Kuźnica Białostocka ostatnio znalazła się w centrum zainteresowania ogólnopolskich mediów. W poniedziałek grupa uchodźców próbowała sforsować płot na polsko-białoruskiej granicy i dostać się do Polski. Według informacji Straży Granicznej w obozowisku w pobliżu Kuźnicy przebywa ok. 800 osób.
Jak wygląda sytuacja w miejscowości? Pani Janina (na prośbę naszej rozmówczyni zmieniliśmy imię), mieszkanka wsi, mówi w rozmowie z money.pl, że mimo stanu wyjątkowego, jak dotąd życie toczyło się tu w miarę normalnie. Do wtorku można było spokojnie wjechać i wyjechać z tej przygranicznej miejscowości i dostać się na Białoruś.
- Białorusini, którzy mogli legalnie przekraczać granicę, robili to regularnie. Sprzedawali nawet paliwo przewiezione z Białorusi. Oczywiście za ceny niższe niż te na polskich stacjach – mówi nam mieszkanka Kuźnicy.
Zakupy bez problemu można zrobić w dyskoncie czy lokalnych sklepach. Nie ma opóźnień w dostawach. Zupełnie inaczej stan wyjątkowy odczuły natomiast gastronomia i branża hotelowa. Przygraniczne lokale znajdujące się w strefie stanu wyjątkowego - zgodnie z przepisami - mogą organizować jedynie imprezy takie, jak wesela, chrzciny czy stypy.
Dziennikarze na miejsce kierowców
Jak mówią nam właściciele zajazdu położonego kilometr od strefy objętej stanem wyjątkowym, do wtorku, kiedy zamknięte zostało okoliczne przejście graniczne w Kuźnicy, z bazy noclegowej korzystali głównie kierowcy, planujący przekroczenie granicy w Kuźnicy. Teraz muszą oni korzystać z przejścia w Bobrownikach.
Na razie ich miejsce zajęli dziennikarze, którzy chcą relacjonować sytuację na granicy. - Jeżeli przejście będzie zamknięte dłużej, a dziennikarze wyjadą, to nie dostaniemy wsparcia, bo zajazd znajduje się już poza strefą – słyszmy w słuchawce.
Na rządowe wsparcie może natomiast liczyć sala weselna w samej Kuźnicy. Właściciele musieli odwołać część wydarzeń, które nie były imprezami rodzinnymi. Jak słyszymy, księgowa przygotowała już wnioski o rekompensatę.
O stanie wyjątkowym mieszkańcom Kuźnicy przed poniedziałkową eskalacją przypominały głównie ruchy polskich służb, które nasiliły się po 1 listopada.
- Jeżeli zaczynają jeździć samochody wojskowe, tak jak w niedzielę, kiedy na granicę kierowało się około trzydziestu opancerzonych pojazdów, albo cały dzień lata nad Kuźnicą śmigłowiec, to wtedy człowiek zaczyna odczuwać niepokój. Do tej pory nie było żadnego problemu. Całego tego napięcia na granicy się nie odczuwa, dopóki nie usłyszy się takich dźwięków — mówi pani Janina.
Natomiast z samymi uchodźcami mieszkańcy przygranicznych miejscowości spotykają się już od dawna. Jak mówi pani Janina, często zabierano z drogi i podwożono ich do większych ośrodków, takich jak Sokółka czy Białystok. - Uchodźcy płacili za to grube pieniądze – twierdzi nasza rozmówczyni.
Kobieta nie zgadza się też ze stereotypowym przedstawieniem uchodźców, obecnym w mediach publicznych. Według ich relacji jest to najczęściej młody mężczyzna, tymczasem pani Janina mówi, że często to całe rodziny z dziećmi, które błąkały się po podlaskich drogach i lasach.
- Czy ludzie stojący na granicy są winni temu, że Łukaszenka ich oszukał? Nikt z uchodźców nikogo nie napadł, nie okradł. Ludzie pomagają im, dają jedzenie, a później oczywiście zgłaszają sprawę Straży Granicznej, bo tego wymagają przepisy – mówi nam pani Janina.
Problem z rzetelnym przekazem
Kobieta nie słyszała i nie była świadkiem negatywnych postaw Polaków wobec migrantów. Z opisywanych przez nią sytuacji wynika, ze Polacy mieszkający przy granicy są w kropce — z jednej strony pomagają uchodźcom, ale z drugiej wiedzą, że muszą zgłosić to Straży Granicznej. I tak robią. Zdarzały się sytuacje, gdy rodziny zabrane z terenu Polski po kilku dniach znów lądowały w strefie stanu wyjątkowego.
Nasza rozmówczyni podkreśla też, że ze względu na stan wyjątkowy dziennikarze mają utrudniony dostęp do tego, co dzieje się bezpośrednio przy granicy. - Nie ma na granicy dziennikarzy, którzy powiedzieliby, jak jest. Nie ma redaktorów, nie ma reporterów. Kto się wypowiada o sytuacji na granicy? Rzeczniczka Straży Granicznej z Białegostoku – podsumowuje pani Janina.