Turyści nieznający historii Poznania ze zdziwieniem reagują na informację, że średniowieczny z pozoru zamek na Wzgórzu Przemysła (a więc tuż obok Starego Rynku) pochodzi w rzeczywistości z XXI wieku.
Trudno im wytłumaczyć, że pod jasnoczerwoną cegłą kryją się pustaki, a cała budowla nie jest nawet rekonstrukcją zabytku zniszczonego w czasie wojny, lecz kreacją całkowicie współczesną. Dawna siedziba królów i starostów nigdy w ten sposób nie wyglądała.
Skąd ten zamek?
Dzieje zamku królewskiego w Poznaniu sięgają prawdopodobnie XIII wieku. Być może jego budowa zaczęła się za rządów króla Przemysła II, ale nie ma pewności; ukończył go dopiero Kazimierz Wielki. Był rezydencją monarszą i siedzibą starostów. W XVI wieku został rozbudowany dzięki staraniom starosty generalnego Wielkopolski Łukasza Górki i jego syna, Andrzeja.
Średniowieczna wieża uległa do tego czasu częściowemu zniszczeniu i nie górowała już nad resztą budowli. Została – jak się wydaje – wyłączona z użytkowania. Dwupiętrowa rezydencja zwieńczona była czterema prawdopodobnie renesansowymi szczytami. Fasadę wzbogacono o wsparty na arkadach ganek na pierwszym piętrze, na który wchodziło się po zewnętrznych schodach.
Już w czasie potopu szwedzkiego zamek został poważnie zniszczony, a po wielkiej wojnie północnej na początku XVIII wieku popadł w ruinę, z której podniesiono tylko niewielką jego część. W 1783 roku na części starych murów ostatni starosta generalny Wielkopolski Kazimierz Raczyński ufundował nowy budynek archiwum. To on przetrwał do II wojny światowej i został zrekonstruowany po jej zakończeniu.
Zamek jako lekarstwo na kompleksy?
U progu XXI wieku zamek na wzgórzu Przemysła nie istniał już od blisko 300 lat. Szczątkowa ikonografia i nieliczne źródła pisane nie pozwalały na precyzyjne odtworzenie jego wyglądu. Stanu naszej wiedzy na jego temat nie sposób porównać np. z Zamkiem Królewskim w Warszawie, którego powojenną odbudowę umożliwiło istnienie bogatej dokumentacji z fotografiami wnętrz włącznie.
Już w latach PRL-u rozważano wzniesienie na Wzgórzu Przemysła zamku nawiązującego do dawnej rezydencji monarszej, ale pomysł za każdym razem upadał. Wszystko zmieniło się w 2002 roku.
Powstał Komitet Odbudowy Zamku Królewskiego w Poznaniu na czele z senatorem Włodzimierzem Łęckim, byłym wojewodą Wielkopolskim.
Inicjatorzy argumentowali na swojej stronie internetowej:
"Bez zamku będącego niegdyś rezydencją polskich królów rola Poznania jest niesłusznie umniejszana na tle takich miast, jak Kraków czy Warszawa. Mało kto pamięta o doniosłym znaczeniu twierdzy na Wzgórzu Przemysła".
Podkreślano też, że będzie to przeciwwaga dla zamku cesarskiego zbudowanego przez Niemców pod koniec epoki rozbiorowej. Podlano rzecz patriotyczno-tożsamościowym sosem, twierdząc że budowla przyczyni się do wzmocnienia świadomości narodowej, a także będzie sposobem na pokazanie światu naszych tradycji architektonicznych, dzięki którym Poznań wyróżnia się na tle innych miast.
Czy argumenty takie nie świadczą o kompleksach autorów, każdy może ocenić już sam.
Powstaje Zamek Gargamela
Dla inicjatorów „odbudowy” względy konserwatorskie, architektoniczne i historyczno-artystyczne okazały się zupełnie drugorzędne. Zorganizowano konkurs na projekt zamku, z góry jednak wymuszając na uczestnikach historyzującą formę, a potem upewniono się, że wygra ten „właściwy” projekt, autorstwa Witolda Milewskiego.
Zakładał on budowę czterdziestometrowej wieży, do której przylegałby gmach o trzech gotyckich szczytach (miejsce na czwarty zajmuje budynek Raczyńskiego) i renesansowym krużganku.
Jako współczesna atrapa, luźno nawiązująca do nieznanej w szczegółach formy rezydencji z XVI wieku, zamek wybudowany według tego projektu nie przedstawia żadnej wartości historycznej. Na dodatek nie zadbano nawet o elementarną poprawność rzekomej rekonstrukcji. Nie wiadomo, dlaczego szczyty są gotyckie a nie renesansowe, wieża jest dziesięć metrów wyższa niż te rzeczywiście budowane w czasie jej powstania, a krużganek „ozdobiono” u góry absurdalnym krenelażem.
Jak by tego było mało, w czasie budowy architektonicznego potworka, szybko okrzykniętego „zamkiem Gargamela”, zalano betonem i zniszczono autentyczne relikty dawnej rezydencji: fundamenty, piwnice i dolną partię murów wieży. Zrobiono to, choć nie przeprowadzono w ich miejscu kompleksowych badań archeologicznych. Na zawsze odebrało to naukowcom możliwość lepszego poznania historii tego ważnego miejsca.
Kicz i tandeta
Podczas gdy w innych miejscach Polski powstają prawdziwe ikony nowoczesnej architektury i wizytówki miast (dość przywołać znakomity budynek filharmonii w Szczecinie), w Poznaniu postawiono gmaszysko wtórne, nieciekawe i kiczowate nawet w kategorii historyzmu.
Zapowiedź komitetu odbudowy, że odtworzona królewska rezydencja będzie wyrazistym symbolem tego, co najlepsze w architekturze Wielkopolski, brzmi jak kpina w żywe oczy. „Dziełu” Milewskiego zdecydowanie bliżej do nieszczęsnych pałacyków budowanych przez nowobogackich Polaków niż do symbolu miasta z ambicjami.
Budowa tej atrapy miała kosztować tylko 18 mln złotych (po 9 mln dały urząd miasta i sejmik wojewódzki), co odbiło się oczywiście na jakości użytych materiałów. Ściany zamku wzniesiono z pustaków, które obłożono równiutką, gładziutką cegłą nawet nieudającą wiekowej i ręcznie wyrabianej. Rażąco odstaje ona od autentycznego muru otaczającego zamkowe wzgórze.
Zastosowanie w wieży sklepień krzyżowo-żebrowych w połączeniu z wymogami współczesności (np. koniecznością budowy windy) dało na parterze kuriozalny efekt w postaci gotyckich łuków urywających się nagle na betonowej ścianie.
Wszystko to jest tym bardziej smutne, że zamek Gargamela stanął w miejscu mającym rzeczywiście duże znaczenie historyczne, a zabudowa Wzgórza Przemysła domyka układ urbanistyczny Starego Miasta w Poznaniu. Architektoniczna dominanta w tym miejscu mogłaby cieszyć, obecnie jednak tylko straszy.
Budowa rozpoczęła się w 2010 roku. Zaczęło się od zalania kanalizacji w okolicach rynku kilkunastoma metrami sześciennymi betonu i stratami przekraczającymi 2 mln zł. Później jednak wznoszenie murów posuwało się szybko do przodu.
Dwa lata trwało wykańczanie wnętrz i wreszcie w lutym 2015 roku zamek otrzymał pozwolenie na użytkowanie. Dopiero wówczas ruszyły prace nad muzealną wystawą. W końcu, 26 marca 2017 roku nastąpiło uroczyste otwarcie.
Choć monumentalna wieża jest ahistoryczna i nigdy nie dominowała nad renesansowym zamkiem, jej powstanie ma jednak pewną niewątpliwą zaletę. Na jej szczycie znalazł się punkt widokowy (udostępniony w połowie 2016 roku), z którego rozciąga się wspaniały widok na Stare Miasto i cały praktycznie Poznań. Do tej pory brakowało tu tego rodzaju atrakcji turystycznej. Zdecydowanie warto wjechać windą na szczyt.
Nowy zamek został siedzibą Muzeum Sztuk Użytkowych, które mieściło się wcześniej (a raczej gnieździło) w budynku Raczyńskiego, gdzie ogromnie brakowało przestrzeni dla prezentacji zbiorów, a archaiczna wystawa przyciągnąć mogła tylko największych pasjonatów. Teraz wreszcie się to zmieniło.
Poza kilkoma dużymi salami, większość wnętrz ma na szczęście charakter współczesny i niczego nie udaje, dzięki czemu można je było łatwiej zaaranżować na potrzeby atrakcyjnej wizualnie, nowoczesnej i różnorodnej wystawy. Poszczególne sale odpowiadają sztuce różnych okresów historycznych oraz stylów artystycznych i zachwycają bogactwem i różnorodnością prezentowanych zabytków. Przewyższają one swoją architektoniczną oprawę w sposób niepomierny.
Skarby Gargamela
Ekspozycja poświęcona średniowieczu tonie w mroku, z którego światło wydobywa misternie zdobione sprzęty liturgiczne (m.in. piękną gotycką monstrancję), ale też przedmioty o najzupełniej świeckim zastosowaniu. Trochę szkoda, że ta część wystawy nie jest nieco większa, tak jak sąsiednia zbrojownia i położona za nią sala renesansowa. Czego tu nie ma! Meble, arrasy, „stół humanisty”, ceramika i kunstkamera z kolekcją osobliwości z całego świata.
Podobnie jest na pierwszym piętrze. Barok reprezentują m.in. trumienne tablice inskrypcyjne i tak charakterystyczne dla epoki sarmatyzmu portrety trumienne, a także strój szlachecki, w tym słynne pasy kontuszowe. Skąpana w świetle sala rokokowa pyszni się z kolei serwisem stołowym godnym opisu niczym z Pana Tadeusza i pięknie malowanym klawesynem.
Kolejna sala to m.in. kompletny biedermaierowski salonik, w którym aż chciałoby się usiąść na chwilę, by odetchnąć przed dalszym zwiedzaniem. Na tym piętrze czekają jeszcze sale poświęcone dziewiętnastowiecznemu kolekcjonerstwu i muzealnictwu oraz historyzmowi, a także kolekcja sztuki przekazana przez Leona Wyczółkowskiego. Składa się na nią m.in. wschodnia ceramika, której można się uważnie przyjrzeć dzięki przesuwanemu szkłu powiększającemu.
Drugie piętro poświęcone jest czasom nam najbliższym: secesji z kolekcją szkła artystycznego, strojom z przełomu XIX i XX wieku, dwudziestoleciu międzywojennemu i sztuce współczesnej oraz powojennemu wzornictwu ze słynną wyciskarką do cytryn Philippe’a Starcka.
Zwracają uwagę szczególnie tkaniny Magdaleny Abakanowicz czy też szkło Henryka Albina Tomaszewskiego. Znalazło się też miejsce dla sztuki dalekowschodniej oraz żydowskiej. Gdyby tego wszystkiego było mało, w piwnicy czeka na zwiedzających skarbiec z biżuterią, zegarkami i innymi precjozami.
Papa Smurf nie zrobiłby tego lepiej
Podczas gdy zamek nie ma nic wspólnego z jakością i nowoczesnością, ekspozycja w jego wnętrzu stanowi jego zupełną odwrotność. Podstawą są tutaj nadal eksponaty w gablotach – co oczywiste w muzeum o tak bogatych zbiorach – ale zadbano o ich należytą oprawę i wzbogacono je o dodatkowe pomoce i atrakcje.
Zwiedzać można nie tylko z audioprzewodnikiem, ale też aplikacją na telefon – po zeskanowaniu jednego z kodów QR widocznych przy wybranych zabytkach otrzymujemy dodatkowe informacje o danym przedmiocie lub zagadkę do rozwiązania.
W wielu miejscach znajdują się ekrany dotykowe z opisami poszczególnych elementów wystawy. Warto zauważyć, że ich obsługa jest dość wygodna, czego nie można powiedzieć o wielu podobnych urządzeniach w innych muzeach.
W dużej sali na parterze, pozbawionej zwykłych eksponatów, oglądać możemy hologram pieczęci Przemysław II z herbem Orzeł Biały, a dzieci wysłuchać mogą legendy o powstaniu Wzgórza Przemysła, które ma być dziełem samego diabła Boruty.
Do innych atrakcji należą też „lunety” z pokazami slajdów, kalejdoskop z gotyckimi rozetami witrażowymi czy wreszcie repliki dawnych strojów, które można przymierzyć, by następnie przejrzeć się w lustrze lub zrobić sobie nietypowe selfie. Niektóre gabloty reagują na zbliżenie się zwiedzających osób: matowe szkło staje się przezroczyste i odsłania skrywane dotąd stroje, a stolik z secesyjnymi figurkami zaczyna się obracać, by można je było obejrzeć z każdej strony.
Nie zabrakło też sal przeznaczonych na wystawy czasowe (na razie pustych) oraz wykłady warsztaty czy lekcje muzealne. To, czego zwiedzający nie zobaczą, to nowoczesne magazyny, tak ważne dla bezpieczeństwa zbiorów.
O AUTORZE
Roman Sidorski - Historyk, redaktor, współautor książki „Źródła nienawiści”. Nasz człowiek w Poznaniu i specjalista od tematów wschodnich: od Kozaków i Łukaszenki, po Józefa Stalina.