- To był błąd - tak o uchwaleniu w 2016 r. przez rząd Beaty Szydło ustawy wiatrakowej mówił we wrześniu na Forum w Karpaczu podczas debaty money.pl Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju i bliski współpracownik premiera. Przepisy jednym cięciem zahamowały rozbudowę wiatraków lądowych w Polsce. Chodzi o prawo, które określa minimalną odległość między wiatrakami a budynkami mieszkalnymi jako równą 10-krotności wysokości wiatraka.
Teraz okazuje się, że zahamowanie przez PiS rozwoju tej gałęzi energii odnawialnej jest kolejną przeszkodą do odblokowania pieniędzy z Unii. To sam rząd zapisał te zmiany w kamieniach milowych, więc teraz musi on wywiązać się z własnych zobowiązań. Nie będzie to jednak takie proste. W sobotę wprost mówił o tym premier Mateusz Morawiecki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Morawiecki o ustawie: Jedna z bardziej restrykcyjnych na świecie
Premier Mateusz Morawiecki w sobotę w RMF FM był pytany o nowelizację ustawy wiatrakowej. Zapytano go, czy może być kolejnym kamieniem milowym potrzebnym do wypłaty środków z Krajowego Planu Odbudowy. - To prawda, to trudna ustawa - dodał.
- Dzisiejsza regulacja jest jedną z najbardziej restrykcyjnych na świecie; chcemy ją uwolnić, zliberalizować dla dobra polskiej gospodarki - przekonywał szef rządu.
- Jestem zwolennikiem odnawialnych źródeł energii - twierdził.
Ustawa wiatrakowa - to się PiS nie udało
PiS zabiera się za zmianę ustawy już od jakiegoś czasu. W połowie zeszłego roku pisaliśmy, że nowy projekt w tej sprawie jest pełen pułapek, a absurd goni absurd.
Jacek Koziński, adwokat i partner w kancelarii Jacek Kosiński Adwokaci i Radcowie Prawni wyjaśniał, że jest on tak skomplikowany, że tworzy wręcz błędne koło planistyczne.
W praktyce nie będzie wiadomo, jak sporządzić miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Przyjęcie określonego rozwiązania może spowodować jego nieważność. Natomiast wybór bezpiecznego podejścia może prowadzić do absurdu – komentował nasz rozmówca.
Teraz okazuje się, że wciąż obowiązujące prawo nie tylko dotknęło branżę wiatrakową, ale także i samych mieszkańców oraz samorządy.
Samorządy chcą zmian w przepisach
- Mieszkańcy wsi zostali ukarani za to, że w okolicach ich posesji wytwarzana jest zielona energia. Wiele gmin dostało dotacje na budynki wielorodzinne, ale nie może rozpocząć budowy, ze względu na obowiązujące obostrzenia - podkreśla w rozmowie z Portalem Samorządowym Marcin Skonieczka, wójt gminy Płużnica. - To ludzie sami najlepiej wiedzą, gdzie chcą postawić swój dom i co im przeszkadza, a co nie - dodaje.
W jego opinii w wielu gminach w Polsce mieszkańcom wydawane są decyzje odmowne na budowę domu, gdyż ich działka znajduje się 700, 1000 czy 1500 m od istniejącej elektrowni wiatrowej.
- Mieszkańcy są oburzeni, gdyż im te "wiatraki" nie przeszkadzają i nie rozumieją, dlaczego nie mogą postawić wymarzonego domu na swojej działce - mówi Skonieczka.
- Często jest tak, że są to młodzi ludzie, którzy dostali grunt od rodziców i chcą zamieszkać niedaleko nich. Oczywiście swoją frustrację wylewają na urzędników i wójtów. Ja w pełni rozumiem ich gniew, bo wprowadzone przepisy, moim zdaniem, nie mają większego sensu i są nielogiczne - podkreśla.
Jak czytamy w Portalu Samorządowym, w strefie oddziaływania elektrowni wiatrowych znajduje się prawie 20 proc. wszystkich gmin w Polsce.
Stracone lata
O potencjalne, jaki ma energetyka wiatrowa, mogliśmy się przekonać na początku roku 2022 r., kiedy silne wiatry wykręcały rekordową ilość prądu. Przy wystarczającym wietrze z 1 MW mocy zainstalowanej turbiny produkują 1 MW mocy wyjściowej. Wtedy lądowe elektrownie wiatrowe pokrywają blisko jedną trzecią krajowego zapotrzebowania na prąd. To daje wyobrażenie o możliwościach, jakie przynosi produkcja zielonej energii.
– To w tej chwili najtańsza energia – zaznaczał kilka miesięcy temu w rozmowie z nami Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki.
- To były stracone lata. Skandaliczne było uchwalenie tak restrykcyjnych przepisów, które de facto zablokowały inwestycje w wiatraki na lądzie. Jedną błędną decyzją straciliśmy co najmniej pięć lat. Wprowadzenie tego prawa odbiło się fatalnie na przebiegu transformacji energetycznej – oceniał.
Teraz do "ofiar" złego prawa trzeba doliczyć pieniądze z KPO. Póki nie zmienimy szkodliwych przepisów obok nosa może przejść nam 158,5 mld złotych, w tym 106,9 mld złotych w postaci dotacji i 51,6 mld złotych w formie preferencyjnych pożyczek.