- Nikt w rządzie nie widzi różnicy między przychodem firmy a dochodem? Przecież to jest jakiś kompletny absurd – denerwuje się jeden z pytanych przez nas przedsiębiorców. Ma na imię Tomasz i prowadzi niewielki sklep internetowy. To jeden z przedsiębiorców, który odezwał się do money.pl w sprawie tzw. tarczy antykryzysowej forsowanej właśnie przez rząd. Opinię o tym rozwiązaniu ma dość negatywną. Jego zdaniem to PR-owa zagrywka, która ma pokazać, że rząd pomaga przedsiębiorcom i nie powinni się domagać dalej idących ulg w świadczeniach.
- Załóżmy, że ktoś handluje hurtowo jakimś towarem. Jego marża jest wtedy dość niska a obrót duży. Niech kupi kontener mandarynek za 20 tysięcy złotych i sprzeda za 21 tysięcy. Zarobi tysiąc złotych i to przed opodatkowaniem, ZUS-em i wszelkimi innymi opłatami. A przychód ma imponujący – z punktu widzenia rządu oczywiście – tłumaczy.
Mówi o propozycji zawartej w rządowej tarczy antykryzysowej. Projekt ustawy zakłada na przykład możliwość zwolnienia przedsiębiorstwa z płacenia składek ZUS na trzy miesiące. Zwolnione z opłat składek na ubezpieczenia społeczne byłyby wszystkie mikrofirmy. Ale pod pewnymi warunkami – oczywiście mogą zatrudniać nie więcej niż 10 osób, ale muszą też mieć przychody niższe niż 15681 złotych. Liczy się suma przychodów z lutego 2020 roku.
Zobacz też: Żel czy płyn "antybakteryjny" wirusa nie ubije. Polepszy ci samopoczucie, które ten tekst i tak zepsuje
Nie wszystkie mikrofirmy się załapią
- Jestem ciekaw, jak to wyliczyli. Ja do definicji mikroprzedsiębiorstwa się łapię, zatrudniam kilka osób. Ich ZUS kosztuje mnie 8 tysięcy złotych miesięcznie. Tylko ZUS, nie mówię o zarobkach. Ale nawet jakbym chciał im płacić pensję minimalną, to musiałbym na każdą osobę wydać ok. 3150 złotych. Takie są koszty pracodawcy zatrudniającego osobę na minimalnym wynagrodzeniu. Te 15 tysięcy z hakiem nie obejmuje nawet pięciu minimalnych pensji – wylicza inny przedsiębiorca, Marcin. Prowadzi agencję zatrudnienia.
To fakt. Okazuje się więc, że zapis, iż pomoc może być dostępna dla przedsiębiorstw zatrudniających do 10 osób, jest fikcją. Rządowy limit przychodów umożliwi udzielanie jej jedynie firmom zatrudniającym maksymalnie 5 osób i to na pensji minimalnej.
- To nie wszystko, bo jeszcze musimy założyć, że firma zarabia na czysto niecałe 20 złotych miesięcznie – bo mniej więcej tyle wynosi różnica między przychodem 15681 zł a kosztem zatrudnienia dokładnie 5 osób – dodaje Marcin.
To nie wszystko, bo pensje to ledwie część kosztów firmy.
– Firma musi zarobić na lokal, na prąd, wodę, gaz, księgowego, benzynę do auta, raty leasingowe za pojazd, nawet na głupią drukarkę, tusz, papier i spinacze. W ten sposób na pomoc załapać to się mogą albo jednoosobowe działalności gospodarcze w postaci samozatrudnionych, ewentualnie dwu-, może trzyosobowe firmy. Pod warunkiem, że i tak są niezbyt dochodowe dla właściciela i pracowników – to z kolei opinia Marka, prowadzącego własny zakład fryzjerski.
Zobacz też: Dlaczego Polacy rzucili się na papier toaletowy? Kompletnie irracjonalne, stadne zachowanie
- U mnie zwolnienie z ZUS-u, na które – nawiasem mówiąc – i tak się nie łapię, dałoby mi oszczędność rzędu 10 proc. kosztów firmy. Więcej zyskam, zwalniając 2-3 najsłabiej pracujące osoby. Nie chcę tego robić, ale tylko w ten sposób przejdziemy przez kryzys, o ile nie potrwa zbyt długo. Damy radę pociągnąć jeszcze pewnie kwartał. A potem i ja, i pozostałe w pracy 5 osób pójdziemy sobie na zieloną trawkę, łącznie z firmą, którą buduję kilkanaście lat – dodaje Marek.
Grupą, która może najbardziej skorzystać na rządowej pomocy (jeśli projekt ustawy nie zostanie zmieniony), są samozatrudnieni. To prawdziwie jednoosobowe działalności gospodarcze, niezatrudniające nikogo poza właścicielem.
– Dla tych osób ma to sens, ale ile w tej grupie jest prawdziwych przedsiębiorców a ile osób wysłanych przez firmy na fikcyjne samozatrudnienie? Rozumiem, że pojedynkę da się prowadzić kiosk, sklepik, stoisko na targowisku. Ale nawet takie małe firmy wymagają raczej 2 osób, inaczej praca może człowieka wykończyć - konkluduje Tomasz ze sklepu internetowego.
Zapisy projektu ustawy zaprezentowane przez min. Jadwię Emilewicz przewidują też inne działania. Pakiet zawierana przykład świadczenie postojowe w kwocie 2 tys. zł. Pieniądze trafią dla zleceniobiorców (umowa zlecenia, agencyjna, o dzieło) i samozatrudnionych.
I znów - warunkiem uzyskania świadczenia jest, by przychód - w miesiącu poprzedzającym złożenie wniosku - nie przekraczał 15 681 zł. W przypadku osób samozatrudnionych przychód w miesiącu poprzedzającym złożenie wniosku musi też spaść o co najmniej 15 proc., by mogli ubiegać się o te pieniądze. Pierwsze założenia przewidywały wsparcie dla tych, którym obroty spadły przynajmniej o połowę. Ten próg został więc znacznie podwyższony.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl