tych badań podchodzić z "pewną ostrożnością", gdyż dotyczą przede wszystkim największych jednostek i nie są reprezentatywne dla całej gospodarki:
Badania SM prowadzone są nieprzerwanie od końca 1997 r. Ostatnie badanie SM odbyło się we wrześniu 2021 r. W badaniu SM wzięło udział 2711 podmiotów wybranych z terenu całego kraju. Były to przedsiębiorstwa z sektora niefinansowego reprezentujące wszystkie sekcje PKD poza rolnictwem, leśnictwem i rybołówstwem, oba sektory własności, przedsiębiorstwa z sektora MSP oraz duże jednostki. Ze względu na przewagę w próbie przedsiębiorstw dużych, za którą jednak przemawia silna koncentracja zjawisk makroekonomicznych, wyniki badań ankietowych należy traktować z pewną ostrożnością. W próbie wyraźnie niedoreprezentowane są zwłaszcza mikroprzedsiębiorstwa.
Pensje Polaków a wydajność pracy. Jak jest naprawdę?
Czy więc prezes Narodowego Banku Polskiego ma rację? Sławomir Dudek, główny ekonomista FOR, a wcześniej wieloletni pracownik Ministerstwa Finansów odpowiedzialny za analizy makroekonomiczne, odpowiada jasno.
- Prezes Glapiński chyba nieuważnie czyta prognozy swoich ekonomistów. W projekcji inflacyjnej wprost te dane umieszczono w tabeli. Płace w Polsce, w całej gospodarce, rosną wyraźnie dużo szybciej niż wydajność pracy. A to oznacza, że tzw. jednostkowe koszty pracy ULC (ang unit labour cost) rosną i napędzają inflację. Koszt wynagrodzeń przypadający na jednostkę produkcji jest coraz większy i ten przyrost musi odbijać się w cenach produktów - mówi w rozmowie z money.pl ekonomista.
Jego zdaniem to zjawisko widać doskonale w inflacji bazowej, oczyszczonej ze wzrostów cen żywności, energii, gazu, paliw. Jak zauważa, inflacja bazowa według Eurostatu przez cały 2020 i 2021 do września była najwyższa w całej UE.
- Ani na miesiąc nie zeszliśmy z pierwszego miejsca podium, od początku 2020 bazowa wzrosła w Polsce o 10 proc., a w strefie euro tylko 2,4 proc.. - dodaje.
Wydajność ma jeszcze bardziej spadać
Co gorsza, jak tłumaczy Sławomir Dudek, presja na nakręcanie się cen przez podwyżki płac jest olbrzymia właśnie w mniejszych firmach, których Szybki Monitoring NBP nie uwzględnia.
- W małych firmach, w usługach ta presja jest jeszcze większa, bo tam administracyjnie w ostatnim okresie poprzez płacę minimalną narzucono ogromny wzrost płac. Płaca minimalna tylko w 2020 i 2021 r. wzrosła prawie o 25 proc., a w 2022 r. łącznie już 33 proc. Wydajność w mikrofirmach jest niższa i tam presja na wzrost cen jest jeszcze silniejsza. Co jeszcze istotne, NBP prognozuje, że w kolejnych latach wzrost płac co roku wyniesie ok 8 proc., a wzrost wydajności na koniec 2023 wyniesie 4 proc. r/r. Czyli luka płac i wydajności będzie wtedy wynosić 4 punkty procentowe, czyli powyżej celu inflacyjnego. W ostatniej swojej prognozie OECD nawet prognozuje, że wzrost wydajności pracy w 2023 r. spowolni do 3 proc. r/r - ostrzega ekonomista.
RPP chce walczyć "bez ofiar". Czy to w ogóle możliwe?
Ale to nie wszystko. Warto również zwrócić uwagę na inne słowa prezesa Glapińskiego.
"To, co zrobiliśmy do tej pory, wywołuje efekty, ale niewystarczające. Jeśli więc warunki się nie zmienią, na przykład nie pogorszy się koniunktura i nie wzrośnie bezrobocie, to będą podwyżka czy podwyżki. Dotychczasowe podwyżki znacząco obniżają inflację w średnim okresie, ale nie powiedziałem, że są wystarczające" - powiedział prezes NBP.
Później dawał jasno do zrozumienia, że bank centralny będzie zwracał uwagę przy podwyżkach stóp, aby bezrobocie w Polsce nie wzrosło. A to oznacza, że działania władz monetarnych mogą być niewystarczające i podwyższona inflacja zawita nad Wisłę na znacznie dłużej. Szczególnie, że jej podstawowym czynnikiem będzie wspomniana presja płacowa, z którą, jak już pisaliśmy, walczyć jest niezwykle trudno. NBP jest więc między młotem a kowadłem.
Dosadnie te słowa skomentował Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
"W warunkach narastającej presji płacowej i inflacyjnej (przegrzania gospodarki) RPP chce jednocześnie sprowadzić inflację do celu bez pogorszenia sytuacji na rynku pracy, co w świetle teorii i praktyki polityki pieniężnej nie jest możliwe" - stwierdził.
Jesteśmy już więc w takim miejscu, w którym NBP będzie musiał połknąć tę żabę. Nie można mieć ciastko i zjeść ciastko. Na to jest już za późno.
NBP odpowiada
Co na to sam NBP? Biuro prasowe banku odpowiedziało nam tak: