Przyjęty przez rząd we wtorek projekt ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego zakłada przede wszystkim, że samorządy nie będą miały procentowych udziałów we wpływach z PIT i CIT. Podstawą do naliczania ich dochodów będą natomiast dochody podatników zamieszkałych na ich terenie.
Ma to spowodować, że lokalne budżety nie będą już odczuwały reform podatkowych wprowadzanych przez rząd. Zwłaszcza w postaci obniżek podatków, wprowadzania ulg czy zwolnień.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wątpliwości były, wątpliwości nie ma
Jak pisaliśmy w money.pl, mimo uzgodnienia kształtu projektu ze stroną samorządową, propozycje wciąż budziły wątpliwości koalicjantów (zwłaszcza ludowców) i części środowiska samorządowego, które zapowiadało lobbowanie za korektami na etapie prac sejmowych.
Teraz, jak słyszymy, klimat wokół projektu się zmienił, a w Sejmie - przynajmniej na razie - nic nie zwiastuje jakichś fundamentalnych problemów z przebiegiem prac.
Projekt po zmianach wygląda dużo lepiej - wskazuje ważny polityk PSL.
Sugeruje też, że partia nie będzie robiła ministrowi finansów "pod górkę" podczas prac sejmowych. Ludowcy wcześniej zgłaszali zastrzeżenia odnośnie do "stabilności finansowej mniejszych miejscowości". Gminy wiejskie nie stawiają sprawy na ostrzu noża i wolą taką reformę lokalnych finansów od przyszłego roku niż funkcjonować kolejny rok w dotychczasowym systemie. Najpewniej dlatego ludowcom opadł zapał do blokowania ustawy czy domagania się czegoś w zamian za jej poparcie.
Nasz rozmówca z Ministerstwa Finansów twierdzi, że jak dotąd nie było zgłoszonych uwag przez pozostałych koalicjantów. Zresztą sam resort stawia sprawę ostro, tzn. nie ma już chęci do dalszych poprawek w projekcie. Te zaszły już w ubiegłym miesiącu, po długich i trudnych negocjacjach ze stroną samorządową na forum Komisji Wspólnej.
Jak (koalicjanci - przyp. red.) spróbują wprowadzić poprawki, to wycofamy projekt - odgraża się nasz rozmówca z MF.
To też mogło spowodować, że członkowie koalicji rządzącej nie chcieli zaostrzać sporu.
Obawy samorządowców
Pozostaje pytanie, co z uwagami samorządowców. Bo część z nich zapowiadała, że zamierza lobbować w Sejmie za zmianami dotyczącym tego, co rozumie się poprzez dochody podatników PIT. Niepokój budzi to, że nie dotyczą one dochodów (przychodów) wolnych od podatku.
- Rozumiemy, że takich dochodów się nie ewidencjonuje, w związku z czym trudno określić, ile ich jest. Tyle że zapis proponowany przez MF działałby tak, że każde nowe zwolnienie, które przyszłoby do głowy posłom - typu kwota wolna 60 tys. zł - byłoby nieuwzględniane. A przecież w nowym systemie samorządowe dochody miały być niezależne od takich działań. Taki zapis grzebie fundament całej reformy, czyli stabilizację lokalnych budżetów - twierdził niedawno nasz rozmówca z samorządu.
I mówił, że samorządy będą chciały tę kwestię doprecyzować.
Umówili się z ministrem finansów
Ale według naszego rozmówcy z MF te obawy są na wyrost. - Podwyższenie kwoty wolnej do 60 tys. zł nie wpłynęłoby negatywnie na kwoty przekazywane samorządom - zapewnia.
Samorządowcy biorący udział w pracach Komisji Wspólnej, mimo że dostrzegają niedociągnięcia szykowanej reformy, umówili się z ministrem Andrzejem Domańskim, że przyszły rok potraktowany zostanie jako swoisty pilotaż. By na 2026 rok wypracować ewentualne korekty w nowym systemie dochodów JST. Co więcej, minister zgodnie z oczekiwaniami włodarzy obiecał "finansową kroplówkę" na koniec tego roku w wysokości 10 mld zł, która ma pomóc gminom spiąć mocno napięte budżety.
Największa tego typu reforma od 2003 r.
Nowy projekt ustawy o dochodach JST, który szykuje Ministerstwo Finansów, to największa tego typu reforma od 2003 roku i jedna z większych pozycji wydatkowych w projekcie przyszłorocznego budżetu. Chodzi o 24,8 mld zł.
Jak wspomnieliśmy, podstawą do naliczania dochodów samorządów będą dochody podatników zamieszkałych na ich terenie. Na podstawie specjalnego algorytmu zostanie im przydzielony udział w PIT i CIT.
Resort finansów zapewnia, że każdy samorząd będzie miał zagwarantowane wyższe dochody niż obecnie, tj. nie mniej niż 4 proc., ale nie więcej niż 10 proc.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl