Ten rok będzie trudny. Narodowy Bank Polski uważa, że w 2023 r. czeka nas wciąż dwucyfrowa inflacja na poziomie 13,1 proc., podczas gdy gospodarka znajdzie się w stagnacji ze wzrostem PKB rzędu zaledwie ok. 0,7 proc. Taka mieszanka oznacza kłopoty dla naszych portfeli. W rozmowie z money.pl przestrzega przed tym dr Stanisław Kluza, minister finansów za pierwszego rządu PiS oraz były szef Komisji Nadzoru Finansowego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Stanisław Kluza ostrzega przed problemami z budżetami Polaków
- Pamiętajmy, że w Polsce mamy relatywnie niedużą grupę bardzo bogatych gospodarstw domowych i szerokie spektrum gospodarstw średniozamożnych bądź niezamożnych. Są to osoby, które z jednej strony nie korzystają w pełni z socjalu i są niezależne finansowo, ale z drugiej w przeszłości niewiele oszczędzały, a gros ich wydatków szedł na bieżącą konsumpcję - zwraca uwagę ekonomista.
Według niego wzrost cen podstawowych produktów konsumpcyjnych, mediów, usług oraz rat kredytów wywołanych podwyżkami stóp procentowych w połączeniu z niższą dynamiką wynagrodzeń w tym roku oznacza, że budżety tych osób będą "wystawione na znaczne ryzyka makroekonomiczne".
Bowiem to właśnie ceny podstawowych towarów czy usług rosną jeszcze szybciej w porównaniu do wzrostu płac niż średnia inflacja CPI. To moim zdaniem jedno z największych wyzwań gospodarczych na 2023 r. - ostrzega Stanisław Kluza.
Płace nie powinny już tak dynamicznie rosnąć
Jest jednak i dobra wiadomość. Zdaniem ekonomisty Polsce nie grozi wzrost bezrobocia.
Z powodów demograficznych w tak trudnych warunkach jednak nie grozi nam radykalny wzrost bezrobocia. Musimy pamiętać, że na rynek pracy wchodzi mniejsza liczba osób, niż z niego odpływa, co oznacza, że w takich środowisku trudno jest wywołać skokowe bezrobocie. Niemniej, choć znajdą się pracownicy zagrożeni utratą pracy, finalnie mogą w firmie zostać, ale sytuacja gospodarcza będzie miała wpływ na ich wynagrodzenia. Dynamika wzrostu płac zapewne się obniży - przewiduje nasz rozmówca.
Dodaje, że opisane zjawiska zmienią także strukturę konsumpcji. - Zauważymy odpływ z dóbr droższych do tych tańszych. Może pojawić się większe zainteresowanie np. markami własnymi. Nadchodzące spowolnienie będzie miało daleko idące konsekwencje dla całej gospodarki - uważa Kluza.
Realnie będziemy ubożeć
Podobnego zdania są ekonomiści Banku Millennium. W ich opinii wzrost płac nieznacznie spowolni z 12,1 proc. w 2022 r. do 10,9 proc. w 2023 r.
Przemawia za tym wyhamowanie (choć niewielkie) inflacji, wyraźnie wolniejszy wzrost gospodarczy skutkujący słabszymi wynikami przedsiębiorstw i zmniejszeniem popytu na pracę. Czynnikiem sprzyjającym relatywnie wysokiej dynamice płac w 2023 r. będzie jednak silne podwyższenie płacy minimalnej, które odbędzie się w dwóch rundach: na początku roku i w lipcu. Średnio wzrost wynieść ma 17,8 proc., najsilniej od 2008 r. - przypominają ekonomiści banku.
Jak informowaliśmy w money.pl, w przyszłym roku PiS może przymierzać się do podobnego zabiegu z najniższą pensją, jak w tym roku (chodzi o podwójną podwyżkę wynikającą z wysokiej inflacji). Z naszych informacji wynikało, że wzrost ustawowego minimum może wynieść 13-15 proc., a być może będzie jeszcze większy. Ma być to zresztą jeden z tematów na nadchodzącą kampanię wyborczą.
Konsumpcja zakładnikiem spowolnienia
Co więcej, tak jak przewiduje Stanisław Kluza, pierwszą ofiarą nadchodzącego spowolnienia będzie jedna ze składowych wzrostu PKB, czyli konsumpcja.
Zdaniem ekonomistów Banku Millennium perspektywy konsumpcji na najbliższe kwartały pozostają niekorzystne. Jak wyjaśniają analitycy, niezmiennie na konsumpcji najsilniej ciążyć będzie wysoka inflacja, która zmniejsza siłę nabywczą dochodów rozporządzalnych.
Według ich prognoz przez znaczną część przyszłego roku realna dynamika wynagrodzeń (czyli taka w zestawieniu z inflacją) będzie ujemna, co oznacza, że zbiedniejemy (inflacja będzie wyższa niż wzrost naszych zarobków, przez co za tę samą sumę pieniędzy kupimy mniej produktów).
Pogorszenie sytuacji finansowej gospodarstw domowych, w połączeniu z pesymistycznymi nastrojami konsumentów (wskaźnik wyprzedzający ufności konsumenckiej sugeruje recesyjne tendencje w zakresie konsumpcji), mniejszą dostępnością kredytu konsumenckiego (wyższy ich koszt oraz bardziej restrykcyjna polityka kredytowa banków), a także ubytkiem zakumulowanych oszczędności będą ograniczały konsumpcję w najbliższych kwartałach. W przyszłym roku ustąpi także efekt napływu uchodźców z Ukrainy, który na początku tego roku poprawiał wyniki konsumpcji, przede wszystkim towarów. Dodatkowym ograniczeniem konsumpcji będzie zapowiadane przez rząd narzucenie większej dyscypliny fiskalnej, w tym m.in. wycofanie się z tarczy antyinflacyjnej (powrót stawek VAT na paliwa i nośniki energii do wyjściowych poziomów oraz wygaszanie obowiązujących obecnie programów wsparcia, w tym także wakacji kredytowych) - wyliczają eksperci Banku Millennium.
Damian Szymański, dziennikarz i zastępca szefa redakcji money.pl