- Szacunki mówią obecnie o około 150 tys. osób, które poszukują zabytków przy użyciu wykrywaczy metali - mówi Michał Młotek, detektorysta z ponad 15-letnim stażem, autor książek i filmów dokumentalnych. Dla każdego poszukiwacza skarbem jest coś innego. Michał Młotek najbardziej ceni znaleziska z wczesnego średniowiecza. Od wielu lat poszukuje zaginionych osad z tego okresu. - Efektem tych poszukiwań jest wiele zabytków, w tym przede wszystkim monet, które można oglądać w muzeum w Ostródzie – mówi.
Nagroda albo dyplom
Poszukiwanie zabytków jest w Polsce usankcjonowane prawnie. Można robić to tylko za zgodą wojewódzkiego konserwatora zabytków, a każde znalezisko należy oddać, bo jest własnością Skarbu Państwa. Dlatego ich poszukiwaniami zajmują się pasjonaci, bo o zarobku raczej nie może być mowy.
- Na poszukiwaniach zabytków nie zarobimy, tylko wydamy. Nawet w przypadku znalezienia skarbu o wartości 5 mln zł nie dostaniemy złamanego grosza - mówi Adam Brzozowski, znany jako Odyn, prowadzący własny kanał na YouTube. Poszukiwaniami zajmuje się już 7 lat.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wynagradza poszukiwaczy za obywatelską postawę, przyznając jedynie nagrody. Spełnić trzeba jednak kilka warunków, w tym najważniejszy – skarb musi zostać znaleziony przypadkiem. Nagrody nie dostaną więc osoby, które poszukiwania zgłosiły konserwatorowi, ani te, które pracują w grupach archeologicznych. Drugim warunkiem otrzymania nagrody jest znalezienie skarbu, który ma dużą wartość historyczną. Bez tej wartości, zamiast nagrody, dostaje się tylko dyplom.
- Jest pewien śmieszny paradoks, bo jak nie mamy intencji poszukiwań i nie mamy zgody na poszukiwania, a znajdziemy przez przypadek skarb, to może nam zostać przyznana nagroda pieniężna od wojewódzkiego konserwatora zabytków. A jeżeli mamy intencję poszukiwań, a nie mamy zgody, to grozi 2 lata pozbawienia wolności. Dlatego często w artykułach w prasie czytamy, że ktoś np. wywrócił się na rowerze i ręką trafił w skarb albo ktoś szukał w lesie robaków na ryby i znalazł skarb - mówi ze śmiechem Odyn.
W Polsce nagrody za znaleziska są symboliczne. Od 2013 do 2019 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wydało na nie nieco ponad 650 tys. zł. Najwięcej w 2015 roku - 202 tys. zł i w 2017 roku - 190,5 tys. zł.
- Nagroda za znalezienie zabytku stanowi przede wszystkim gratyfikację za właściwą postawę obywatelską, która pozwala uzyskać możliwie najwięcej naukowych danych o odkrytych przedmiotach. Państwo nie wykupuje od znalazców przedmiotów, które zgodnie z przepisami stanowią jego - a więc wszystkich obywateli – własność – słyszymy w resorcie kultury.
Obowiązujące prawo nie jest w Polsce najlepsze. Jak podkreśla Michał Młotek, nie wszyscy przestrzegają przepisów, przez co wiele znalezisk nie zostaje zgłoszonych. - W Polsce mamy dość restrykcyjne prawo, które nakłada na poszukiwaczy wiele obowiązków. Nie wszyscy chcą się temu prawu w całości podporządkować, co nie oznacza, że w takich poszukiwaczach nie ma pasji. Obecnie Polski Związek Eksploratorów, będący reprezentacją dużej części środowiska poszukiwaczy, jest zaangażowany w zmianę prawa. Sprawy idą w dobrym kierunku. Wszystkim zależy, by ucywilizować w Polsce naszą pasję – mówi Michał Młotek.
Plażowe skarby
Na poszukiwaniach zabytków zarobić się w Polsce nie da, ale za to da na poszukiwaniach prowadzonych na plażach. Tym pasjonaci poszukiwania skarbów się jednak nie zajmują. Dla nich skarbem jest tylko zabytek. Przeszukiwanie plaż to zupełnie inna działka poszukiwań. Adam Brzozowski twierdzi, że dochodowa.
- Najbardziej dochodowym odłamem poszukiwań są poszukiwania na zlecenie w sezonie wakacyjnym nad morzem. Sam osobiście sprawdziłem, ile znajdę w 30 dni wykrywaczem metali na polskich plażach w sezonie, nie wliczając w to żadnych zleceń. Szukałem 2-8 godzin dziennie przez 30 dni i zarobiłem więcej niż minimalna emerytura - informuje Odyn. Podczas 30-dniowych plażowych poszukiwań znalazł sporo srebrnej biżuterii, 1250 zł w gotówce i trochę zabawek.
Na plażowych poszukiwaniach można zarobić jednak znacznie więcej. – W zależności od ilości zleceń, poświęconego czasu i szczęścia, można zarobić od 2 do nawet 20 tys. zł. W jeden dzień można zrealizować nawet z 3-4 zlecenia – mówi Adam Brzozowski. Kto takie zlecenia daje? Osoby, które zgubiły na plaży wartościowe rzeczy. – Średnia cena usługi poszukiwań to 200-400 zł. Oczywiście są złote strzały, zdarza się, że jakaś gwiazda gubi zegarek czy inną rzecz wartą duże pieniądze, więc wtedy można liczyć na większą zapłatę. Sezon trwa 2 miesiące. Poza sezonem zdarzają się oczywiście zlecenia przy poszukiwaniu kluczy do auta, przy namierzaniu studzienek kanalizacyjnych, przy zgubionych pierścionkach, ale jest tego o wiele mniej – twierdzi Odyn.
Poszukiwania zlecają też archeolodzy, ale Adam Brzozowski twierdzi, że nie jest to dochodowy interes. – Praca polega na namierzaniu zabytków w wykopie, hałdach. Tu pieniądze są różne. Ja osobiście najwięcej za miesiąc zarobiłem 2200 zł. W 95 proc. przypadków pomagam archeologom charytatywnie. Wszystko zależy od przedsięwzięcia, ale nie znam osobiście nikogo, kto dorobił się dużych pieniędzy na poszukiwaniach na zlecenie archeologów – mówi.
Poszukiwacze najwięcej zarabiają za granicą. W Anglii na przykład można legalnie sprzedawać swoje znaleziska, a skarb o dużej wartości historycznej państwo odkupuje po cenie rynkowej, bo ma prawo pierwokupu.