"Temat nie dotyczy dzieci i niezbędnych butów. Chodzi o nas dorosłych i nasze świadome wybory. (…) Gdy zabranie nam wody, ubranie się w nowe markowe rzeczy, niewiele nam da. Syntetykiem, jakim jest np. akryl, również nie nakarmimy rodziny" – czytamy w opisie wydarzenia.
W tym momencie do akcji przyłączyło się 6 tys. osób. Jedną z nich jest pani Anna. - Minimalizm i ograniczanie liczby rzeczy są mi bardzo bliskie – tłumaczy. - Dwa lata temu zaczęłam bardziej świadomie myśleć o tym, co kupuję. Przed zakupem zadawałam sobie pytanie, czy dana rzecz jest mi realnie potrzebna. Okazało się, że wcale nie potrzebuję 15-go t-shirta, wystarczy mi po kilka egzemplarzy różnych części garderoby, które przydadzą się na różne okazje. Teraz postanowiłam, że sprawdzę, czy da się żyć w ogóle bez kupowania rzeczy.
Akcję nagłaśniają także znane Polki. - Jestem bardzo ciekawa, jak mi pójdzie i czy rzeczywiście mam w domu tylko to, co naprawdę jest mi potrzebne. Dziś rano pierwszy sukces: po wyświetleniu reklamy z OBŁĘDNIE piękną (i tanią!) kiecką policzyłam do dziesięciu i zajęłam się czymś innym. Trzymajcie kciuki - taki post na Facebooku umieściła pisarka Sylwia Chutnik. Oprócz niej wyzwanie związane z niekupowaniem ubrań podjęły także Joanna Bator i Grażyna Plebanek.
Akcja Projektu Klimatycznego jest skierowana do konsumentów. Ma ich zachęcać do umiaru i świadomych zakupów. Jednak solidny prztyczek w nos tak naprawdę należy się branży modowej, na której spoczywa odpowiedzialność za wiele szkodliwych zjawisk.
Biznes musi się kręcić
Moda to biznes: sprzedaż, zyski i miejsca pracy. Jak podaje portal statista.com, w tym roku wartość globalnego rynku odzieżowego przekroczy 1,5 biliona dolarów. Z kolei wg firmy badawczej McKinsey wartość tego przemysłu przekroczyła już 2,4 biliona dolarów… trzy lata temu.
Tych gór pieniędzy nie udałoby się wypracować bez specyficznego modelu biznesowego. Polega on na masowej produkcji towarów, których jakość i trwałość są często dyskusyjne.
Taka odzież błyskawicznie trafia do sprzedaży. Średnio co miesiąc klienci dostają nową kolekcję. Zara wydaje 24 kolekcje rocznie, a H&M od 12 do 16 swoich kolekcji.
Gdy ubranie się znudzi albo zużyje, trafia na śmietnik. Amerykanie pozbywają się aż 16 milionów ton ubrań rocznie. A potem kupują nowe.
Kolejny przykład: Niemcy. W minionym roku w Niemczech w handlu znalazło się 2,3 mld sztuk odzieży. 10 do 20 proc. z nich wylądowało na śmietniku.
Podczas gdy zużyta garderoba w zastraszającym tempie ląduje w koszach, bardzo dużo osób nie ma w czym chodzić. Na tym polega największy paradoks zjawiska fast fashion.
Jednak branża tekstylna ma więcej grzechów na sumieniu: niskie stawki i trudne warunki pracy w szwalniach w Indiach, Bangladeszu czy Pakistanie. Do tego wysokie koszty transportu i wreszcie straty dla środowiska.
Gigantyczne koszty dla środowiska
Do wyprodukowania jednego bawełnianego t-shirtu - zgodnie z danymi Fundacji Nasza Ziemia - trzeba zużyć ok. 2,5 tys. litrów wody. Dodatkowo żeby nadać jej kolor i fakturę trzeba zużyć 100 ml chemikaliów. Para dżinsów to z kolei 8 tys. litrów wody.
Coraz więcej osób zauważa te fakty. Czy zatem prztyczek w nos od 6 tys. osób, które zadeklarowały, że nie kupią nowych ubrań w tym roku, zaboli szefów takich molochów, jak H&M czy Zara? Niektórych może trochę wystraszy.
W październiku 2019 roku Karl-Johan Persson, prezes H&M, powiedział, że moda na ekologiczne podejście do konsumpcji może być zagrożeniem dla miejsc pracy.
- To może mieć niewielki wpływ na środowisko, ale będzie miało przerażające konsekwencje społeczne – stwierdził miliarder.
Jego zdaniem lepiej jest inwestować w odnawialne źródła energii i ulepszone materiały, niż ograniczać konsumpcję. Pewne jest jedno: wtedy fortuna prezesa H&M nie stopnieje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl