Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Patrycjusz Wyżga
Patrycjusz Wyżga
|

Sztywna regulacja cen. "Chciałbym wierzyć, że to są czasy minione"

Podziel się:

Galopująca inflacja, dodatkowo spotęgowana przez inwazję Rosji na Ukrainę, spędza sen z powiek ekonomistom. Niektóre kraje, jak np. Węgry, wprowadzają regulowane ceny niektórych kluczowych produktów, m.in. paliw. Czy taki scenariusz czeka również Polskę? – Chciałbym wierzyć, że to są czasy dawno minione w ustroju socjalistycznym, do których już nie wrócimy – powiedział w programie "Newsroom" WP prof. Konrad Raczkowski, dyrektor Centrum Gospodarki Światowej UKSW.

Sztywna regulacja cen. "Chciałbym wierzyć, że to są czasy minione"
Niektóre kraje już wprowadzają regulowane ceny (East News, Piotr Kamionka/REPORTER)

Patrycjusz Wyżga, Wirtualna Polska: Wszyscy martwimy się o poziom cen w Polsce. Czy ta inflacja będzie się jeszcze bardzo rozpędzać?

Prof. Konrad Raczkowski, dyrektor Centrum Gospodarki Światowej UKSW: Pamiętam, że jak w ubiegłym roku w grudniu mówiliśmy, że inflacja będzie powyżej 10 proc. to nie dawano temu wiary. Mówimy o inflacji statystycznej, bo inflacja realna, postrzegana, jest już dawno powyżej 10 proc.

Zarówno NBP jak i część instytucji prognozuje, że w trzecim kwartale inflacja będzie najwyższa. Według szacunków Narodowego Banku Polskiego to będzie 12 proc. Czyli statystycznie dla przeciętnego Kowalskiego będzie to ok. 30 proc.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Greenpact - rozmowa z Piotrem Soroczyńskim

Jedna trzecia?!

To nie jest zaskoczenie. Mamy inflację statystyczną, producencką i postrzeganą. Nikt z nas nie kupuje w każdym miesiącu nowego telewizora, komputera, czy innych dóbr, które wliczane są do koszyka inflacji.

Za to każdy z nas kupuje chleb, mleko, czy inne produkty, które konsumujemy. I to te rzeczy będą rosły. Jak dołożymy do tego fakt, że Ukraina i Rosją wprowadziła w tym roku zakaz eksportu zbóż, to mamy nie tyle kryzys żywnościowy, ile inflację wywołaną kryzysem żywnościowym, jaki już się zaczyna.

Ten kryzys żywnościowy będzie najbardziej oddziaływał na Afrykę Subsaharyjską i Bliski Wschód, ale rykoszetem oberwie się też Europie.

Jak można z tym walczyć? Rada polityki pieniężnej, stopy procentowe, to wiemy. Ale może są inne sposoby? Czy my się liczymy z wprowadzeniem cen regulowanych w Polsce?

Chciałbym wierzyć, że to są czasy dawno minione w ustroju socjalistycznym, do których już nie wrócimy. Ja bym raczej widział możliwość interwencji gospodarczej po stronie podatkowej.

Czyli jeżeli dokonamy lepszych zmian w Polskim Ładzie, to możemy dużo zmienić. Wystarczy wspomnieć o ubiegłorocznej podwyżce akcyzy. Producenci wzywali, że będzie drastyczny spadek sprzedaży i wpływów. A okazało się, że sprzedaż wzrosła o 10 proc.

Takich przykładów można mnożyć. Mamy możliwość, aby w umiejętny sposób próbować wpływać na ten obrót gospodarczy, ale nie róbmy tego reglamentacyjnie, bo to się bardzo źle kojarzy i napędza zakupowy run.

A martwi się pan o polskie firmy, szczególnie te handlujące z naszymi wschodnimi partnerami?

Nie do końca. Pamiętajmy, że od 2014 roku polskie produkty były z rynku rosyjskiego sekowane. Tak naprawdę mamy handel z Rosją, ale na dużo niższym poziomie, niż te 8 lat temu. Firmy wycofały się z rynku, albo zmieniły kanały dotarcia do niego na pośrednie, przez inne kraje.

W tym drugim kanale produkty nadal są dostarczane, a w kanale bezpośrednim wielu firm po prostu nie było. Nie oszukujmy się, jest grupa firm, która na tym konflikcie ucierpi, choćby branża meblarska, spożywcza, czy branża produkcji nawozów.

Czy Rosja zbankrutuje? A może już to zrobiła?

Takiego bankructwa nie ma. Wojna jest dla Rosji bardzo kosztowna, na pewno nie spodziewano się takich wydatków, na pewno nie spodziewano się zamrożenia aktywów banku centralnego.

Te restrykcje, z początku mało odczuwalne, są coraz bardziej dotkliwe. I to w wymiarze finansowym. Jeżeli wojna będzie kontynuowana, to spadek PKB będzie w okolicach 2 proc., zakładając, że skończy się w perspektywie 3 miesięcy.

Od bankructwa Rosja jest daleko, ale obawiam się, że pod wpływem sankcji Rosja zablokuje dostawy gazu i ropy. To spowodowałoby, że cena baryłki zostanie wywindowana do ok. 200 dolarów, jeśli nie więcej.

Czytałem wypowiedź ministra Naimskiego, który stwierdził, że do 2023 roku przestaniemy kupować gaz od Rosji. Podawał też przykład, że polskie rafinerie przetrwały już przerwy w dostawie ropy z Rosji.

Zawsze damy radę, nawet w mniejszych mocach produkcyjnych, nawet kosztem tego, że część firm bazujących na gazie, czy transportowych, będzie musiało zawieszać swoją działalność, bo nie będą miały produktów.

Tak można działać, ale czy chcemy, żeby "Kowalski" płacił za litr paliwa 10 czy 15 złotych? Bo taki scenariusz jest realny, jeżeli baryłka dobije do 200 dolarów.

Rząd Wielkiej Brytanii taki scenariusz przedstawił. Przypomnijmy o nieudanych rozmowach, jakie brytyjski premier Boris Johnson, z krajami OPEC w sprawie zwiększenia wydobycia. Te kraje nie zgodziły się na to zwiększenie.

Jeśli nie będzie większego wydobycia, a wiemy, że nie będzie, jeżeli Rosja zakręci kurek, to mamy kryzys energetyczny, za który zapłaci każdy konsument.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl