W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2019 r. do Polski sprowadzono 8,1 mln ton stali, co stanowi to ok. 80 proc. krajowej konsumpcji - pisze "Gazeta Wyborcza".
W ciągu całego roku sprowadziliśmy prawie 12 mln ton, czyli o 13 proc. więcej niż rok wcześniej. Stal wyprodukowana w Polsce stanowiła zaledwie 26 proc. ogólnego zużycia.
- Rynek stali od dłuższego czasu boryka się z poważnymi problemami. Po pierwsze, spada popyt na stal, mamy mniej zamówień np. na rynku motoryzacyjnym. Po drugie, znacząco rosną ceny uprawnień do emisji CO2. W stosunku do początku 2018 r. już o 230 proc. Teraz wynoszą 25 euro za tonę i obowiązują tylko europejskich producentów. To oznacza, że kraje pozaeuropejskie, np. azjatyckie, stają się tańsze, bardziej konkurencyjne i import z tych krajów rośnie. Po trzecie, Polska ma najwyższe ceny energii w Europie. Są one prawie o połowę wyższe niż w Niemczech czy Belgii, co odbija się na całym przemyśle energochłonnym – tłumaczył wiosną 2019 r. Geert Verbeeck, prezes ArcelorMittal Poland, cytowany przez "Wyborczą".
Stal płynie do Polski przede wszystkim ze wschodu - z Rosji, Białorusi,czy Chin, oraz z Niemiec.
Jest tańsza, bo polski przemysł stalowy, oparty na węglu, ponosi coraz większe opłaty za emisję CO2, wynikające z polityki klimatycznej Unii Europejskiej.
- Oczywiste jest, że pierwszy sektor, w który uderza polityka klimatyczna, to przemysł energochłonny, w tym hutnictwo. Nie ma niestety realnych sposobów szybkiej reakcji na spadek konkurencyjności polskiego przemysłu hutniczego – wprowadzenie cła na importowaną stal lub uruchomienie centralnego składu stali, jak to się dzieje w przypadku węgla, byłoby absurdalne - mówi w rozmowie z "Wyborczą" Michał Hetmański z fundacji Instrat.
Z pomysłem na zwiększenie konkurencyjności polskiej stali wyszła sama Unia Europejska. W Środę Komisja Europejska ogłosiła, że rozpoczyna prace nad wprowadzeniem podatku od emisji CO2 - „carbon boarder tax".
Podatek byłby naliczany od tego ile stali wjeżdża do krajów UE spoza Unii i jaki jest ślad węglowy przemierzających granicę surowców.
- To jest dobre rozwiązanie, bo z jednej strony wymusza na producentach europejskich poszukiwanie niskoemisyjnych sposobów produkcji (np. wodoru), a z drugiej strony zmusza producentów spoza Unii, by mierzyli ślad węglowy i emisję CO2 z produkcji, co w konsekwencji zmierza również ich do takich samych inwestycji. To jest jasny komunikat: chcecie mieć dostęp do europejskiego rynku, musicie mierzyć emisję CO2 - komentuje w rozmowie z "Wyborczą" Michał Hetmański.