Polityka prorodzinna nie zdaje egzaminu. A przynajmniej nie widać tego w podstawowych statystykach dotyczących urodzeń. Mniej więcej od końca 2017 roku Polki rodzą coraz rzadziej i nic nie zwiastuje końca spadków.
Opublikowany przez GUS w czwartek biuletyn statystyczny pokazuje, że w październiku urodziło się około 26,5 tys. dzieci. To najgorszy wynik od lutego. Nie licząc trudnego pod tym względem przełomu 2020 i 2021 roku, wcześniej praktycznie nie zdarzały się tak słabe miesiące.
Czytaj więcej: 500+ jest skuteczny? Ekonomiści: wszystko zależy od tego, które dane weźmiemy pod uwagę
W krótkim okresie czasu trudniej jest uchwycić trendy w demografii, dlatego bardzo ciekawe są wyliczenia pokazujące zsumowaną liczbę narodzin z ostatnich 12 miesięcy (tzw. suma krocząca). Takie jako pierwszy na twitterze zaprezentował Rafał Mundry. Okazuje się, że w ciągu roku urodziło się w Polsce niewiele ponad 330 tys. dzieci. I jest to najgorszy wynik od drugiej wojny światowej.
Polska się "wyludnia"
Ostatni szczyt narodzin miał miejsce w latach 2017-2018 i wtedy rocznie rodziło się ponad 400 tys. dzieci. Co ciekawe, w XXI wieku najlepiej było w okolicach ostatniego światowego kryzysu finansowego w 2009 roku. Wtedy rocznie na świat przychodziło blisko 430 tys. dzieci.
Wtedy też był największy przyrost naturalny, bo wyraźnie mniej ludzi umierało. W skali roku było to około 380 tys. zgonów. Bilans wychodził więc na plus o około 50 tys.
Od dwóch dekad widać w statystykach stopniowy wzrost liczby zgonów, ale wystrzał miał miejsce oczywiście w pandemii, gdy w ciągu kolejnych 12 miesięcy umiera ponad 500 tys. osób.
Tylko w październiku urzędnicy odnotowali około 36 tys. zgonów (prawie 10 tys. więcej niż urodzeń), a narastająco przez ostatnie 12 miesięcy - prawie 528 tys.
Efektem ujemnego przyrostu naturalnego jest "wyludnianie" Polski. W październiku populacja naszego kraju liczyła 38 mln 139 tys. obywateli. Jest nas już o 234 tys. mniej niż przed pandemią i ponad 400 tys. mniej niż dekadę temu.
Eksperci widzą duży problem
Zamiast "baby boom" można mówić o "baby doom". Potrzebę zmian widzi dr hab. Agnieszka Chłoń-Domińczak, dyrektor Instytutu Statystyki i Demografii SGH, która na alarm biła w programie money.pl już kilka miesięcy temu.
- Trzeba inwestować w opiekę nad małymi dziećmi, inwestować w kompetencje kobiet, promować równość kobiet i mężczyzn w domu i na rynku pracy - sugeruje dr hab. Agnieszka Chłoń-Domińczak.
Czytaj więcej: Nauka zdalna wróciła do szkół. Kto może skorzystać z dodatkowego zasiłku opiekuńczego?
Samo rozdawanie pieniędzy i zwiększanie zamożności rodzin nie przekłada się na więcej dzieci. Okazuje się, że wprowadzony przez rząd PiS w 2016 roku program 500+ nie przyniósł zapowiadanych korzyści w postaci poprawy dzietności. W praktyce wsparł jedynie finansowo rodziny.
- Bez względu na to, co się stanie, starzenie się populacji jest przed nami. Będzie coraz więcej osób w wieku emerytalnym, a coraz mniej dzieci i młodzieży. Pytanie, jak te proporcje będą wyglądały i jak będziemy sobie radzić z trendami demograficznymi. Rąk do pracy, tak czy inaczej, będzie brakowało. Pytanie, ile ich będzie brakowało - dodaje ekspertka SGH.