Ekonomista Szkoły Głównej Handlowej, a wcześniej specjalista w największym polskim banku PKO BP, Marcin Czaplicki wziął pod lupę styczniowe dane Eurostatu dot. inflacji w Polsce. Unijny urząd liczy procesy cenowe nad Wisłą nieco inaczej niż rodzimy Główny Urząd Statystyczny. Dane są jednak porównywalne między różnymi krajami Wspólnoty, dlatego łatwiej jest zaobserwować, gdzie drożyzna już zaczęła odpuszczać, a gdzie wciąż przyspiesza. Niestety, nasz kraj możemy zaliczyć do tej drugiej grupy.
Inflacja bazowa w Polsce HICP przyspiesza - dane Eurostatu
Ekonomista policzył, jak napisał, inflację superbazową, czyli taką z wyłączeniem cen żywności, energii, paliw, innych cen administrowanych i usług finansowych. Znajdziemy więc tam inne produkty, jak np. samochody czy książki oraz ceny usług np. medycznych. - Inflacja superbazowa jest miarą presji cenowej, która znajduje się pod wpływem (i odpowiedzialnością) banku centralnego - wyjaśnia Czaplicki. Jest więc ona pod ścisłą kuratelą Rady Polityki Pieniężnej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po zmianach w strukturze koszyka i noworocznych podwyżkach wzrost cen w naszym kraju jest już na drugim miejscu w Unii zaraz za Węgrami. Co jednak bardziej niepokojące, w styczniu Polska odnotowała największy przyrost tak liczonej inflacji wśród wszystkich państw Wspólnoty. Wyniosła ona już blisko 15 proc., a węgierska prawie 18 proc.
Takie postawienie sprawy zadałoby kłam życzeniom premiera Morawieckiego co do możliwej obniżki stóp procentowych w tym roku. NBP próbował się zresztą od nich odciąć, mówiąc, że do końca roku żadnych obniżek raczej nie będzie i jest to suwerenna decyzja RPP. Jeśli jednak inflacja bazowa będzie wciąż przyspieszać, być może wróci retoryka jeszcze wyższych stóp, choć na ten moment wydaje się to mało prawdopodobne.
Co więcej, gdyby okazało się, że inflacja rzeczywiście utrzymuje się u nas na znacznie wyższym poziomie niż w innych krajach unijnych, to rządzącym byłoby niezwykle ciężko wytłumaczyć taką sytuację. Dodatkowo liczne sondaże mówią o tym, że drożyzna to obecnie główny temat Polaków, a coraz większa część z nas za problemy z dopięciem domowego budżetu oskarża właśnie obóz rządzący (mówią o tym np. badania Centrum im. Adama Smitha z października 2022 r.). Utrzymanie tego stanu rzeczy będzie szło politycznie na konto PiS.
Na danych Eurostatu od dłuższego czasu bazuje także Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych. W połowie lutego pisał on, że w styczniu w strefie euro poziom cen (już nie bazowy, a ogólny) malał, podczas gdy ceny w Polsce znów poszły mocno w górę. - Inflacja odjeżdża. Problemy dopiero przed nami - ostrzegał.
Wskazał także, że skumulowana inflacja od początku 2020 r. do stycznia 2023 r. w naszym kraju wyniosła 32 proc., podczas gdy w strefie euro 13,9 proc.
Inflacja bazowa będzie dla nas najważniejsza
Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu w programie Money.pl kilka tygodni temu mówił, że nie powinniśmy jako społeczeństwo skupiać się już na wskaźniku inflacji ogólnej (CPI), którą podaje co miesiąc GUS, a przede wszystkim bazowej podawanej przez Narodowy Bank Polski. Dlaczego?
Ponieważ inflacja CPI będzie pod wpływem bazy z 2022 r., kiedy to ceny surowców były bardzo wysokie, jak np. ropy naftowej czy gazu. Choć jej wartości powinny być z miesiąca na miesiąc coraz niższe, nie powiedzą nam one pełnej prawdy o tym, co dzieje się w nadwiślańskiej gospodarce. Znacznie lepiej będzie odzwierciedlać to właśnie inflacja bazowa.
A ta ma wciąż utrzymywać się na podwyższonych poziomach przez cały obecny rok, choć inflacja ogólna (CPI) będzie się obniżać zapewne od I kw. 2023 r.
Prawdziwe sprawdzam dla rządzących przyjdzie więc po marcu tego roku, kiedy to po okresie zimowym inflacja w wielu krajach szybko się zmniejszy. Tymczasem u nas ten proces będzie zachodził dość powoli.
- Inflacja pozostanie w Polsce powyżej celu NBP, czyli 2,5 proc., jeszcze co najmniej trzy, a raczej cztery lata. Zejdziemy do celu prawdopodobnie dopiero w 2026 r. Ten ból będzie trwał jeszcze wiele lat – mówił w rozmowie z money.pl główny ekonomista EY na region Europy i Azji Centralnej dr Marek Rozkrut.
Długi ból inflacyjny Polaków
- W Polsce przerzucanie kosztów na ceny jest szybsze i łatwiejsze niż w strefie euro. Tam wzrost płac pozostaje umiarkowany. A u nas obserwujemy rozgrzany rynek pracy, dwucyfrowe wzrosty wynagrodzeń i ekspansywną politykę fiskalną zwiększającą dochód do dyspozycji - przypominał Rozkrut.
Co więcej, wciąż duży problem stanowią ceny energii i wysokie koszty dla przedsiębiorstw. Na inflację bazową oddziałują także efekty drugiej rundy - szok podażowy oraz wysokie odczyty płac.
W opinii eksperta EY towary i usługi, których ceny rosną w tempie dwucyfrowym, stanowią już ponad połowę koszyka konsumpcyjnego w Polsce, podczas gdy w strefie euro jest to niecałe 30 proc.
Podsumowując, zdaniem ekonomisty inflacja w Polsce rozlała się po całej gospodarce. - Jest ona najwyższa od ponad 25 lat i napędzana przez większą liczbę czynników niż przeciętnie w Europie, w tym znacznie szybciej rosnące ceny usług w naszym kraju - twierdził.
"Kardynalny błąd" NBP?
Co więcej, jak w programie Money.pl Janusz Jankowiak skumulowana inflacja według prognozy Narodowego Banku Polskiego od 2022 do 2025 r. wyniesie blisko 42 proc.
To realna cena jaką zapłacimy ze swoich portfeli za długotrwałe tolerowanie przez władze monetarne wysokich poziomów inflacji w Polsce. Wszystko w imię niewywoływania recesji i potencjalnego wzrostu bezrobocia. Zdaniem Jankowiaka jest to jednak "kardynalny błąd" NBP.
- W literaturze przedmiotu znajdziemy mnóstwo artykułów mówiących, że dla gospodarki większym kosztem jest tolerowanie wysokich cen, niż krótkotrwałe zmiany dynamiki PKB - mówił i ostrzegał, że taka polityka może skończyć się potencjalnym zagrożeniem już za kilka lat, kiedy ceny się ustabilizują, a Polacy gremialnie ruszą po podwyżki, aby zrekompensować sobie lata wyrzeczeń.