Cmentarz Rakowicki w Krakowie pogrzeby organizuje co 40 minut. Od rana do późnego popołudnia, tuż przed zachodem słońca. W niektórych godzinach udaje pochować się dwóch zmarłych. Tylko wtedy, gdy są w różnych miejscach nekropolii. We Wrocławiu, Poznaniu i Zielonej Górze na pogrzeb czeka się już blisko tydzień.
W ciągu ostatniej dekady tak wielu Polaków jeszcze nigdy nie umierało. Średnio każdy kolejny tydzień roku przynosił od 7 do 8 tys. zgonów. Jak wynika z informacji money.pl, od 2 do 8 listopada zmarło ponad 16 tys. osób. To najświeższe dane, wygenerowane z Rejestru Stanu Cywilnego w poniedziałek 16 listopada
Od 9 do 15 listopada (czyli w minionym tygodniu) wystawiono kolejne 9 tys. aktów zgonu. I na tym ta liczba na pewno się nie skończy. Dlaczego?
Statystyki w Rejestrze Stanu Cywilnego (stąd pochodzą dane) opierają się na dacie zgonu, a nie na dacie sporządzenia aktu zgonu przez urząd stanu cywilnego. Żeby jednak zgon pojawił się w danych, musi być sporządzany ten dokument. A zwykle od samego zgonu do zgłoszenia tego faktu w USC mija kilka dni.
I jak wskazują kolejne tygodnie, aktualizacja danych po kilku dniach nowego tygodnia może przynieść nawet kilka tysięcy nowych dokumentów. A to oznacza, że widoczny na wykresach spadek jest tylko iluzoryczny. Wynika po prostu z braku pełnych danych. Z każdym kolejnym dniem urzędnicy będą wystawiać kolejne akty zgonu.
- To nie są tylko dane, to ludzkie historie - tak kolejną porcję danych komentował w programie "Newsroom" w Wirtualnej Polsce minister zdrowia Adam Niedzielski. W reakcji na rosnącą liczbę zgonów Ministerstwo Zdrowia zobligowało Państwowy Zakład Higieny do analizy przyczyn rekordowej umieralności. Jak wynika z naszych informacji, analiza PZH jeszcze się nie zakończyła.
Pewne jest, że w sumie od początku listopada Urzędy Stanu Cywilnego wystawiły już 25 tys. aktów zgonu. W analogicznym okresie z ubiegłego roku liczba ta wynosiła 15 tys. I jest już zamknięta, nie zmieni się.
Jak wynika z długoterminowej analizy money.pl, od 36 tygodnia 2020 roku (czyli od 31 sierpnia) do dziś urzędy stanu cywilnego wystawiły ponad 112,1 tys. aktów zgonu. W ubiegłym roku w tym samym czasie było to 83 tys. aktów zgonu. Nadwyżka wynosi więc już 28 tys.
Jednocześnie warto zauważyć, że od 31 sierpnia do dziś Ministerstwo Zdrowia poinformowało o niespełna 8,3 tys. zgonów wywołanych COVID-19 i chorobami współistniejącymi. A to oznacza, że w Polsce mamy około 20 tys. ukrytych ofiar epidemii.
Dane schowane w Rejestrze Stanu Cywilnego pokazują, że to właśnie epidemia jako taka zabija o wiele więcej Polaków, niż nam się wydaje. I pośrednio (np. przez skupioną na jednym temacie służbę zdrowia, trudniejszy dostęp do lekarzy lub po prostu strach przed medykami), i bezpośrednio (przez wirusa i chorobę, którą wywołuje).
Przyczyny zgonu nie są określone w danych - ale trudno sytuacji nie wiązać z trwającą właśnie walką z wirusem. Jednocześnie warto zaznaczyć, że nie każdy dodatkowy zgon to wina koronawirusa w organizmie. Wina epidemii jest jednak bezsprzeczna. I tak, część z dodatkowych ofiar miała niewykrytego wirusa. Ile osób? Tego z danych już nie wyczytamy.
Jak wskazuje Adam Czerwiński, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego, powody niedoszacowania – czyli powody gigantycznej dziury w danych - są w zasadzie dwa.
- Niedoszacowanie wynika przede wszystkim z tego, że nie testuje się osób zmarłych. Zgon osoby, u której nie stwierdzono COVID-19 za życia, nigdy nie będzie figurował w oficjalnych statystykach jako zgon związany z tą chorobą - wyjaśnia Czerwiński.
Zwraca również uwagę na drugi czynnik.
- Drugą składową są zgony z powodu innych chorób spowodowane ograniczonym dostępem do opieki zdrowotnej i wysokim obciążeniem systemu ochrony zdrowia. To nie tylko nagłe przypadki, ale także np. zgony z powodu niewykrytych na czas chorób przewlekłych oraz zgonów pacjentów, u których standardowe ścieżki leczenia i monitorowania stanu zdrowia zostały zaburzone - dodaje.
Widać już jednak, które grupy najbardziej cierpią. Z danych, które zdobył Polski Instytut Ekonomiczny, wynika, że najwyższy wzrost umieralności jest w grupie Polaków w wieku ponad 80 lat. Tutaj nadmierna liczba zgonów wynosi aż o 20 proc. więcej niż zwykle. W grupie wiekowej od 65 do 79 roku życia nadmierna umieralność wyniosła aż 18 proc.
Nie jest jednak tak, że umiera tylko o wiele więcej starszych osób. Umiera też więcej 30 i 40-latków. Z danych wynika, że od sierpnia do października umarło ich o 5 proc. więcej niż w ubiegłych latach. Nawet w grupie nastolatków i młodych osób widać nadmierną liczbę zgonów. Wśród grupy od 15 do 29 roku życia wynosi o 3 proc. więcej niż w minionych latach.
Dane dot. tygodniowych zgonów publikuje również Główny Urząd Statystyczny. GUS publikuje je jednak ze znacznym opóźnieniem (sam Urząd ostrzega, że to okres od 4 do 6 tygodni). Ostatecznie jednak w Głównym Urzędzie Statystycznym znajdują się dokładnie te same dane, które spoczywają w państwowym rejestrze. To warto podkreślić, gdyż statystycy nie tak dawno publikowali swoje dane. Rzeczywistość jest jednak o wiele gorsza, niż wyglądają arkusze.
Biorąc pod uwagę dane dot. zgonów z Polski i 26 krajów Europy można powiedzieć, że… właśnie w Polsce zaczęła się pierwsza fala epidemii. Tej, która kosztuje Polaków życie. Jak wynika z danych EuroMomo, sytuacja z Polski jest bardzo podobna do tej, którą większość krajów UE (takich jak Austria, Belgia, Dania, Francja, Holandia, Portugalia, Hiszpania, Szwajcaria, część Wielkiej Brytanii) przeżywały na przełomie marcia i kwietnia. Wtedy tygodniowa liczba zgonów w tych krajach urosła z około 55 tys. do 90 tys., czyli o blisko 60 proc.
W Polsce, jak pokazywaliśmy to w money.pl, problemu nadmiernej liczby zgonów nie było. Już jest.