Podczas amerykańskiej kampanii wyborczej Facebook i Twitter zdecydowały się na usuwanie lub oflagowywanie niektórych postów.
Na przykład tych, w których Donald Trump zarzucał politycznym przeciwnikom fałszowanie wyborów i nie podawał przy tym żadnych dowodów.
Zdaniem republikańskich kongresmenów takie działania to cenzura i ograniczanie wolności wypowiedzi.
Z kolei demokraci wzywają szefów portali do zwiększenia skuteczności w walce z dezinformacją i mową nienawiści.
Odpowiadając na zarzuty o oznaczanie wyborczych tweetów, Jack Dorsey stwierdził, że jego platformie zależy na informowaniu o szerszym kontekście sprawy.
Przyznał jednak, że działania podjęte wobec kont urzędników były błędne. Przypisał je "podwyższonej uwadze wobec kont rządowych".
Jak zauważył Mike Lee, republikański senator z Indiany, statystycznie takie "błędy" dotyczą na tej platformie częściej osób o poglądach konserwatywnych.
W czasie swojej wypowiedzi Lee skrytykował też Facebooka. Stwierdził, że portal "brzmi bardziej jak państwowe medium ogłaszające linię partyjną, a nie neutralna firma".
Broniąc się Mark Zuckerberg stwierdził, że wielu pracowników koncernu ma lewicowe poglądy. Zapewnił, że firma dba o to, by sympatie polityczne nie miały wpływu na podejmowane decyzje. Tym bardziej że w dziale moderacji Facebooka pracują ludzie na całym świecie.
"Na podstawie tego, co do tej pory widzieliśmy, (możemy stwierdzić, że) nasze systemy zadziałały sprawnie" - powiedział Zuckerberg.